Thomas Olde Heuvelt (na zdjęciu) to holenderski pisarz, znany w Polsce (tylko) dzięki powieści HEX wydanej nakładem wydawnictwa Zysk
i S-ka, ale tak naprawdę to autor pięciu powieści i licznych opowiadań. Miałem przyjemność rozmawiać z tym miłym i szalenie otwartym pisarzem! Jest on zapalonym wspinaczem wysokogórskim, podróżnikiem, udziela się także w mediach
społecznościowych. Wspólnie rozbieramy HEX na czynniki pierwsze, poszukujemy istoty
holenderskiej mentalności; nie obyło się też bez niewygodnych pytań i rozważań
na tematy trudne i trudniejsze. Wywiadzie pochylam się zarówno nad powieścią,
jak i samą osobą pisarza.
Serdecznie zapraszam do przeczytania mojego wywiadu z Thomasem Olde Heuveltem. Gwarantuję, że o pisarzu dowiedziecie się wielu ciekawych i nieporuszanych dotąd kwestii!
Serdecznie zapraszam do przeczytania mojego wywiadu z Thomasem Olde Heuveltem. Gwarantuję, że o pisarzu dowiedziecie się wielu ciekawych i nieporuszanych dotąd kwestii!
>> RECENZJA POWIEŚCI "HEX":
Pytanie
na rozgrzewkę: poświęciłbyś syna czy Sudan?
Ha,
wredny początek! Na to pytanie nigdy nie ma dobrej odpowiedzi. Ale niech
będzie, jeśli chodzi o mojego własnego chłopca, poświęciłbym Sudan. Tak jak
wszyscy.
Czy
posiadasz jakieś doświadczenie ze zjawiskami paranormalnymi? Może przykładowo
odwiedziłeś nawiedzony dom w swoim kraju lub w pobliżu albo coś w tym stylu?
Nie.
Niekoniecznie wierzę w rzeczy, o których piszę, a przynajmniej nie w te
nadnaturalne. Jestem trochę niechętny, by nazywać historie o duchach
prawdziwymi, ponieważ zawsze są to relacje z drugiej ręki. Nie było mnie tam,
nie mam żadnej możliwości zweryfikowania takiego doświadczenia, więc naturalnie
zamieniam to w opowieści. Może ludzie widzą cień, czy coś w rodzaju
„zniekształcenia” ich wyobraźni, albo coś, czego w ogóle tam nie było, co było
zdecydowanie martwe. Chciałbym bardzo pewnego dnia zobaczyć ducha. Ale nie,
odkąd umarłem, przestałem wierzyć w duchy. [Przypis red.: Ostatnie zdanie jest
najprawdopodobniej żartem… ale kto wie…]
Często
wspominasz o kilku członkach rodziny, którzy wprowadzili Cię w gatunek horrorów
i odegrali ważną rolę w twoim dzieciństwie. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się,
kim byłbyś dzisiaj, gdyby Twój dziadek i wujek nie mieli talentu do opowiadania
historii i nie częstowali cię nimi, gdy byłeś dzieckiem? Czy miało to
zasadniczy wpływ na Ciebie jako pisarza?
Zdecydowanie
tak. Zapoczątkowali moją pasję. Bez nich prawdopodobnie byłbym teraz pilotem
linii lotniczych. Jako dziecko uwielbiałem samoloty. Zbierałem modele. Wiesz,
te, które musisz skleić od zera, a następnie całe pomalować. Pewnego razu
dostałem nowy duży samolot, a zbudowanie go zajęło mi wiele dni. Kiedy to
zrobiłem, wziąłem młot dwuręczny i zmiażdżyłem go, uderzając przez sam środek.
Podpaliłem krawędzie zapałkami i użyłem spalonej tkaniny i pomarszczonej folii
aluminiowej, aby upozorować wrak. Następnie porozstawiałem zabawkowe karetki
pogotowia wokół miejsca „wypadku” i pokazałem je mojej mamie. Zrobiłem coś w
stylu: „Tadaaaa!”- nie była rozbawiona. Prawdopodobnie to pokazuje, jak dobrze
się stało, że jednak nie zostałem pilotem.
Zastanawiam
się, w jaki sposób podchodzisz do kolejnych etapów tworzenia swoich powieści.
Czy masz w zwyczaju dzielić się regularnie z bliskimi nowinami odnośnie
skończonego właśnie rozdziału, pokazując im mniejsze fragmenty swojej pracy?
Masz potrzebę natychmiastowego feedbacku? A może jest zgoła
odmiennie: wszystko, co tworzysz owiane jest tajemnicą i nikt nie może zobaczyć
efektów, dopóki nie ukończysz całości? Czy dążysz do pisania ustalonej ilości
słów/stron dziennie (np. tak, jak S. King)? Czy postrzegasz proces twórczy
właśnie w ten sposób?
Nie
lubię, gdy ludzie podczytują moją historię, gdy ta nie jest jeszcze skończona.
Mam jednego bliskiego przyjaciela – producenta filmowego – z którym omawiam
swoje pomysły, kiedy czuję taką potrzebę. Tak było na przykład z „HEXem”.
