Ożywiającym bezwietrzny poranek
dzwonieniem cykad oraz parowaniem od wznoszącego się coraz wyżej słońca
trawników rozpoczyna się opus magnum Joan Lindsay, czyli opublikowany ponad 50
lat temu „Piknik pod Wiszącą Skałą”, ciągle wznawiany
(czego przykładem owo wydanie) i prowokujący żywe, niekoniecznie literackie
(jak choćby w rodzimej Australii) dyskusje, choćby ze względu na samo (niezaspokajające
w pełni czytelniczej ciekawości) zakończenie czy specyficzne okoliczności
towarzyszące powstawaniu dzieła.
Przesiąknięta tajemnicą – to
najprostsze ujęcie książki. Nim jednak wybrzmią wszystkie nurtujące pytania,
odbiorca ma do czynienia z nader transparentnym początkiem. "Wszyscy się
zgadzali, że dzień [14 lutego 1900 roku] jest wymarzony na piknik pod Wiszącą
Skałą”. Nieskazitelnie letnia aura oraz powab obchodzonego właśnie z ekscytacją
dnia świętego Walentego wpływały na nastoletnie mieszkanki ekskluzywnej pensji Pani
Appleyard dla panien z towarzystwa niezwykle ożywczo. Dziewczęta, „owładnięte
przeczuciem oczekującej je przygody”, „fruwały (…) niby chmara podnieconych
motyli” w swych wyjściowych strojach, wymieniając się okolicznościowymi
kartkami, chichocząc przy tym i
plotkując. Czas wreszcie na główną atrakcję – piknik na łonie natury. Po błogim
oddawaniu się pobliskim urokom oraz wspólnym lunchu pod chmurką (co świetnie
oddaje reżyser Peter Weir w swojej ekranizacji powieści), cztery panny oddalają
się od grupy na bliższy rekonesans Wiszącej Skały - dzieła „przedwiekowej
architektury wiatru i wody, lodu i ognia”, gdzie „ogromne głazy, niegdyś
czerwone z gorąca, wyplute z wrących wnętrzności Ziemi, spoczywały teraz
schłodzone i zaokrąglone w leśnym cieniu” – podczas gdy resztę bohaterów
przytłacza silne, obezwładniające znużenie. Akt jest zbyt doskonały. Zbyt
bukoliczny. Wiadomo, że wydarzy się coś złego. Ze spaceru powraca jedynie
najmłodsza z dziewcząt, rozhisteryzowana i niepotrafiąca wytłumaczyć tego, co
zaszło na górze. W międzyczasie rozbudzeni piknikowicze zauważają, że niespodziewanie
stanęły wszystkie zegarki, a na domiar złego znika również jedna z nauczycielek.
Sensacyjną sprawę zaginięcia - która to
napędza machinę podniecających, wypełnionych andronami, plotek, ploteczek -
prasa oraz miejscowi ochrzcili mianem „Tajemnicy Pensji” i odciska ona wyraźne
piętno zarówno na ściśle unormowanym porządku dnia, jak i reputacji żeńskiej
szkoły. Im dłużej kobiety nie wracają, tym bardziej konserwatywna i
apodyktyczna przełożona ośrodka, pani Appleyard, wychodzi z siebie, a jej
żelazna władza zaczyna się stopniowo słabnąć. Co więcej, od feralnego dnia
pikniku liczyć można dalsze pasmo dziwnych i tragicznych wydarzeń, zwanych w
książce enigmatycznie „wzorcem”.
