Trafiłem
na tę konkretną książkę przeglądając z ciekawości listę zdobywców Nagrody
Pulitzera. „Chwasty” to laureat za rok 1984, o którym w Polsce było i jest
cicho. Tym bardziej więc chciałem zapoznać się z tą historią. Niedługo potem obejrzałem
też ekranizację. Nie żałuję żadnego z wyborów, to dzieło – choć przygnębiające
i momentami chwytające za serce - o którym warto mówić, ale jednak do wielkości
– mierzonej Pulitzerem – czegoś zabrakło.
Przez
te 22 lata Francis mieszka na ulicy. Jest żyjącym chwilą lumpem, pijakiem i wyrzutkiem
bez stałego miejsca zamieszkania. Właściwie nie pracuje, czasem tylko trafi się
jakaś mała fizyczna robótka (na cmentarzu albo jako pomocnik złomiarza), której
podejmuje się nie tyle po to, by mieć, co włożyć do ust, ile wlać do spragnionego
uzależnieniem gardła. Mały grosz, wpadający okazyjnie do przetartej, brudnej
kieszeni, idzie właśnie na alkohol. Od lat włóczy się po świecie w towarzystwie
innych pariasów (m.in. z partnerką Helen). Czasem, w celu chwilowego
zaspokojenia głodu miską gorącej zupy albo wymianie zniszczonej do cna części
garderoby (nawet zdobycie „nowej”, używalnej sznurówki
wykracza poza jego możliwości) lub przespania się w humanitarnych warunkach, zachodzi
do schroniska. Ale nie na długo – pijanym wstęp wzbroniony. Zazwyczaj więc śpi
na łonie natury, w krzakach lub w kartonowym lokum pod mostem, żywiąc się albo
wspomnianą zupą, albo śmietnikowymi specjałami. I tak mniej więcej prezentuje
się recepta na udany dla lumpa dzień: przespać się, zbytnio – jeśli to w ogóle
możliwe – nie zmarznąć, połknąć cokolwiek, poszwendać się z ziomkami, a przede
wszystkim zalać smutki wysokoprocentowym trunkiem, uciec w delirium do
depczącej po piętach, paskudnej przeszłości i niedużo lepszej przyszłości.
„-Co mu się stało?
-Upadł.
-Gdzie upadł?
-Upadł na ziemię.
-Do diabła, ja upadam na
ziemię dwa razy dziennie i jeszcze żyję.
-Tak ci się tylko wydaje –
powiedział Francis.”
Każdy człowiek, nawet lump, ma swoją wyjątkową, indywidualną historię. Nie inaczej jest z Francisem i Helen, choć to temu pierwszemu Kennedy poświęca znaczną część swojej uwagi. Życie protoplasty, nim został bezdomny i sięgnął dna, poznajemy stopniowo. Nie wiemy nawet dokładnie, jak wygląda główny bohater, a o jego wieku autor wspomina dopiero gdzieś w połowie książki. Chyba największym wyróżnikiem Phelana jest jego baseballowa przeszłość i dokonania: gra ramię w ramię lub przeciwko wielkim tego sportu. Ale to ta jaśniejsza i dawno miniona strona medalu. Zdecydowanie więcej czasu zajmuje odkrywanie tej ciemniejszej, złowieszczej, której implikacje wciąż odciskają piętno na marnym żywocie Francisa. Z głównym bohaterem spotykamy się w otwierającej scenie na cmentarzu – przy okazji to jeden z najlepszych początków książki, jaki sobie przypominam – pod płaszczykiem śmiesznej pogawędki dwóch lumpów zmierzających ku dorywczej robocie za parę groszy, ujawnia się trauma naszego protagonisty - z resztą nie pierwsza i nie ostatnia - utrata syna. Pierwszy rozdział jest istotnym wprowadzeniem do losów protagonisty, Kennedy skonstruował początkową scenę tak, że Francis, zamiast prosić się o niesmak i odrazę u czytelnika, wzbudza, mimo wszystko, współczucie. Ze względu na złe wybory i pecha porzucił życie rodzinne po tragedii, której nie potrafił sprostać. Nurtuje zatem pytanie, czy Franciszek jest produktem własnej sprawczości czy ofiarą pewnych okoliczności miejsca i czasu.