Pokazałem mu moją wstępną koncepcję, a on ją doszczętnie „spalił” – i słusznie.
To było nudne, mdłe i nieoryginalne. Potem zaczęliśmy się z tego śmiać. To były
rozważania w stylu: „a co, jeśli wiedźma nie jest przerażającą, nadprzyrodzoną
zjawą, tylko miasteczkowym błaznem? Co, jeśli mieszkańcy przyzwyczaili się do
niej, zamiast się jej bać, i powieszą na jej twarzy ścierkę do naczyń, gdy ta
po raz enty pojawi się w ich salonie?”. To sprawiło, że książka wskoczyła na
właściwe tory. Ale oprócz tego jednego przyjaciela, nie radzę się nikogo. Płynę
gładko z rytmem i regularnością. Staram się planować dni tygodnia w sposób
nieograniczony, dawać sobie wolność w tworzeniu i pisać około 1000 słów
dziennie. 2.000 jeśli mam szczęście.
„HEX”,
jak powiedziałeś [przypis red.: w innym wywiadzie], powstał w cztery i pół
miesiąca, prawda? Widziałem też gdzieś Twoją deklarację: jedna powieść na rok.
Czy takie tempo nie jest dla Ciebie zbyt ostre? Czy to bardziej kwestia
czystego entuzjazmu i głowy pełnej pomysłów, a może chodzi o idealną
organizację i skuteczny research?
To
najwyraźniej okazało się zbyt ciężkie, ponieważ teraz pracuję nad moją nową
powieścią już trzy lata! Ale ma to głównie związek z pracą, którą musiałem
wykonać, aby międzynarodowy przeskok „HEXa” doszedł do skutku. Pracowałem nad
pisaniem historii na nowo, redagowałem tłumaczenie, odwiedzałem wiele państw.
To duża frajda, ale też spora intensywność. A potem presja wzrosła. Przedtem
pisanie było dobrą zabawą. Nagle „The Guardian” i „The Wall Street Journal”
popełniają entuzjastyczne recenzje, a nie kto inny, jak mój idol z dzieciństwa,
Stephen King, ćwierka na Twitterze, że „HEX” mu się podoba. Ta presja była
czymś, do czego musiałem się przyzwyczaić. Ale wróciłem już do „gry”, znów
piszę, i jeśli będę pracować w stałym tempie, to w przyszłości uda mi się napisać
jedną powieść na rok.
Przyznaję,
że dla mnie to jedno z kluczowych pytań związanych z Twoją książką. Jak
osadziłeś, bardzo klasyczne, motywy grozy w kontekście nowych technologii? Jak
wyglądała Twoja praca? Ponieważ w tym właśnie przejawia się cała wartość „HEX”:
książka sięga po klasyczne tematy i odczytuje je z perspektywy hi-tech.
Ostatnio
często debatuje się nad tym, w jaki sposób nowoczesna technologia zabija
klasyczny horror, ale to są kompletne bzdury. Teraz nie ma już żadnego
usprawiedliwienia dla postaci, która nagle zapomina o swojej komórce, gdy
zostaje uwięziona na odludziu, a zagrożenie czai się gdzieś w pobliżu. Czemu
jako pisarz miałbym nie skorzystać z możliwości oferowanych przez te „nowe
czasy”? To właśnie zrobiłem w „HEX”. To całkiem logiczne, że miasto nawiedzane
przez wiedźmę, zapewnia wszystkim swoim mieszkańcom bezpłatną aplikację na
iPhona – aplikację HEX – która na dodatek zostaje połączona z ich GPSami i
służy do zgłaszania obserwacji Katherine. Tak postąpiłoby współczesne społeczeństwo,
a jednak to nadal małe miasteczko. Uwielbiałem małomiasteczkową nieudolność
ludzi z Centrum Kontroli HEX. Za każdym razem, kiedy wiedźma pojawiała się w
kamerach CCTV lub przez aplikację napływały zgłoszenia o jej obecności w
miejscu publicznym, oni musieli jeszcze tam iść i ukryć ją, wykorzystując do
tego szopę z narzędziami, krzak albo śpiewający chór starszych pań. No wiesz,
na wypadek, gdyby w miasteczku pojawili się przyjezdni. Z upływem czasu,
nabierasz praktyki.
Kwestia
„aplikacji” i „nadzoru” jest mocno eksploatowana w Twojej historii. Jestem
pewien, że ludzie zwrócą uwagę na ten aspekt, tak jak zrobiłem to ja. Bo
jednocześnie nowoczesność łączy się przecież z przeszłością – tak, jakby
zabobon był immanentną cechą ludzkiej natury, na którą postęp technologiczny
nie ma wpływu. Podsumowując, czy uważasz, że technologia nas zmienia, czy
zmienia naszą moralność, czy też uważasz, że to coś „ponadepokowego”,
„ponadtechnologicznego”?
