![]() |
* |
Trwa
właśnie misja Ares 3. Sześcioosobowa załoga od niedawna przebywa na Marsie.
Wskutek fatalnego zbiegu okoliczności zmuszeni są jak najszybciej opuścić
planetę. Najmniej szczęścia…a raczej cały pech sprzysięga się przeciwko
szóstemu z załogi – Markowi Watney’owi – który zostaje zupełnie sam na
czwartej planecie od Słońca.
Bardzo
nie lubię zwrotów typu „książkę pochłonęłam/pochłonąłem”, dlatego napiszę, że
losy Marka Watney’a wciągają i każą nam czytać, aż pozna się ostateczne
rozstrzygnięcie. Już dosłownie po kilkunastu stronach będziecie zachwyceni,
zauroczeni i gotowi z miejsca dać 10 gwiazdek na lubimyczytać.pl. Nie
przesadzam.
To
nic, że dostaniemy serię mini wykładów: najpierw z biologii, potem z matmy,
fizy, chemii, gegry. Dlatego…
Jeśli
masz ścisły umysł, będzie to dodatkowy atut podczas czytania, zwiększający do
maksimum satysfakcję. Jeśli zaś posiadasz ten drugi - humanistyczny (tak jak
ja) – będziesz w niektórych momentach nieco wolniej przewracać kartki… albo
czytać po dwa razy. Ale nie martw się, i tak będziesz zadowolony.
Wszystko, co najlepsze w tej książce to Mark Watney. Andy Weir spłodził dziecko idealne - co
z tego że „marsjańskie” - nad którym wszyscy będą rozpływać się w zachwytach. I
to wcale nie (TYLKO) dlatego, że cały świat, wraz z czytelnikiem, będzie dopingować
„nowoczesnego rozbitka” w jego tułaczce, wiązać się z nim emocjonalnie,
utożsamiać w misji przetrwania. Tak też będzie, jednak w głównej mierze to
osobowość Whatney’a stanowi klucz. Facet bez skaz (to nie sarkazm), a jak już
na coś ponarzeka albo obnaży pewną słabość, robi to w taki sposób, że jeszcze
mocniej go wspierasz i chcesz, żeby taki gość naprawdę istniał – najlepiej w
twojej okolicy. Wymarzony kumpel, mąż i zięć. Jak przyznaje sam Mark, nie
będzie kłopotu z wyciągnięciem go na piwo (jeśli oczywiście wróci).