9 marca 2018

Zanurzeni w ciemności / Wojciech Gunia „Miasto i rzeka”


Wojciech Gunia, autor świetnego zbioru opowiadań weird fiction pt. „Powrót” oraz powieści „Nie ma wędrowca”, za którą otrzymał Nagrodę Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego za rok 2016, powraca z dwiema minipowieściami. Powraca i zaskakuje!

Miasto i rzeka
Ostatnio w serialu The Walking Dead miał miejsce ciekawy dialog, zwłaszcza w kontekście lektury „Miasta i rzeki”, pomiędzy starszym i młodszym Grimes’em. Padają tam słowa:
-Ojciec powinien chronić syna. [Rick]
-Kochać. Powinien go tylko kochać. [Carl]
No właśnie, przede wszystkim chodzi o miłość i taką też drogą podąża przybywający do miasteczka bohater Guni.

Bezimienny protagonista i narrator zarazem przybywa do miasta (będącego… uzdrowiskiem) w poszukiwaniu pewnego doktora, bo podobno tylko on może dopomóc mu w cierpieniu. Jednak najpierw musi odszukać medyka, a to wcale nie jest takie oczywiste, tak jak typowym nie jest samo miasto, które nie kwapi się, by mu tę misję ułatwić. „Ulice miasteczka wiły się, przenikały, urywały niespodziewanie, by wychynąć kilkadziesiąt metrów dalej”, zaś jedynym wejściem do niego okazała się nieprzejezdna zimą droga albo „zdradliwa” rzeka. Spotykamy człowieka strudzonego, sennego i apatycznego, zaś miasto wydaje się być odpychające, obmierzłe i stęchłe, a jego ulice wcale nie prowadzą do celu; to miasto, w którym prędzej idzie się zgubić, niż coś odnaleźć; miasto, do którego przybywa się jedynie z braku innych opcji. Wiadomo też, że „ludzie przyjeżdżają do tego miasta w różnych interesach. Niektórych te interesy zatrzymują na resztę życia”…

Sam początek „Miasta i rzeki” to wypisz wymaluj „Zamek” Kafki, zaś w dłuższej perspektywie utwór bardzo przypomina „Wezwanie” (ze zbioru „Powrót”). Od razu wyczuwa się dynamikę i lekkość „Miasta i rzeki”, a przy tym jej spójność oraz satysfakcjonujący rytm, częściowo dlatego, iż pisarz wyzbywa się tak charakterystycznych dla siebie retardacji. Narracyjnie i fabularnie utwór wypada bez zarzutu, oprócz tego potęgując poczucie niepokoju oraz tajemniczość. Tak jak w „Nie ma wędrowca” wyczuwalne były „szycia” historii i wątków zamkniętych w powieści szkatułkowej, tak tu mamy do czynienia z gładką niczym lodowisko literacką materią. Gunia, jeśli chodzi o styl, jakby zrzucił z siebie kilka warstw; wyciągnąwszy wnioski z „Powrotu”, stawia w głównej mierze na storytelling, ograniczając do praktycznego minimum filozoficzne zacięcie oraz smykałkę do snucia rozważań.

Jakby tego było mało, Gunia skutecznie gra na naszych emocjach, oblewając całość okrucieństwem i podpalając chęcią zemsty bohaterów. Przyczynkiem do powstania tytułowego utworu była – o zgrozo! – prawdziwa historia. „Miasto i rzeka” to przykuwająca uwagę czytelnika, intrygująca, momentami gangsterska(!) i sięgająca po nieskrępowane pokłady brutalności opowieść.

Tym razem twórca bloga „Labirynt z liści” snuje opowieść o „lustrzanych labiryntach”, w których pozostajemy zamknięci, „zamknięci wewnątrz klatki miłości własnej, która – co gorsza – nie jest nawet naszym wyborem, nie zależy od nas, jest naszym programem, naszym uwarunkowaniem, takimi egoistami zostaliśmy stworzeni i ten egoizm sprawia, że wszystko od tylu lat toczy się w tak absurdalny i nonsensowny sposób na tej przeklętej planecie”. To utwór o życiu przeszłością, o rozrywającym wnętrze bólu, o moralności i trudnych wyborach i wreszcie - o na wskroś egoistycznym obliczu miłości.

Uwagę zwraca też bogata, wieloznaczna symbolika dzieła - wszędzie mamy do czynienia z wodą: a to z lejącym się litrami z nieba deszczem, a to z płynącą pod miastem rzeką, która zamiast oczyszczać, tak naprawdę oblepia ciemnością. Woda u Guni to z jednej strony symbol zmienności, niestałości i przeobrażenia, ale także klęski i zagubienia. Natomiast płynąca woda – tutaj w postaci rzeki – oznacza przemijanie, dobrodziejstwo, ale i niszczącą siłę. To też symbol życia i śmierci, smutku i pamięci. Nie zapominajmy na końcu o dokuczliwym, nieustającym deszczu, reprezentującym z jednej strony życie i oczyszczenie, z drugiej zaś - zniszczenie, żałobę i smutek. Można go też rozpatrywać jako błogosławieństwo lub… karę bożą. Niemniej jednak nie zawadzi przywołać w tym miejscu łacińskiego manifestu kruchości: vanitas vanitatum et omnia vanitas.