Powieść
obejmuje kilka dni powrotu Phelana do rodzinnego Albany. Krocząc po mieście,
budzi wspomnienia, a te otwierają rany z przeszłości, bo nasz bohater ma
naprawdę wiele na sumieniu, które od dawna stanowi jego narośl. Francis nie
może zapomnieć o tych, których kiedyś skrzywdził. Mimo że próbuje pogodzić się
z tymi żyjącymi, cały czas jednak prześladują go ci, do których śmierci
przyłożył rękę, nieistotne czy umyślnie, czy nie. W fantasmagorycznych wizjach ukazuje się przed nim w pełnej, momentami
demonicznej krasie, jego przeszłość. Sumienie gryzie go do
tego stopnia, że niemal się materializuje, w postaci nawiedzających go demonów
z przeszłości. Być może ukojenie odnajdzie w ponownym spotkaniu z porzuconą
przez siebie dawno temu rodziną.
Powieść skupia się na cezurze
Francisa, czyli powrocie do Albany, a narracja jest skomplikowana przez
halucynacje upojonego lumpa. Opowieść Francisa okazuje się smutna i zajmująca, a on sam wydaje się niejednoznaczną, ciekawą personą,
która nie usprawiedliwia rzeczy, które zrobiła i tego, jak żyje. Choć Francis
jest człowiekiem popadającym ze skrajności w skrajność - od uprzejmości, czułości
i dowcipu, do oschłości, cynizmu i agresji - nie szuka kłopotów. Wini samego
siebie za przeszłość.
Znamienne i nieprzypadkowe są zarówno dni, w których
rozgrywa się akcja, jak i oba święta będące ramami czasowymi
kilkudniowej wędrówki po Albany. Halloween nastraja
odpowiednio do obserwowania konfrontacji Francisa z jego demonami, zaś Święto Dziękczynienia symbolizuje
promyk nadziei na pojednanie się z rodziną oraz wyjaśnienie sobie niewygodnych
spraw. Ponadto mamy jesień w pełni, nadchodzi zima - już jest coraz chłodniej. Pogoda przecież determinuje
funkcjonowanie każdego lumpa, a zbliżający się wielkimi krokami koniec roku znamionować może dla
Francisa czas rozliczeń zarówno z samym sobą, jak i z najbliższymi.
„-To świetnie, że jesteś
trzeźwy. Dobrze dziś wyglądasz.
-To tylko maska na
Halloween.”
Trzeba
oddać autorowi, że z duża pieczołowitością podszedł do kreowania osobowości
swoich bohaterów: ich myśli oraz emocje przedstawił w sposób wyczerpujący i na
niedomówienia w tym obszarze mowy być nie może, a przynajmniej jeśli chodzi o
grono głównych postaci. Na bohaterach piętno odciska wielki
kryzys zapoczątkowany w 1929r. Francis radzi sobie nieźle z tym, co i kogo ma
wokół. Był świetnym sportowcem, a teraz lumpuje się na tyle dobrze, aby brnąć
przez kolejne dni. A przecież wokół wspomniany kryzys i pogarszająca się
pogoda. Powinno się odechciewać życia... Protagonista stoi w rozkroku między
swoją przeszłością a tym, co teraz, gdyż dla
lumpa przyszłość to kilka godzin do przodu, nie więcej. W tym „fachu”
czujność i przedsiębiorczość są niezbędne do przeżycia.
Paradoksalnie,
chyba najbardziej dotknęły mnie te pozornie błahe momenty, gdzie Francis
opisuje emocje, pokazuje nam swoją reakcję na możliwe spotkanie w mieście
dawnych sąsiadów czy znajomych. Warto zwrócić uwagę na zabieg, w którym, odwiedzając
swojskie miejsca, Phelan doświadcza tzw. rozdwojenia
przestrzeni, czyli rozgrywających się równocześnie zdarzeń teraźniejszych
oraz tych sprzed lat, i w tych samych miejscach, nakładających się na siebie
rzeczywistościach. „Chwasty” oferują też szczyptę
horroru – w końcu zjawy z opisu to nie żadne puste słowa; jest też motyw ucieczki protoplasty od kłopotów.