Technologia
sprawiła, że życie stało się o wiele łatwiejsze, ale nie wierzę, że wpłynęła na
zakodowaną w nas ludzką naturę. W czasach niepewności wciąż przejawiamy
pierwotny strach przed mocami, które są niewidzialne i nienamacalne, i
zagrażają naszemu poczuciu „normalności”. To właśnie dlatego ludzie w dawnych
czasach zwykli oskarżać innych o czary: gdy tylko wydarzyło się coś
niewytłumaczalnego, musiał być ktoś, kogo można za to obwinić. Ten sam strach
odgrywa ogromną rolę w „HEX”: chociaż fabuła jest osadzona w czasach
współczesnych, to gdy w Black Spring dzieje się coś złego, mieszkańcy
miasteczka nie zwracają się przeciwko wiedźmie, ale sobie nawzajem. Szukają
kozła ofiarnego… ponieważ to, co naprawdę leży u podstaw tej sytuacji, jest
czymś, o czym nie chcielibyśmy rozmawiać. Nasze własne słabości, lęki i niepewność.
Zamiast książki o nadprzyrodzonych mocach, „HEX” traktuje o deprawacji
ludzkości, kiedy jesteśmy uwikłani w nieprzyjemną, niepożądaną sytuację. I to
nie zmieniło się ani trochę wraz z postępem technologii.
Który
moment w powieści (które wydarzenie) było dla Ciebie trudne? Czego
doświadczyłeś pisząc tę historię?
Zabawy.
Świetnie się bawiłem pisząc tę książkę i zajęło mi to niecałe pięć miesięcy.
Nie mam problemów z pisaniem mrocznych fragmentów opowieści – a w tej powieści
jest sporo takich momentów. Jeśli już borykam się z czymkolwiek podczas
twórczego procesu, to z tym, jak dojść z punktu A do punktu B. Ale nauczyłem
się nie myśleć o tym za dużo, ponieważ kiedy już zacznie się pisać, historia
zwykle sama się rozwinie.
„HEX”
posiada duży potencjał dramatyczny. Przez dramat rozumiem takie tematy, jak:
dokonywanie trudnych wyborów, relacja rodzic-dziecko, ukrywanie wielkiej
tajemnicy Black Spring przed obcymi, granice oporu i to, co wszystkie mają ze
sobą wspólnego – moralny punkt widzenia. Co o tym sądzisz i co czujesz?
Dramat
jest sednem każdej dobrej historii. Kiedy byłem młodszy, miałem mentora, który
nauczył mnie cennej lekcji na temat opowiadania historii: każda dobra historia
opowiada o sympatycznej postaci, która wbrew wszelkim przeciwnościom
przezwycięża pozornie niemożliwe zadanie. Ale „hej” – w horrorach nie zawsze
pokonujesz tę trudność. A bohaterowie nie zawsze dają się polubić… Wreszcie:
nie dbam o moralność i zasady. Nie chcę nikomu dawać lekcji. Po prostu chcę
opowiadać dobre historie. Jeśli to sprawia, że czytelnicy myślą, tym lepiej.
Zastanawiam
się, czy morał całej historii nie narzucał Ci zbyt mocno sposobu, w jaki
wykreowałeś swoje postacie? Innymi słowy, czy jesteś zwolennikiem metody
budowania postaci pod dramat, czy dramatu pod postaci? Pytam, ponieważ mam
bardzo ambiwalentne uczucia co do poziomu ich kreacji. Z jednej strony jest
świetna Griselda i nie mniej udana Katherine (rodziny Grantów nie oceniam), a z
drugiej strony, jednowymiarowy i przewidywalny, wyraźnie negatywny Colton
Mathers oraz Jaydon. Miałem silne wrażenie, że niektóre postaci stały się
pionkami ilustrującymi konkretną tezę.
Nie
wiem. Władza nie zawsze nas deprawuje, chociaż w odpowiednich okolicznościach
może się tak zdarzyć, a Ty odnosisz się do postaci, które jednocześnie są
zepsute przez władzę lub siłę, a do tego dzieje się to w bardzo niekorzystnych
okolicznościach. Przewodniczący Rady Colton Mathers jest wielce konserwatywnym,
bogobojnym i religijnym człowiekiem, który ma czarownicę, dosłownie, pod ręką.
W jego miasteczku zwykły strumień zmienia się w potok krwi, a on sam widzi
znaki na niebie… Nie sądzę, by w jego przypadku niezwykłym było to, że stracił
złudzenia i zgorzkniał. Podczas gdy Jaydon, maltretowany dzieciak, obwinia
wiedźmę za śmierć swojego ojca, i nagle odkrywa potęgę szantażu… Za czyjąś
ciemną stroną zawsze kryje się jakaś historia.
Założę
się, że słyszałeś o takim terminie, jak „efekt Lucyfera” P. G. Zimbardo?
Znajduję wiele podobieństw między nim, a tym co zawarłeś w „HEXe”, ponieważ
stwarzając takie okoliczności i środowisko, dałeś ludziom możliwość obudzenia w
sobie starych średniowiecznych praktyk i przesądów. A co najgorsze? Zrobili to
z wielką łatwością! To prawdziwy koszmar tej książki…
Nie
mogę się niestety zgodzić. Przerażający jest fakt, że to wciąż rzeczywistość
naszego społeczeństwa. Zabierz element normalności, wprowadź ludzi w lekkie
wyobcowanie, a wielu z nas zamienia się w stado pieniaczy. Spójrz, ile kłopotów
spowodował napływ uchodźców w wielu krajach w Europie. Ludzie nie radzą sobie
dobrze ze zmianami, a szczerze powiedziawszy, nawet ze sobą nawzajem. To był
tylko ludzki element „obcości” – inni ludzie uciekający przed wojną czy głodem.