![]() |
Wisząca Skała, Australia |
Prócz tego, że Lindsay - radząca sobie
doskonale z drobiazgowym, barwnym opisem świata przedstawionego - dostarcza
sycący ciekawość pejzaż społeczno-obyczajowy Australii sprzed ponad 100 lat,
warto zwłaszcza zwrócić uwagę na jedno kontrastowe zestawienie. Chodzi o melanż
życia pośród szkolnych murów - tj. kolebki wiktoriańskich wartości – z wciąż
dziką, nieokiełznaną krainą okalającą zewsząd pensję, zwaną tu „dziwolągiem” w
środku buszu. Ponadto, australijski busz sam w sobie jest niebezpiecznym,
wymagającym ostrożności miejscem, z czego pisarka zdaje sobie sprawę. U Lindsay
podsycany twardym racjonalizmem reżim dyscyplinarny ośrodka przedstawia się
jako nieodpowiedni dla (transcendentnej) natury. Sam piknik dla dziewcząt to
„perspektywa ucieczki na cały długi letni dzień od dławiącej rutyny życia na
pensji oraz dusznej formalności reprezentowanej choćby przez monstrualną, jakby
rzeźbioną fryzurę czy ciemne i ciężkie, niczym skafander, stroje pani
Appleyard. Przebywające w pobliżu Wiszącej Skały „izolowane od naturalnego
kontaktu z ziemią, powietrzem i słońcem przez gorsety (…) obfite spódnice,
pończochy (…) i buciki (…) dziewczęta (…) były w takim samym stopniu częścią
swego otoczenia jak postaci z fotografii w albumie, upozowane sztucznie na tle
draperii ze skałami z korka i z tekturowymi drzewami.” Pozbywając się zatem swych
zbroi, zyskują lekkość godną balonu, i rzeczywiście, nieobwarowane ciężarem, ulatują
z kart powieści, a czas wydaje się zatrzymywać.
Początkowo zarzewiem dyskusji nad
„Piknikiem pod Wiszącą Skałą” było to, czy jego treść rzeczywiście
odzwierciedla prawdziwe wydarzenia, czego mocną wskazówką mają być chociażby
odpowiednio skonstruowane prolog i epilog. Mimo iż sama Wisząca Skała jak
najbardziej istnieje, to już wydarzenia przedstawione w powieści są fikcyjne,
chociaż z drugiej strony, mowa o po części autobiograficznym dziele (co zresztą
charakteryzuje całą twórczość pisarki). Lindsay dość późno, bo wieku 40 lat,
chwyciła za pióro, publikując powieść satyryczną. Potem aż 26 lat przerwy i
drugie dzieło, „Time Without Clocks”, które, ponoć, bierze swój tytuł od
dziwnej zdolności autorki, tj. zatrzymywania się zegarów i maszyn, kiedy tylko
znajdowała się w ich pobliżu [zatrzymujące się na pikniku zegarki!]. Był to
opis jej małżeńskich relacji – wyszła za mąż w dniu świętego Walentego, czyli
dniu, w którym wszystko się w „Pikniku…” zaczyna. Dodatkowo, będąc nastolatką,
Lindsay trafiła do szkoły z internatem, co znowuż stanowiło wyraźną inspirację
dla pensji Appleyard. Jednak jako osoba dobiegająca 70-tki wciąż nie
posmakowała artystycznego spełnienia, pozbawiona swego opus magnum, a czas tykał
nieubłaganie. I tak oto w 1967 r. pojawia się wszystko zmieniający „Piknik pod
Wiszącą Skałą”, o którego tajemniczą otoczkę silne dbała sama autorka,
notorycznie unikając pytań odnośnie książkowej granicy faktów i fikcji. Albo
twierdząc, że napisała powieść w ciągu paru zaledwie tygodni, na podstawie
idei, która nawiedziła ją we śnie. Wszędzie też podkreślała, że w powieści nie
chodzi o rozwiązanie zagadki, a samo w niej trwanie jest tą właściwą istotą
„Pikniku…”. Tylko jak to ma się do faktu, iż autorka napisała zakończenie –
słynny już 18. rozdział - w momencie oddawania tekstu do wydawcy? I to wydawca
nakazał jej pozostawienie wyłącznie 17 części, a tę pominiętą, owszem,
opublikowano, ale dopiero po śmierci Lindsay. Swoją drogą, drobne elementy
odrzuconego fragmentu i tak pisarka rozsiała po oficjalnym wydaniu, dając
uważnemu czytelnikowi malutkie wskazówki co do klimatu finału.