Droga do zjednoczenia
W „Drodze do zjednoczenia” Gunia próbuje oswoić nas z ciemnością, korzystając z sugestywnych metafor oraz ciekawej retoryki, bo tytuł utworu mógłby być i dłuższy – z dopiskiem „z ciemnością”. Historia zaczyna się w momencie, gdy brat protagonisty odbiera sobie życie. Szybko okazuje się, że obu braci tak dzieliła, jak łączyła osoba ich ojca…

„Miasto i rzeka” to jeden z najszybszych utworów Guni, jeśli nie najszybszy, obok „Bardzo długo była tylko ciemność”, natomiast w drugiej minipowieści jest przeciwnie pod względem tempa. Doświadczamy już na starcie sytuacji po śmierci bliskiej osoby, co zostało odpowiednio kompozycyjnie oddane, poprzez refleksyjność, rodzinne retrospekcje, próby zrozumienia przyczyn tragedii, uporania się z utratą. Drugi utwór wydaje się być bardziej statyczny, fizycznie osiadły, a rozgrywający się głównie w myślach i pamięci bohaterów.

Dzieło tytułowe opowiada o kochającym (egoistycznie) ojcu, o ojcu zaangażowanym, czynnym, zaś w kolejnym utworze pojawia się ojciec nieobecny, bierny, rzadko wywiązujący się ze swojej roli rodziciela. W otwierającym dziele rodzic prowadzi śledztwo w sprawie swojego dziecka, próbując poznać wszystko, co z nim związane, zaś w „Drodze do zjednoczenia” to synowie, jeden po drugim, usiłują prześledzić perypetie rodziciela przed zniknięciem, i to on – senior - stanowi kluczowy wątek intrygi. Tak jak w „Mieście i rzece” zgłębiało się tajemnicę miasta, tak w drugim utworze zgłębia się tajemnicę rodzinnego domu bohatera, przy czym obie te ścieżki niewątpliwie prowadzą ku ciemności. Pierwsze dzieło wyraźnie traktuje o moralnych wyborach, natomiast „Droga do zjednoczenia” wydaje się być zdecydowanie bardziej metafizyczna, bardziej weird; podejmująca tematy szczęścia, sensu życia oraz przekraczania granic człowieczeństwa. To dzieło podkreślające ograniczoność ludzkich zdolności pojmowania, zwłaszcza w zderzeniu z niemożliwymi do zanalizowania prawdami ostatecznymi.

„Droga do zjednoczenia” przywodzi na myśl świetne opowiadanie „Ojciec” tegoż samego autora, z tym że tam strych pozostawał budzącą grozę enigmą, zaś w tutaj jest obszarem ulegającym penetracji przez bohatera. Można powiedzieć, że „Droga do zjednoczenia” to przeniesiony w czasie „Ojciec”, gdyż, jak wspomina sam jej narrator, „nie chciałem też opuszczać strychu, tego miejsca przez całe życie dla mnie niedostępnego, które gromadziło w sobie tak olbrzymią ilość historii”, a teraz, po latach, będąc dorosłym mężczyzną, może dopiero zbadać to dotąd niedostępne miejsce.

Podsumowanie: Wojciech Gunia w owej publikacji z jednej strony zaskakuje, a z drugiej, wita się standardowymi dla siebie akcentami. Zdecydowanie bardziej „singlowym” utworem jest „Miasto i rzeka” – twórca, pozostając pisarsko sobą, otwiera się jednocześnie na większą grupę entuzjastów grozy, usytuowanych w innych strefach tego obszernego notabene zbioru.

Gunia w obu utworach pisze w pierwszej osobie, dając sygnał, jakby sam chciał utożsamić się z tymi historiami, pozbawić się dystansu, pokazać, że współodczuwa doświadczenia protagonistów. Bo oba utwory łączy ból po utracie bliskiej osoby oraz deszcz (znamionujący to, o czym wcześniej pisałem).

Zarówno „Miasto i rzeka”, jak i „Droga do zjednoczenia”, poprzez podważenie stałych praw natury, wzbudzają w nas niepokój i lęk. Są i wykraczające poza możliwości poznawcze człowieka tajemnice oraz protagoniści, mierzący się z siłami, których pełne zrozumienie nie jest możliwe. Obie historie uzmysławiają nam to, iż „od rozpaczy nie można uciec. Nie można uciec od zła, a każda droga ucieczki jest krętą ścieżką, która wiedzie do upadku”. Być może dlatego, że ludzie byli „jak ćmy, które szukały światła, a znalazły jedynie ogień”.  
 
Ocena: 7,5/10

Wojciech Gunia, Miasto i rzeka. Wrocław: Wydawnictwo Dom Horroru, 2017.

14 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. To z pewnością bardzo ciekawe i głębokie teksty... Nigdy nie słyszałam o autorze, po okładce też bym się raczej nie skusiła, fajnie, że miałam okazję natknąć się na tę recenzję :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Sam nie sięgnąłbym po te książki - dzięki opisowi mam pojęcie o czym są.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znałam tego autora, ale chyba muszę się nim zainteresować :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobra recenzja, na tyle że chętnie sięgnę po tytuł:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Niestety, ale chyba nie dla mnie. Mam zupełnie inny gust, ale fajnie było się dowiedzieć, że w ogóle coś takiego istnieje :)

    Pozdrawiam!

    www.bookowa-pisze.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Jednak okładka to duży procent sukcesu książki - mnie nie przykuwa, więc pewnie nawet bym nie sięgnęła po nią, aby przeczytać opis. Tym bardziej dziękuję Ci za recenzję, która w zasadzie pokazała mnóstwo zalet tej książki ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem zainteresowana. Jaka szkoda, że jest więcej książek niż czasu, by je wszystkie przeczytać!

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo dokładna analiza, myślę, że to pozycja dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Recenzja niezwykle dokładna, przeczytałam z zainteresowaniem. Na chwilę obecną unikam wszelkich wzbudzających negatywne emocje książek;) Doktorat o śmierci mnie wykańcza ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Zdecydowanie nie moje klimaty, ale dziękuję za ten bardzo ciekawy i szczegółowy opis

    OdpowiedzUsuń