Wyobraź sobie, co w takim razie zrobiłby z grupą przestraszonych ludzi element
nadprzyrodzony. Nie trzeba wiele, by społeczeństwo się rozpadło.
Pozwolę
sobie odnieść się do mojej recenzji „HEX”. Stworzyłem tezę, że Holender
postawił w miasteczku wiedźmę, aby „zainspirować” społeczność do bycia sobą, do
„zbiorowego szaleństwa” i „powszechnego ogłupienia”. Czy to było Twoim celem?
Odbierasz to w taki sam sposób? Przy okazji dziękuję za to, że nie uczyniłeś
Katherine „płaskim, pustym potworem”, który istnieje tylko po to, żeby nas
przestraszyć. Dobrze, że ludzie są tu złoczyńcami – dzięki temu twoja książka
jest znacznie lepsza.
Tak.
Ostatecznie poczułem, że Katherine była źle rozumianą matką. To ludzie są
prawdziwymi potworami. I dziękuję za te miłe słowa! Cieszę się, że czytelnicy
podchwytują to, że ludzkie zło jest ostatecznie znacznie bardziej przerażające,
niż jakikolwiek potwór z pazurami i zębami.
Zgodnie
z Twoimi słowami, „Katherine van Wyler […] była źle rozumianą matką”. Czy
możesz powiedzieć to samo o, jednej z moich absolutnie ulubionych postaci,
Griseldzie? Ciekawi mnie również, kiedy pomysł stworzenia jej pojawił się w
Twojej głowie? Czy wzorowałeś się na kimś rzeczywistym?
Griselda
nie była oparta na żadnej prawdziwej osobie – z resztą to samo można powiedzieć
o wszystkich moich postaciach. Za to przez cały czas miałem słabość do
Griseldy. Prawdopodobnie ona sama siebie określiłaby mianem „niezrozumianej
matki”, ale to coś więcej, ona jest prawdziwym antybohaterem. Oprócz jej
niepokojącej przeszłości, przemocy małżeńskiej i wątpliwej roli w radzie
miejskiej, uczyniłem z niej symbol praktyczności, z jaką mieszkańcy Black
Spring podchodzili do elementów nadprzyrodzonych. Griseldzie napędza strachu
już sama myśl, że pewnego dnia Katherine otworzy oczy, a miasteczko spotka
zagłada. Dlatego, by ugłaskać wiedźmę, oferuje jej najcenniejszy dar, jaki
tylko przychodzi jej do głowy: półmisek słynnego pasztetu domowej roboty. Kiedy
miasteczko dotyka pierwszy wstrząs, Griselda czuje, że potrzebuje lepszej
ofiary. Jaka jest najpiękniejsza rzecz, jaką może wymyślić i która zadowoli
Katherine, a z drugiej strony nadal będzie się mieścić w dużej torbie na zakupy,
którą może zawiąza wokół jej ciała? Oczywiście paw! Więc zdobywa jednego.
Generalnie uważam, że właśnie tak mogą postępować ludzie praktyczni, w
przypadku gdy nadprzyrodzone otoczenie wymknie się spod kontroli.
W
„HEXie” kreujesz się na gawędziarza (czyli wchodzisz w rolę, jaką pełnili Twoi
bliscy wobec Ciebie). Również bezpośrednio wyznajesz, że popularna literatura
amerykańska miała na Ciebie największy wpływ, więc mentalnie nie jesteś – mimo
miejsca urodzenia – pisarzem „w duchu europejskim”. Nie kryjesz się też z
opinią, że literatura holenderska nie jest tak ekscytująca jak amerykańska,
jednak nie widzę powodu, by nie łączyć psychologicznych aspektów i „długich
wewnętrznych monologów” (to Twoje słowa) ze sprawną narracją i czymś ekstra, co
wywołuje gęsią skórkę. Jaki jest Twój punkt widzenia? Czy wszystko kręci się
wokół podekscytowania?
Aspekty
psychologiczne – tak. Długie wewnętrzne monologi – nie. Jedną rzeczą, którą
musisz wiedzieć o kulturze holenderskiej jest to, że posiadamy kalwińską
naturę. Nasze ulubione powiedzenie w Holandii brzmi: „Doe maar gewoon, dan doe
je al gek genoeg”. W przekładzie znaczy to tyle, co „po prostu zachowuj się
normalnie, bo to i tak wystarczająco szalone”. Są tego dobre strony – stąpamy
twardo po ziemi, nie szalejemy z powodu polityków czy celebrytów, jak na
przykład ludzie w USA – ale jeśli chodzi o opowiadanie historii, istnieją
jednak ograniczenia. Jednym z „klasyków wszech czasów” literatury holenderskiej
jest powieść pt. „De
Avonden” („The Evenings”) Gerarda Reve’a. To książka o niczym. Rozciąga
się na dziesięć dni nicości. Nic się w niej nie dzieje. A Ty czytasz, i
czytasz, i nadal to samo, czyli nic. Książka została we mnie wmuszona w szkole
średniej, gdy miałem piętnaście lat, a mój nauczyciel literatury nazwał ją „eksploracją
znudzenia, celebracją nicości”. Byłem innego zdania, delikatnie mówiąc.
