Wojciech
Gunia, autor świetnego zbioru opowiadań weird fiction pt. „Powrót” oraz powieści
„Nie ma wędrowca”, za którą otrzymał Nagrodę Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego za rok
2016, powraca z dwiema minipowieściami. Powraca i zaskakuje!
Miasto i rzeka
Ostatnio
w serialu The Walking Dead miał
miejsce ciekawy dialog, zwłaszcza w kontekście lektury „Miasta i rzeki”,
pomiędzy starszym i młodszym Grimes’em. Padają tam słowa:
-Ojciec powinien chronić syna. [Rick]-Kochać. Powinien go tylko kochać. [Carl]
No
właśnie, przede wszystkim chodzi o miłość i taką też drogą podąża przybywający
do miasteczka bohater Guni.
Bezimienny
protagonista i narrator zarazem przybywa do miasta (będącego… uzdrowiskiem) w
poszukiwaniu pewnego doktora, bo podobno tylko on może dopomóc mu w cierpieniu.
Jednak najpierw musi odszukać medyka, a to wcale nie jest takie oczywiste, tak
jak typowym nie jest samo miasto, które nie kwapi się, by mu tę misję ułatwić. „Ulice
miasteczka wiły się, przenikały, urywały niespodziewanie, by wychynąć
kilkadziesiąt metrów dalej”, zaś jedynym wejściem do niego okazała się
nieprzejezdna zimą droga albo „zdradliwa” rzeka. Spotykamy człowieka strudzonego,
sennego i apatycznego, zaś miasto wydaje się być odpychające, obmierzłe i
stęchłe, a jego ulice wcale nie prowadzą do celu; to miasto, w którym prędzej
idzie się zgubić, niż coś odnaleźć; miasto, do którego przybywa się jedynie z
braku innych opcji. Wiadomo też, że „ludzie przyjeżdżają do tego miasta w
różnych interesach. Niektórych te interesy zatrzymują na resztę życia”…
Sam
początek „Miasta i rzeki” to wypisz wymaluj „Zamek” Kafki, zaś w dłuższej
perspektywie utwór bardzo przypomina „Wezwanie” (ze zbioru „Powrót”). Od
razu wyczuwa się dynamikę i lekkość „Miasta i rzeki”, a przy tym jej spójność
oraz satysfakcjonujący rytm, częściowo dlatego, iż pisarz wyzbywa
się tak charakterystycznych dla siebie retardacji. Narracyjnie i fabularnie utwór wypada bez zarzutu, oprócz tego potęgując
poczucie niepokoju oraz tajemniczość. Tak jak w „Nie ma wędrowca” wyczuwalne
były „szycia” historii i wątków zamkniętych w powieści szkatułkowej, tak tu
mamy do czynienia z gładką niczym lodowisko literacką materią. Gunia, jeśli
chodzi o styl, jakby zrzucił z siebie kilka warstw; wyciągnąwszy wnioski z
„Powrotu”, stawia w głównej mierze na
storytelling, ograniczając do praktycznego minimum filozoficzne zacięcie
oraz smykałkę do snucia rozważań.
Jakby
tego było mało, Gunia skutecznie gra na naszych emocjach, oblewając całość okrucieństwem
i podpalając chęcią zemsty bohaterów. Przyczynkiem do powstania tytułowego utworu
była – o zgrozo! – prawdziwa historia. „Miasto i rzeka” to przykuwająca uwagę
czytelnika, intrygująca, momentami gangsterska(!) i sięgająca po nieskrępowane
pokłady brutalności opowieść.
Tym
razem twórca bloga „Labirynt z liści” snuje
opowieść o „lustrzanych labiryntach”, w których pozostajemy zamknięci, „zamknięci
wewnątrz klatki miłości własnej, która – co gorsza – nie jest nawet naszym
wyborem, nie zależy od nas, jest naszym programem, naszym uwarunkowaniem,
takimi egoistami zostaliśmy stworzeni i ten egoizm sprawia, że wszystko od tylu
lat toczy się w tak absurdalny i nonsensowny sposób na tej przeklętej planecie”.