Nie braknie też miejsca na humor –
to choćby okoliczności trafienia Phelana za kratki, zaprezentowane w
początkowej fazie książki.
Książka
jest wprawdzie spójna w obranej konwencji, ale jednak brakuje bardziej
konkretnych i rozbudowanych, usystematyzowanych, losów głównego bohatera przed
rokiem 1938, czyli książkową teraźniejszością. W „Chwastach”, prócz tylko kilku
dat znamionujących znaczące wydarzenia z życia Phelana, występują niezawieszone
w czasie informacje, wspomnienia etc. Niby ogólny obraz jest, przełomowe
wydarzenia opracowane, ale z drugiej strony dotychczasowy życiorys Francisa wydawał
mi się nie do końca jasny i wyczerpujący. Wielka szkoda, że nie wydano u nas
pozostałych pozycji ze słynnego cyklu o Albany, do którego „Chwasty” również
należą. Wyobraźcie sobie, że są książki sprzed tej oraz wiele po niej
następujących, a ja w tym miejscu odczuwam zarazem rozczarowanie i ciekawość.
Starałem
się też rozgryźć, choć to nie najlepsze słowo, czym jest tytuł książki, dlaczego „chwasty”? Wydaje mi się, że chwasty to
zarówno schronienie - przystań włóczęgów, jak i śmiertelna pułapka - grób. Być
może to także bohaterowie – lumpy, bo wbrew pozorom, tak jak te rośliny o
bardzo mocnej łodydze, oni także jakoś sobie radzą, trudni do zdarcia, jest ich
wszędzie pełno, ale (podkreślam) dają sobie radę i nie narzekają. Są świadomi
swojego życia A i życia B, które koncentruje się na najbliższych minutach i
godzinach oraz permanentnym rozmyślaniu i retrospekcjach w głąb wersji A. Marzenia - a właściwie wyobrażenia – o tym,
jak pięknie mogło być, rozgrzewają naszych lumpów do czerwoności w te zimne,
nagie noce. To historia o życiu w przeszłości, bo też nic innego im nie
zostało – dziś, poprzez swą odpychającą aparycję, tylko odrzuceni przez społeczeństwo,
traktowani obojętnie i pogardliwie, jak niechciane chwasty.
Na koniec:
Kennedy popełnił smutną, przygnębiającą opowieść o podążającej niezgrabnie przez
życie małej, swoistej komunie zgorzkniałych, wyczerpanych zarówno fizycznie,
jak i psychicznie, włóczęgów i lumpów, którzy wspierając się wzajemnie, walczą,
by ujrzeć brzask kolejnego dnia. Kennedy potrafi tworzyć piękno w najmniej
prawdopodobnych miejscach, w towarzystwie brudnego, wędrownego życia. To
książka wypełniona szczegółowym opisem i obrazami, sprawiającymi, że można
poczuć się bliskim współtowarzyszem niedoli Francisa, na własnej skórze odczuć
jego zmagania. W tej gorzkiej konfrontacji z przeszłością Phelan burzy mit
beztroskiego lumpa. Duchy z przeszłości ciągną się za nim jak smród jego
zewnętrznych powłok.
Ocena: 7/10
William
Kennedy, Chwasty (Ironweed); Przeł. Hanna Pustuła. Wydawnictwo: Świat Literacki.
Liczba stron: 247.
Okładka:
https://www.ravelo.pl/chwasty-ironweed-william-kennedy,p1035872.html
Czytałam i... podsumowałabym jednym słowem- ok. Nie porwała mnie, chociaż czytało się przyjemnie.
