Joseph
Sheridan Le Fanu w „Stryju Silasie” przedstawił czasy, w których sam żył,
opisał swoją epokę, dodatkowo umieszczając akcję na Wyspach, a przecież sam był
Irlandczykiem. Mamy tu do czynienia z rzetelnie oddanym obrazem Anglii z I.
połowy XIX w.
Tak
jak wiele dzieł Le Fanu, tak i opasły „Stryj Silas” wyrósł z krótkiej noweli, w tym przypadku z piętnastostronicowego
utworu z 1851 r., o czym sam autor (Le Fanu) informuje czytelnika już na
wstępie.
Jest
to wiktoriańska powieść gotycka,
wczesny przykład tajemnicy zamkniętego pokoju (prawdziwą mistrzynią
„zamkniętego pokoju” była A. Christie), a przynajmniej pochodna owego podtypu, ze
znaczącym udziałem sił nadprzyrodzonych. W tym kontekście przewija się także termin
„romans grozy”. Poza tym w „Stryju
Silasie” podkreśla się rolę okultyzmu, a także wyraźnie zaznaczono idee
szwedzkiego naukowca, filozofa i mistyka – Swedenborga.
Ten
prawdopodobnie najsławniejszy i najlepszy romans grozy Le Fanu bardzo mocno
kojarzy mi się z „Oberżą na pustkowiu” D. du Maurier i w wielu punktach fabuły -
prócz zakończenia - jest zbieżny z dziełem kornwalijskiej pisarki, chociaż to autorka
popełniła utwór o wiele krótszy, a przy tym bardziej zwarty i konkretny, sam zaś
specyficzny, ciężki klimat w przekroju całości utrzymała o wiele skuteczniej niż
Irlandczyk.
„Stryj Silas” zaczyna się bardzo
obiecująco. Opis relacji ojciec-córka -
patriarchat w pełnej krasie - dwójka bohaterów w odludnym domu; surowy,
klaustrofobiczny klimat i obecne w powietrzu napięcie, następnie tajemniczy
gość pana domu, a wszystko to w czarno-białych barwach. Z czasem ta komplementowana
przeze mnie atmosfera nieco się rozmywa, aby powrócić znów, ale dopiero w
końcowej fazie.