To utwór o życiu przeszłością, o rozrywającym wnętrze bólu, o moralności i trudnych
wyborach i wreszcie - o na wskroś egoistycznym obliczu miłości.
Uwagę
zwraca też bogata, wieloznaczna symbolika
dzieła - wszędzie mamy do czynienia z wodą: a to z lejącym się litrami z nieba deszczem,
a to z płynącą pod miastem rzeką, która zamiast oczyszczać, tak naprawdę
oblepia ciemnością. Woda u Guni to z jednej strony symbol zmienności,
niestałości i przeobrażenia, ale także klęski i zagubienia. Natomiast płynąca
woda – tutaj w postaci rzeki – oznacza przemijanie, dobrodziejstwo, ale i
niszczącą siłę. To też symbol życia i śmierci, smutku i pamięci. Nie
zapominajmy na końcu o dokuczliwym, nieustającym deszczu, reprezentującym z
jednej strony życie i oczyszczenie, z drugiej zaś - zniszczenie, żałobę i smutek.
Można go też rozpatrywać jako błogosławieństwo lub… karę bożą. Niemniej jednak nie
zawadzi przywołać w tym miejscu łacińskiego manifestu kruchości: vanitas
vanitatum et omnia vanitas.
Droga
do zjednoczenia
W
„Drodze do zjednoczenia” Gunia próbuje oswoić nas z ciemnością, korzystając z
sugestywnych metafor oraz ciekawej retoryki, bo tytuł utworu mógłby być i
dłuższy – z dopiskiem „z ciemnością”. Historia zaczyna się w momencie, gdy brat
protagonisty odbiera sobie życie. Szybko okazuje się, że obu braci tak dzieliła,
jak łączyła osoba ich ojca…
„Miasto
i rzeka” to jeden z najszybszych utworów Guni, jeśli nie najszybszy, obok
„Bardzo długo była tylko ciemność”, natomiast w drugiej minipowieści jest
przeciwnie pod względem tempa. Doświadczamy już na starcie sytuacji po śmierci
bliskiej osoby, co zostało odpowiednio kompozycyjnie oddane, poprzez
refleksyjność, rodzinne retrospekcje, próby zrozumienia przyczyn tragedii,
uporania się z utratą. Drugi utwór wydaje się być bardziej statyczny, fizycznie
osiadły, a rozgrywający się głównie w myślach i pamięci bohaterów.
Dzieło
tytułowe opowiada o kochającym (egoistycznie) ojcu, o ojcu zaangażowanym,
czynnym, zaś w kolejnym utworze pojawia się ojciec nieobecny, bierny, rzadko
wywiązujący się ze swojej roli rodziciela. W otwierającym dziele rodzic
prowadzi śledztwo w sprawie swojego dziecka, próbując poznać wszystko, co z nim
związane, zaś w „Drodze do zjednoczenia” to synowie, jeden po drugim, usiłują
prześledzić perypetie rodziciela przed zniknięciem, i to on – senior - stanowi
kluczowy wątek intrygi. Tak jak w „Mieście
i rzece” zgłębiało się tajemnicę miasta, tak w drugim utworze zgłębia się tajemnicę
rodzinnego domu bohatera, przy czym obie te ścieżki niewątpliwie prowadzą ku
ciemności. Pierwsze dzieło wyraźnie traktuje o moralnych wyborach, natomiast
„Droga do zjednoczenia” wydaje się być zdecydowanie bardziej metafizyczna,
bardziej weird; podejmująca tematy szczęścia, sensu życia oraz przekraczania
granic człowieczeństwa. To dzieło podkreślające ograniczoność ludzkich
zdolności pojmowania, zwłaszcza w zderzeniu z niemożliwymi do zanalizowania prawdami
ostatecznymi.