Poczekaj chwilę – tutaj stawiam linię. Dajesz któremukolwiek z piętnastolatków
tę książkę, a ona zabija w nich radość z czytania. Chciałem celebrować „coś”, a
nie nic. Do tego czasu czytałem już sporo literatury amerykańskiej i odkryłem,
że (w przeciwieństwie do literatury holenderskiej) tamta zawsze opierała się na
fabule. Nie tylko powieści gatunkowe, ale także powieści literackie. Po prostu
w tych książkach coś się działo. I kochałem to. Prowadzenie fabuły nie ma nic
wspólnego z brakiem psychologicznej głębi. Kiedy czytam książkę, chcę się
dobrze bawić i być nią poruszony. Nadal tak robię.
W
niemal każdym wywiadzie podkreślasz, że „HEX” kładzie nacisk na stworzenie
„doskonałego poczucia swojskości”, a następnie go niszczy. Zmiana lokalizacji
(przeniesienie do USA) z powodu amerykańskiego przekładu jest dla mnie dość
oczywista – wystarczy wspomnieć o szczególnej świadomości geograficznej ludzi
tamtego rejonu lub Twojej, sięgającej dzieciństwa, fascynacji Kingiem, ale
naprawdę nie mogę zrozumieć, dlaczego wprowadziłeś tak istotne modyfikacje dla
wszystkich europejskich czytelników? Nie żałujesz tego? Dlaczego nie
przedstawiłeś swojej Holandii przynajmniej jej zachodnim i południowym
sąsiadom? Powiedz nam, czy miałeś wtedy jakiś wybór? Czy możliwe było
powiedzenie „nie” dla stworzenia nowszej wersji „HEX” dla Europejczyków?
Książka
została oryginalnie osadzona w Holandii. Postanowiłem zmienić jej lokalizację,
gdy Amerykanie nabyli do niej prawa. „HEX” to przerażająca książka, i kiedy
ukazała się w Holandii, otrzymywałem setki wiadomości od czytelników, którzy
pisali mi: „Ty draniu, musiałem spać przy włączonych światłach”. Tego też
chciałem – takich reakcji – od czytelników w Ameryce. I aby naprawdę
przestraszyć czytelnika, koniecznie musisz stworzyć to doskonałe poczucie
swojskości, wciągnąć w nie czytelnika, a następnie rozerwać je na strzępy, gdy
elementy nadprzyrodzone wejdą na scenę. Jeśli czytam książkę osadzoną w kraju,
na którego temat nie wiem zbyt wiele, np. w Azerbejdżanie, zastanawiam się:
„Jak wymawia ich imiona? Jakie panują tam normy społeczne? A co normą już
nie jest? Co ich przeraża? A co nie? Dla każdego innego gatunku literackiego,
np. fantasy, wyobcowanie, jakie tworzy dane dzieło, jest cudowne. Ale w
przypadku horroru tworzy dystans, który stoi na drodze do pierwszego ciosu w
brzuch, który chce zadać czytelnikowi. Uznałem, że amerykańscy odbiorcy
literatury popularnej doświadczyliby tego samego w powieściowej scenografii
rodem z Holandii. I dlatego to zmieniłem – nową wersję umieściłem w północnej
części Nowego Jorku. Co oznacza, że zmieniło się całe kulturalne serce książki.
Ale wciąż pozostało wiele typowej holenderskości – i to celowo. Jak już
wcześniej powiedziałem, Holendrzy są bardzo przyziemni. Kiedy rozsądna osoba
widzi siedemnastowieczną oszpeconą wiedźmę z zamkniętymi oczami, pojawiającą
się w narożniku salonu, prawdopodobnie ucieknie by ratować swoje życie. Kiedy
Holender widzi siedemnastowieczną, oszpeconą czarownicę z zaszytymi oczami,
pojawiającą się w narożniku salonu, powiesi na jej twarzy ścierkę, usiądzie na
kanapie i poczyta gazetę. Ta typowa holenderskość była jedną z mocnych stron
książki, więc ją zatrzymałem. W rezultacie miałem dwie różne wersje tej samej
powieści. Osobiście nie przedkładam jednej nad drugą. Obie są moje i nad obiema
tak samo ciężko pracowałem. Dobrze będzie teraz zaznaczyć, że nowe wydanie
zostało sprzedane wydawcom w 26 krajach na całym świecie. Każdemu oferowaliśmy
zarówno pierwotną (holenderską) wersję, jak i tę nowszą (amerykańską)… i bez
jednego wyjątku, nieważne, czy chodziło o Niemcy, Francję, Japonię czy
Brazylię, wszyscy wybrali wersję amerykańską. Ze względów komercyjnych uważali,
że to przyniesie książce korzyść w ich kraju. Nie mogę osądzić ich decyzji,
ponieważ nie jestem ekspertem od wszystkich tych rynków. Ale to też mówi Ci coś
o tym, jak działa dzisiejszy świat, prawda?