OdpowiedzUsuńNie znam tej książki i obawiam się że raczej nie skuszę się na zapoznanie. Twoja recenzja jest bardzo rzetelna ale książka mnie nie zachęca
OdpowiedzUsuńCiężko przejść mimochodem koło takich recenzji,to właśnie takie ambitne opinie ,z konstruktywnym szkieletem oraz delikatną powłoką własnych odczuć,balansujące sprawnie między wyczerpującą rzeczowością a poruszającą lekkością dobierania słów, przyciągają do książek bardziej od wymuskanych iluzorycznych Blurb'ów.
OdpowiedzUsuńOstatnio mam więcej czasu by czytać, może sięgnę po taki typ książki ;)
OdpowiedzUsuńJeśli tylko uda Ci się na nią trafić ;) Najlepiej będzie poszukać w większych bibliotekach bądź ewentualnie na aukcji internetowej.
UsuńCiekawa pozycja. Myśle, że trafi na moją listę czytelniczą ;)
OdpowiedzUsuń...i nietypowa, i zapomniana, i niepoznana. Powodzenia! :)
UsuńTe trzy słowa już same w sobie mogłyby mnie przekonać do jej przeczytania ;) Bardzo lubię odkrywać zapomniane lektury!
UsuńDobry klucz wybierania książek do przeczytania, chyba go zastosuję u siebie :)
OdpowiedzUsuńTak, nieważne, co sądzą i mówią inni - Nagroda Pulitzera ma swój wydźwięk, gwarantuje pewien określony poziom lektury, choć to prawda, z biegiem lat jest z tą jakością pretendentów coraz gorzej. Ale najbardziej podoba mi się to w Pulitzerze, że jak nie mają komu dać nagrody, to nie dają! Nie to co u nas...
UsuńZ przyjemnością przeczytałam Twoją recenzję. Tę książkę muszę sobie zapamiętać, by w chwili, kiedy przyjdzie mi ochota na przeczytanie czegoś ambitniejszego, po nią sięgnąć. Obecnie z racji takiego a nie innego samopoczucia, szukam lżejszej tematyki, a "Chwasty" w świetle tego co napisałeś do łatwych i przyjemnych nie należą.
OdpowiedzUsuńPS. Określenie "magia celulozy" świetne. Zapamiętam!
Ha, dzięki - tak mi się to jakoś w głowie ułożyło :)
UsuńTa "ambitność" to nie powód do obaw, spokojnie, w przeciwieństwie do wydźwięku powieści, ktory rzeczywiście jest przygnębiający i melancholijny. Dobrze, że to zauważyłaś.
Jestem strasznie slaba w interpretacji ksiazek ale juz po przeczytaniu twojego opisu wiem ze ta ksiazka ma "drugie dno" i nawet jesli nie jest jakos super swietna i latwa do przeczytania to warto po nia siegnac nawet jesli mamy tylko dowiedziec sie slowa lump i jego innych odmian ;) Poszukam jej! :D
OdpowiedzUsuńVersjada
Uważam, że w interpretowaniu literatury nigdy nie mozna być zbyt dobrym, za to każdy z nas był kiedyś słaby w tej dziedzinie :)
UsuńBardzo dobrze czytało mi się Twoją recenzję! A rzadko która mnie wciąga. Książka naprawdę ciekawa, nie miałam okazji jej czytać, ale z pewnością to nadrobię.
OdpowiedzUsuńA mi bardzo dobrze się o nie pisało :) Jeśli szukasz czegoś nietypowego, typowo amerykańskiego i spoza mainstreamu, "Chwasty'będą jak znalazł.
OdpowiedzUsuńChyba dodam do listy, ciekawie to zrecenzowałeś
OdpowiedzUsuńCiekawą, mocna tematycznie lektura. Trochę mnie zaintrygowała,ale nie wiem czy na tyle, abym zdecydowala sie po nią siegnąć
OdpowiedzUsuńRzeczywiście nie słyszałam wcześniej o tej książce. Chyba wolę bardziej optymistyczne pozycje. Ale wiadomo różni są czytelnicy i do różnych ludzi co innego przemawia.
OdpowiedzUsuńSmutna to rzeczywistość, a jeszcze smutniejsze, że często toczy się ona tak blisko nas.
OdpowiedzUsuń