„Droga
do zjednoczenia” przywodzi na myśl świetne opowiadanie „Ojciec” tegoż samego
autora, z tym że tam strych pozostawał budzącą grozę enigmą, zaś w tutaj jest
obszarem ulegającym penetracji przez bohatera. Można powiedzieć, że „Droga do
zjednoczenia” to przeniesiony w czasie „Ojciec”, gdyż, jak wspomina sam jej
narrator, „nie chciałem też opuszczać strychu, tego miejsca przez całe życie
dla mnie niedostępnego, które gromadziło w sobie tak olbrzymią ilość historii”,
a teraz, po latach, będąc dorosłym mężczyzną, może dopiero zbadać to dotąd
niedostępne miejsce.
Podsumowanie: Wojciech
Gunia w owej publikacji z jednej strony zaskakuje, a z drugiej, wita się
standardowymi dla siebie akcentami. Zdecydowanie bardziej „singlowym” utworem jest
„Miasto i rzeka” – twórca, pozostając pisarsko sobą, otwiera się jednocześnie
na większą grupę entuzjastów grozy, usytuowanych w innych strefach tego
obszernego notabene zbioru.
Gunia
w obu utworach pisze w pierwszej osobie, dając sygnał, jakby sam chciał
utożsamić się z tymi historiami, pozbawić się dystansu, pokazać, że
współodczuwa doświadczenia protagonistów. Bo oba utwory łączy ból po utracie
bliskiej osoby oraz deszcz (znamionujący to, o czym wcześniej pisałem).
Zarówno
„Miasto i rzeka”, jak i „Droga do zjednoczenia”, poprzez podważenie stałych
praw natury, wzbudzają w nas niepokój i lęk. Są i wykraczające poza możliwości
poznawcze człowieka tajemnice oraz protagoniści, mierzący się z siłami, których
pełne zrozumienie nie jest możliwe. Obie historie uzmysławiają nam to, iż „od
rozpaczy nie można uciec. Nie można uciec od zła, a każda droga ucieczki jest
krętą ścieżką, która wiedzie do upadku”. Być może dlatego, że ludzie byli „jak
ćmy, które szukały światła, a znalazły jedynie ogień”.
Ocena: 7,5/10
Wojciech
Gunia, Miasto i rzeka. Wrocław: Wydawnictwo Dom Horroru, 2017.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo z pewnością bardzo ciekawe i głębokie teksty... Nigdy nie słyszałam o autorze, po okładce też bym się raczej nie skusiła, fajnie, że miałam okazję natknąć się na tę recenzję :).
OdpowiedzUsuńSam nie sięgnąłbym po te książki - dzięki opisowi mam pojęcie o czym są.
OdpowiedzUsuńNie znałam tego autora, ale chyba muszę się nim zainteresować :)
OdpowiedzUsuńChyba nie dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńDobra recenzja, na tyle że chętnie sięgnę po tytuł:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNiestety, ale chyba nie dla mnie. Mam zupełnie inny gust, ale fajnie było się dowiedzieć, że w ogóle coś takiego istnieje :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
www.bookowa-pisze.pl
Jednak okładka to duży procent sukcesu książki - mnie nie przykuwa, więc pewnie nawet bym nie sięgnęła po nią, aby przeczytać opis. Tym bardziej dziękuję Ci za recenzję, która w zasadzie pokazała mnóstwo zalet tej książki ;)
OdpowiedzUsuńBrzmi bardzo intrygująco
OdpowiedzUsuńJestem zainteresowana. Jaka szkoda, że jest więcej książek niż czasu, by je wszystkie przeczytać!
OdpowiedzUsuńBardzo dokładna analiza, myślę, że to pozycja dla mnie.
OdpowiedzUsuńRecenzja niezwykle dokładna, przeczytałam z zainteresowaniem. Na chwilę obecną unikam wszelkich wzbudzających negatywne emocje książek;) Doktorat o śmierci mnie wykańcza ;)
OdpowiedzUsuńOOo, zdecydowanie nie dla mnie! :-)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie moje klimaty, ale dziękuję za ten bardzo ciekawy i szczegółowy opis
OdpowiedzUsuń