Czujesz
się osobą utalentowaną czy taką, która od wczesnych lat pracowała i
udoskonalała swój warsztat, by znaleźć się w miejscu, w którym jest? Pisanie to
„dar od losu” czy determinacja i ciężka praca?
Nie
jestem utalentowany ani pracowity. Pomysły na książki przychodzą mi do głowy
podczas seansów spirytystycznych. Wygląda to po prostu tak, że siedzę nagi,
pokryty farbą i krwią, i wyobrażam sobie te historie w swojej głowie… a potem
po prostu… są. Żartuję! Tak naprawdę chodzi o połączenie tych dwóch czynników.
Wszyscy pisarze posiadają pewien talent, dzięki któremu mogą tworzyć wspaniałe
opowieści. O wielu nakazach i zakazach uczymy się w trakcie naszej literackiej
drogi. Sęk w tym, by wytrwale trzymać się owych zasad. Uwierz mi, to naprawdę
ciężka praca.
Czy
podczas pisania kolejnych książek zastanawiasz się nad tym, kto w głównej
mierze sięgnie po twoje powieści?
Zdążyłem
zauważyć, że mam wielu zróżnicowanych czytelników. Myślę, że centralną grupę
stanowią ci, którzy lubią prozę Stephena Kinga. Ale nie tylko. Chodzi o szeroką
grupę odbiorców, bo często widzę, że czytają mnie osoby, które na co dzień nie
są fanami thrillerów ani horrorów. Otrzymałem też wiele wiadomości od
czytelników z mojego kraju, którzy pisali, że kochają stosowane przeze mnie
słownictwo oraz ukryte motywy moich książek. Wygląda na to że społeczność
miłośników science-fiction w Stanach Zjednoczonych również docenia moją
twórczość, ponieważ nagrodzili mnie nagrodą Hugo, a ja właściwie nie piszę
żadnej fantastyki naukowej. Chcę po prostu docierać do ludzi z dobrymi
historiami. Nie obchodzi mnie, jakie lubią gatunki.
Posiadasz
swoje ulubione motto, które potrafi cię zdopingować?
Dla
mnie jest to opinia Stephena Kinga, umieszczona na moim facebooku: „HEX,
Thomasa Olde Heuvelta: potworna wiedźma więzi w szachu północną
część Nowego Jorku. To jest totalnie, błyskotliwie oryginalna książka.”.
Jeśli to nie motywuje cię jako pisarza, to co może?
Czy
my, Europejczycy, możemy oczekiwać, że akcję jednej z Twoich kolejnych powieści
osadzisz w Holandii? Jest to możliwe? Zapewniam cię, że wielu Twoich
europejskich czytelników chciałoby tego. Kto wie, może ci z USA także?
Zdecydowanie.
Akcja mojej kolejnej powieści rozgrywa się po trosze w trzech miejscach: w
Amsterdamie, Nowym Jorku oraz w szwajcarskich Alpach. Uwierz mi, nie zamierzam
jej przepisywać od nowa, tak jak HEXa!
Jak
Twój charakter wpływa na relacje z czytelnikami? Jakie jest Twoje podejście do
ludzi przychodzących na spotkania? Jesteś typem pisarza, który kumpluje się z
ludźmi, czy po prostu „panem pisarzem”, który udziela informacji? Odczuwasz z
tego powodu stres, a może już go pokonałeś?
Uwielbiam
wychodzić na spotkania z moimi czytelnikami. Wielu pisarzy z natury jest
odludkami, ale dla mnie takie interakcje to jeden z najfajniejszych aspektów
literackiego rzemiosła. Bez czytelników historia w książce jest niczym, jest po
prostu martwym drzewem trwającym samotnie w ciemności. A tak naprawdę opowieść
jest niczym miłosna relacja między pisarzem a czytelnikiem. W pewnym momencie
robi się bardzo intymna. Dlatego doceniam każdego, kto sięga po moje książki i
uwielbiam spotkania z czytelnikami. Oczywiście do pisania potrzebuję
odosobnienia, więc staram się tak układać terminarz, aby prezentacje i występy
promocyjne oraz objazdy z daną książką oddzielać od okresów procesu twórczego.
Jakie
jest twoje zdanie na temat tego, jak nowe media zmieniły rolę pisarza i relacje
twórców z odbiorcami.
Uwielbiam
sposób, w jaki media społecznościowe umożliwiają mi bliższy kontakt z
czytelnikami na całym świecie. Jestem bardzo aktywny na Facebooku i Instagramie
i uwielbiam wiadomości, które otrzymuję wielu swoich odbiorców. Próbuję
odpowiadać na wszystkie i na bieżąco je komentować. To kwestia dbania o
czytelnika. Jeśli ludzie podejmują wysiłek, by skomentować temat związany z
moją książką, dlaczego nie miałbym podjąć wysiłku, aby poświęcić im uwagę, na
jaką zasługują? Ogólnie rzecz biorąc, jest to atut, z którego pisarze mogą
korzystać, ale uważam też, że twórcy powinni robić to, w czym czują się
najlepiej. Niektórzy pisarze świetnie odnajdują się na Twitterze, inni to
znakomici blogerzy. Akurat sam nie zaliczam się do żadnej z tych grup. A
niektórzy (twórcy) nie są w ogóle obecni w mediach społecznościowych. Wolność
Tomku w swoim domku.