![]() |
Kadr z filmu Petera Weira z 1975 r. |
Wyjściowa senna atmosfera powieści nie
wskazuje na nieodgadniony i mroczny odcień całej historii. Wszak w obliczu
zagadki można poczuć się, jak czytając kryminał – dopiero dalej nastąpi kilka wywołujących
gęsią skórkę mgnień grozy. Lindsay popełniła tak naprawdę powieść
historyczno-obyczajową, która to z jednej strony jest intrygująca i
niejednoznaczna, a z drugiej, piękną i estetyczną laurką – zupełnie jak pełne
kreatywnych westchnień walentynkowe karty. Ale co najistotniejsze, stojąc przed
obliczem „Pikniku pod Wiszącą Skałą” nawet najbardziej wnikliwy i analityczny
umysł powinien dać sobie na wstrzymanie, gotując się na brak pełnego
zaspokojenia czytelniczej ciekawości, ponieważ największe dzieło Lindsay nie
posiada definitywnego rozwiązania, zaś pominięcie 18. rozdziału tylko podsyciło
zainteresowanie powieścią (co było zresztą w pełni świadomym ruchem wydawcy). I
może w tym właśnie tkwi jego, trwający do dziś, czar? Pisarka spory nacisk
kładzie na atmosferę wynikającą z bycia w epicentrum „Tajemnicy Pensji”: brak wiążących
tropów oraz głównych podejrzanych. Zarówno książka, jak i film (Weira)
podkreślają jedynie beznadziejność poszukiwań. A skoro to historia bez możliwości
dowiedzenia się, co spotkało zaginione osoby, odbiorca winien poddać się całemu
spektaklowi, miast analizować jego stronę logiczną. Aczkolwiek znajdą się i
tacy, ogarnięci obsesją nierozwikłanych zagadek, którzy mimo to, zwabieni przez
Lindsay i jej fabularne dystraktory, wpadną w sidła bezdennej przestrzeni
interpretacji, traktując tę historię jako swoiste wyzwanie. Jakże płonne ich
nadzieje! Sęk w tym, że dzieło pisarki to wypisz wymaluj australijskie
„Śledztwo”. Tu dedukcyjny zapał prowadzi donikąd, a próby ułożenia puzzli w przejrzystą
całość kończą się co najmniej rozdrażnieniem, gdyż każdy nawet obiecujący
fragment istnieje samotnie, bez połączenia z innymi. Wszystko to dlatego, iż tak
bohaterowie, jak czytelnicy mają do czynienia ze światem wymykającym się
poznaniu i zrozumieniu, w myśl słów: „Natura pełna jest nieskończonych rzeczy,
niedostępnych doświadczeniu.” (Leonardo da Vinci). Tyle że u Lindsay mowa o ludziach
bezwiednie wplecionych w „złożony gobelin całości”, a u Lema - o „zupie, w której pływają bez ładu i składu
kawałki, od czasu do czasu zlepiające się przez przypadek w jakąś całość”.
Ocena:
6,5/10
Recenzja pierwotnie opublikowana na portalu Grabarz Polski: link tutaj.
Joan Lindsay, Piknik pod Wiszącą Skałą
(Picnic at Hanging Rock); Przeł. Wacław Niepokólczycki. Zakrzewo: Wydawnictwo Replika,
2018.
https://www.abc.net.au/news/2013-06-07/hanging-rock-near-woodend2c-victoria/4740664
https://www.news.com.au/national/victoria/secrets-of-hanging-rock-eerie-location-of-haunting-tale-about-schoolgirls-who-vanished-on-st-valentines-day-1900/news-story/ec2e0be0235a8d35c7da8226762fc5c0
Hmm... chyba ciekawym doswiadczeniem będzie przeczytać "Piknik..." po latach😉 w czasach licealnych odbiór był lekko "wstrząsający" - muszę sięgnąć ponownie.
OdpowiedzUsuńCzasami mam ochotę na takie melancholijne klimaty w książkach... ale na ogół chyba jednak wolę szybką akcję.
OdpowiedzUsuńOpisałaś tę książkę w naprawdę interesujący sposób. Masz bardzo literacki język.
Nie sądzę, abym wróciła do tej powieści, nie przekonała mnie do siebie. Ale za to jak przyjemnie było o niej przeczytać w Twojej recenzji. :)
OdpowiedzUsuńKlasyka prawie :-) Nigdy jej nie czytałam i chyba czas nadrobić te zaległości ...
OdpowiedzUsuńPoza tym uważam, że oceny należy zniszczyć ;) Nijak mi z tej recenzji nie wynika to 6,5. Normalnie ocena by mnie zniechęciła, ale tekst mnie zachęca.
OdpowiedzUsuńNie znam.
OdpowiedzUsuńTen fragment i zbrodni był ciekawy
OdpowiedzUsuń