24 lutego 2019

„Gwiazda Północy” D.B. John / RECENZJA PATRONACKA / Dobra Komplementarne - blog literacki


Tytuł recenzji: K.I.M. czyli koreańska interpretacja monowładzy
Podczas zeszłorocznego czerwcowego spotkania w Singapurze przywódców USA i Korei Północnej, Donalda Trumpa i Kim Dzong Una - którym to wydarzeniem żył cały świat - doszło do historycznego przełomu. Historycznego przynajmniej w teorii, bo choć to pierwszy taki szczyt w ogóle, a sam azjatycki przywódca zadeklarował wszak „gotowość do całkowitej denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego”, okraszonym na dodatek obustronnymi zapewnieniami o nowym, przyjaznym etapie na linii Waszyngton-Pjongjang, to, jak wynika z ostatnich doniesień, Korea Północna w praktyce nie zrobiła niczego w tym kierunku, a sama kwestia dalszych rozmów utknęła (od jesieni 2018 r.) w ślepej uliczce.
Hasło „broń jądrowa” nieodzownie łączy się z azjatyckim państwem, bo też na globalnym horyzoncie wybrzmiewa jedno tylko pytanie: spuszczą wreszcie tę bombę czy nie? I na kogo?! Jeśli kwestii tej uciąć by wreszcie łeb, zapewne nikt, żaden cudzoziemiec, nie spojrzałby w tamtą stronę, ani na Kima, ani na jego (ciemiężony) lud… Najnowsza książka D.B. Johna, „Gwiazda Północy”, pojawia się zatem w bardzo dobrym momencie. I choć mało w mniej choćby kwestii denuklearyzacji, to bynajmniej nie ociera się banalnie o pozory , idzie głębiej, patrzy dalej – nie tańczy tak, jak zagra jej Kim… 
Korea Północna - dla wielu wciąż swoista terra incognita, niczym dziewiętnastowieczna Ziemia van Diemena u Patricka White’a – to  – bez cienia kpiny – 1 z największych fenomenów XXI w., za sprawą stylu funkcjonowania, zasad (a właściwie jednej, za to „wszędobylskiej” - o tym za chwilę) czy osobliwego przepływu informacji, który uchował się przez dekady mimo tylu geopolitycznych fluktuacji. Na temat Korei, nie bez kozery nazwanej „najbardziej zamkniętym krajem świata”, istnieją dwa kanały informacyjne: albo jest to obraz-laurka kogoś, kto był w stolicy, Pjongjangu (goście przebywają wyłącznie tam) i posmakował owej sztucznej ekspozycji, pięknie udekorowanego studia, które ma każdego przybysza zauroczyć, odsuwając obawy (np. o fatalne warunki życia) w kąt; albo są to rzetelne informacje uzyskane nie od oficjeli państwowych, tylko zwykłych ludzi, spoza stolicy, nienależących do tzw. klasy uprzywilejowanej, najpewniej od uciekinierów. Słowem, im dane o Korei bardziej nieoficjalne, tym bliższe prawdy.