Opowiedz
nam o najbardziej nietypowych wiadomościach (listach) od czytelników. Może był
jakiś dziwny stary facet albo przerażająca mała dziewczynka, z którą
rozmawiałeś (lub pisałeś)? Coś, o czym długo nie zapomnisz, jak np. o tym
facecie, który zapytał cię o twój rzekomy „fetysz sutków”…
Miałem
kilku takich wariatów. Zawsze jacyś są. Raz korespondowałem z dziewczyną, która
bardzo szybko przeszła na osobiste tematy – codziennie wysyłała mi e-maile,
nawet gdy już od miesięcy nie odpowiadałem. Albo inna kobieta w Holandii, która
podążała za mną wszędzie, gdzie tylko miałem jakąś prezentację, a kiedy
wracałem do domu i oglądałem zdjęcia z tego wydarzenia, ona zawsze znajdowała
się w rogu wszystkich tych fotografii… podobnie jak kobieta w „Klątwie”. Była
trochę przerażająca, nie powiem. I wreszcie przechodzimy do recenzenta, o
którym wspominasz w pytaniu. Facet wywnioskował z moich powieści, że muszę mieć
jakiś fetysz sutków. Co było… nieprawdą. I niezręczne. No cóż, wszystko to w
ramach mojego fachu…
Jak
już wcześniej wspomniałeś w swoich wypowiedziach, przyjaźnisz się z „wieloma
wielkimi autorami horrorów, redaktorami” itd. Ale jestem ciekawy, czy spotkałeś
się ze swoim idolem (S. Kingiem) podczas Twojej amerykańskiej trasy [przypis
red. z HEXem] w 2016r.? A może dopiero dojdzie do tego spotkania?
Nie
spotkałem Stephena. Za to miałem w Bostonie występ z jego synem, Joe Hillem,
który pisze niesamowite książki (jego zbiór opowiadań „20th Century Ghosts” to
zdecydowanie jedna z moich ulubionych). Po prezentacji poszliśmy do sklepu z
lodami. Przed nim stały dwie panie i kiedy zobaczyły, że wchodzimy, otworzyły
szeroko oczy i zareagowały mniej więcej tak: „O mój Boże, o mój Boże, to
Stephen King!”. Joe powiedział mi, że ciągle go to spotyka.
Czy
po rocznym pobycie w Ottawie pomyślałeś o stworzeniu jakiejś strasznej
historii, która miałaby miejsce w „ojczyźnie klonowego liścia”? A może w
dalekiej i egzotycznej Tajlandii (bo tam też mieszka część Twojej rodziny)?
Rzeczywiście,
studiowałem w Kanadzie przez jakiś czas, ale to było w 2005 roku, i od tamtej
pory nie wracałem tam. Tak naprawdę napisałem krótką historię osadzoną w
Tajlandii, o mitach i magii tajskiej kultury. Nosi tytuł ‘The Ink Readers of
Doi Saket’ [można ją przeczytać tutaj]. Osobiście uważam ją za jedną z moich
ulubionych – została też nominowana do World Fantasy Award oraz Nagrody Hugo.
Gdyby nie cenne informacje, otrzymane od moich krewnych zamieszkujących północ
Tajlandii, oraz czas, kiedy sam odkrywałem ten kraj, nigdy nie napisałbym tej
historii.
Uwielbiasz
spędzać czas w górach (tak samo jak ja) i napisałeś powieść osadzoną w górskich
krajobrazach, prawda? Zastanawiam się tylko, czy ta pasja nie jest przypadkiem
związana ze znaczeniem twojego nazwiska – Olde Heuvelt, które w starym
holenderskim dialekcie brzmi „Stare Wzgórze”?
Jestem
zagorzałym alpinistą. Wspinaczki, zarówno po skałach, jak i lodzie, stanowią
dla mnie doskonałą metodę na oczyszczenie głowy. Masz rację, moja nowa powieść
rozgrywa się w górach. To ta, o której wspominałem wcześniej, a propos innego
pytania – jej akcję częściowo osadziłem w szwajcarskich Alpach. Tak jak „HEX”
był archetypem guseł i czarnej magii we współczesnym wydaniu, tak moja nowa powieść
jest współczesnym ujęciem tematu opętania. To, czego nie lubię w opowieściach o
opętaniu, to fakt, że zawsze znajdę tam stricte religijną „wkładkę”: ofiarę
opętuje diabeł lub demon, a potem zjawia się ksiądz dokonujący egzorcyzmów… A
przecież możemy być opętani przez wiele innych rzeczy! Nowa książka opowiada o
alpiniście, który miał okropny wypadek, wraca okaleczony i odkrywa, że został
opętany przez duszę góry. Obiecuję, że będzie dość upiornie.
