Tłumaczenie: Wacława Komarnicka
|
W
tym postapokaliptycznym utworze science-fiction większość ludzi na Ziemi, w
niewyjaśnionych do końca okolicznościach, traci wzrok. Tylko nielicznym udaje
się uchronić przed kalectwem. Co więcej, od pewnego czasu zaczyna się hodować
bardzo specyficzne rośliny, tytułowe tryfidy, które z początku miały zaspokajać
potrzeby żywnościowe ludzkości, lecz w wyniku katastrofy, ich rola diametralnie
się odmieni.
Jeśli
ktoś zna choć odrobinę uniwersum „The Walking Dead” Kirkmana, to rozpoczynając
lekturę „Dnia tryfidów”, przeżyje swoiste deja vu, a to z powodu okoliczności,
w jakich poznajemy głównego bohatera. Sama zaś akcja rozpoczyna się w Londynie.
Autor
odwołuje się do (rewelacyjnej) „Krainy ślepców” Wells’a, ale bardzo roztropnie
bohater książki zwraca uwagę na tytuł słynnego opowiadania; otóż tam była ‘kraina’
– ludzie przystosowani do życia w ciemnościach, zaś Wyndham funduje nam istny
chaos - jego ślepi skazani są na śmierć w nowym świecie.
Dla
autora liczyły się grupy, społeczeństwo – historia pokazana z ich punktu
widzenia. Wyndham oferuje nam trafną, lecz gorzką analizę z obszaru socjologii,
historii, a nawet dotykającą antropologii. Wszystko to oczywiście nie
przytłacza czytelnika, a jedynie zwraca uwagę na to, co istotne, daje do
myślenia. Dlatego nie znajdziemy w książce bezustannej walki z potworami; krwi,
przeglądu arsenału broni, ani niekończącej się brutalności.
Wyndham
koncentruje się na ludziach w obliczu klęski, nazwane umownie „walki uliczne” (nie powiem, między kim) stanowią tylko dodatek, tło,
zresztą tak samo jak tryfidy – to jedynie pretekst, żeby poruszyć kwestie
wielkiego (i dowolnego) zagrożenia dla mieszkańców Ziemi. Mamy do czynienia z
wiarygodną wizją upadku ludzkości. Zaskoczyło mnie to, że ludzie, od niedawna
dopiero będący ułomnymi, decydowali się na tak radykalne kroki.
„Radykalna
zmiana sytuacji wymaga radykalnej zmiany poglądów”
– u Wyndhama ściera się kilka, jakże odrębnych, filozofii stanowiących remedium
na zaistniałą katastrofę, z czego część z nich autor bez litości obnaży.
Poszczególne poglądy Wyndham przyporządkował swoim bohaterom, przez co tylko
zyskują na wyrazistości. Czy ludzie to stada owiec, a może bliżej im do maszyn?
Pisarz wybiega daleko w przód ze swoją wizją „nowego” społeczeństwa, nie dając
jednoznacznych odpowiedzi oraz poruszając w krótkim dziele cały szereg
problemów.
Nawet
pewną dozę melodramatu w książce da się wybaczyć, Wyndham wynagradza to innymi
walorami. Jednak trzeba przyznać, że kuleje wgląd w psychikę bohaterów, ale to
nic nowego u tego pisarza. Zresztą jest spory kontrast pomiędzy postaciami: te,
które coś sobą reprezentują vs. te, które stanowią tylko tło.
Jednym
z powodów, dla którego lubię Wyndhama jest to, że pisze treściwie. Nie zalicza
się do grona tych, którzy „bawią się” w opisy na kilka stron, przez co jego
książek z pewnością nie można nazwać „cegłami”, dlatego to dobra rzecz na jeden
dzień; dzięki temu przystępniejsza od opasłych tomiszczy. A poza tym, ma facet
głowę pełną pomysłów i trzeźwego spojrzenia na nasz gatunek. Chociaż z drugiej
strony chciałoby się pogłębić tę historię, dodać pewnych szczegółów, poznać
lepiej bohaterów i ich losy.
Jak
na 65-latka, „Dzień tryfidów” prezentuje się nadzwyczaj młodo i rześko. Nadal
ciekawy, wciąż aktualny, ponieważ to ludzi stawia się w centrum. WARTO
poświęcić mu wieczór, a nawet dwa. Pomysłem i dynamiką może konkurować z
dzisiejszymi młodzieniaszkami…..to jest, chciałem powiedzieć, literackimi
nowościami, oczywiście! Klasyka.
Ocena:
7/10
Zdjęcie: http://www.taniaksiazka.pl/dzien-tryfidow-wyndham-john-p-48524.html
Czytałam to jakiś czas temu, recenzja czeka w kolejce u mnie na publikacje.
OdpowiedzUsuńTo dobry kawałek literatury post-apokaliptycznej, ale szczerze mówiąc, nie dopatrywałam się w niej drugiego dna. To znaczy, trafiła do mnie przypadkiem, nie miałam pojęcia, jakie założenia miał autor, po prostu czytałam sobie. I z takiej perspektywy to po prostu bardzo przyjemne post-apo o stosunkowo schematycznej, ale ciekawej historii.
Dla Ciebie rozrywka, dla mnie rozrywka z drugim dnem :) Wyndham to był pomysłowy gość - nawet w nieco już archaicznej pod względem formy książce pt. "Kukułcze jaja z Midwich", serwuje czytelnikowi nietuzinkową koncepcję i wieloznaczność interpretacyjną. Cieszę się, ponieważ przede mną wciąż "Poczwarki", wobec których mam spore oczekiwania.
OdpowiedzUsuń