Angielskie
tłumaczenie „HEX” otworzyło Ci drzwi do podróżowania po całym świecie i spotkań
z niezwykle różnorodną publicznością. To miłe, prawda? A co z nami? Jak
zareagujesz na słowa jednego z twoich agentów, jeśli pewnego dnia przyjdzie i
powie: „Thomas, mamy zaproszenie dla Ciebie i „HEX” z Polski!”? Czy słyszałeś o
naszych pięknych górach? Jesteś zapalonym alpinistą, więc może to będzie
decydujący czynnik, który Cię skusi?
Bardzo
chciałbym przyjechać do Polski na spotkanie z polskimi czytelnikami. Dajcie mi
tylko sposobność, a przybędę. W tym roku, w ramach promowania „HEXa”, odwiedzam
Francję, Czechy, Brazylię i Chiny. Uwielbiam podróżować i, jak powiedziałem
wcześniej, uwielbiam poznawać moich czytelników na całym świecie. Myślę, że
ważne jest, aby autorzy byli w kontakcie ze swoimi odbiorcami, bo potrzebujesz
wyobraźni czytelnika, aby twoje słowa ożywały.
Zastanawiam
się również, co wiesz o moim kraju? Czy możesz mi powiedzieć coś, co mnie
pozytywnie zaskoczy bądź zszokuje? Śmiało, zamieniam się w słuch.
Szczerze
mówiąc, niewiele wiem o Polsce, z wyjątkiem historii powszechnej. Nie
odwiedziłem jeszcze Waszego kraju. Ale znam jedno słowo: Dziękuję! To, co
natychmiast przychodzi mi na myśl, gdy myślę o Polsce, to straszna katastrofa
lotnicza [z 2010r.], w której zginęła większość polskiego rządu i oficjeli.
Pamiętam też polskiego piłkarza Andrzeja Niedzielana, napastnika, który lata
temu grał dla mojego rodzinnego klubu NEC Nijmegen.
Na
koniec powiedz mi: Justin Bieber czy Jon Bon Jovi? Kogo wybierasz? A może jest
trzecia opcja, gdy mówimy o Twoim podobieństwie do znanych twarzy celebrytów?
Wyjaśnijmy to raz na zawsze. Do kogo jesteś najbardziej podobny, Twoim zdaniem?
Haha.
To chyba wymaga ode mnie podania szerszego kontekstu. Wielu fanów zawsze
mówiło, że wyglądam jak Justin Bieber, z powodu mojej fryzury. Ale tak naprawdę
nosiłem to uczesanie przed nim i długo też przy nim pozostałem, podczas gdy on
zdążył je już zmienić (to pokazuje, że jest o wiele fajniejszym kolesiem niż
ja…). Ale tak już się utarło, z tym moim uczesaniem. Pewnego dnia, gdy byłem na
konwencji w Stanach Zjednoczonych, do hotelowej windy weszła pewna kobieta,
zobaczyła mnie i powiedziała: „O mój Boże! Wyglądasz jak Jon Bon Jovi!”. I
pomyślałem wtedy: „Tak! Wreszcie wyrosłem z Biebera!”. I bądźmy szczerzy, kto
nie przedłoży Bon Jovi’ego nad Biebera, prawda? (Prawdopodobnie właśnie teraz
milion nastolatek krzyczy „ja, ja, ja!”).
Rozmawiał i przetłumaczył:
Michał
„LelandLester”
Zarówno wywiad, jak i recenzja
książki "HEX" ukazały się pierwotnie na portalu GRABARZ POLSKI.
Link do recenzji: TUTAJ
*Wszystkie
zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum pisarza.
Przyznaję, że pisarza nie znam, ale teraz będę to musiała nadrobić. :)
OdpowiedzUsuńMoże wstyd przyznać, ale nie słyszałam wcześniej o tym pisarzu :) jak udało Ci się go złapać? :D
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy ten wywiad, chociaż przyznam, że nie znam tego autora. Podoba mi się jego poczucie humoru ;)
OdpowiedzUsuńNie znam tego pisarza, ale fajnie, że udało Ci się przeprowadzić wywiad! Gratuluję!
OdpowiedzUsuńNie czytałem jeszcze tego autora ale po wywiadzie bardzo chcę!
OdpowiedzUsuńGood work!
Nie znam go, ale wywiad świetnie się czyta ;-)
OdpowiedzUsuńZachęcający do przeczytania i wciągający wywiad - extra! :)
OdpowiedzUsuńNie znam ani książki, ani autora, ale z wywiadu wyłania się ciekawa postać, którą warto lepiej poznać
OdpowiedzUsuńPierwsze słyszę o tym autorze, ale książka wydaje się być interesująca. Może kiedyś sprawdzę.
OdpowiedzUsuńNie znam autora i pewnie nie sięgnę, bo książek i filmów z pogranicza grozy/fantastyki nie lubię. Niemniej przeczytałam z ciekawością jako osoba, która właśnie się mierzy z napisaniem książki.
OdpowiedzUsuń