„Kiedyś na lekcji polskiego
nauczycielka spytała o pierwsze, najdalsze wspomnienie, jakie pamiętają. […]
Wszyscy relacjonowali swoje pierwsze upadki na chodnikach, płacz za rodzicami w
przedszkolu, wizyty w wesołym miasteczku. Kryspin wymyślił historię o jedzeniu
kisielu u ciotki, gdy miał sześć lat. W rzeczywistości pamiętał bardzo dobrze,
jak któregoś dnia nie zdążył do nocnika i zasikał nowy, pachnący sklepem dywan
w salonie. […] Ojciec rozpalał wtedy w piecu kaflowym. Gdy zobaczył, co się
stało, uderzył Kryspina pogrzebaczem. Raz w plecy na wysokości łopatek i dwa
razy w nerki. Trzy bolesne uderzenia. Pamiętał szał ojca, jego przekrwione
oczy.”
Maratonu
z młodymi polskimi autorami ciąg dalszy… Książkę tę poleciła mi osoba w odezwie
na moje zapytanie dotyczące książek z motywem, który bardzo lubię i którego
nieustannie poszukuję, tj. małomiasteczkowości i związanej z nią wyjątkowości,
grozy lub tajemniczości, a najlepiej wszystkiego po trochu. Takim oto sposobem
podrzucono mi do rozważenia „Złe”. Jednak niewiele miejsca poświęcono tu miasteczku
Jasińskich – Baskin Zachodnie – tak że pod tym względem nic ciekawego na mnie
nie czekało, owa mieścina - wspominana parokrotnie i zdawkowo - nie odgrywa
żadnej roli. Duży zawód. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak tylko przyjrzeć
się kolejnym wątkom.
Poznajcie rodzinę Jasińskich,
zamieszkującą dom na wzgórzu w sześciotysięcznym Baskin Zachodnim. 36-letni
Andrzej to mąż Iwony i ojciec 16-letniej Justyny, 12-letniego Kryspina i
kilkuletniego Michała. Jeden z domowników posiada charakterystyczną cechę – 4
palce u jednej ze stóp, inny wciąż się moczy, chociaż nie powinien, a kolejny
wie, kiedy zniknąć, aby samemu nie oberwać od swojego oprawcy. A wszystkich ich
wyróżnia jedno – milczenie.
Andrzej, prócz bycia ojcem i głową
rodziny, jest także potworem i katem. Tytułuje się mianem
„prawdziwego mężczyzny”, w dodatku
samozwańczego, narzeka na „ciężkie czasy”
– widać, nie czytał debiutu Doctorowa
- które nastały i na wszystkie spotykającego go przeciwności, a w
szczególności na współmieszkańców domu na wzgórzu. Na pytanie o to, czym
zajmuje się jej mąż, Iwona odpowiada: „Jest
dyktatorem”. (Swoją drogą, ile razy można w kółko powtarzać w tekście „prawdziwy
mężczyzna”? Autor, wzorem swojego Andrzeja, także bywa okrutny…)
W
trakcie czytania „Złe” zrobiło mi się głupio, a to dlatego, iż będąc małym
chłopcem, nigdy nie wpadłem na to, żeby wycinać postacie superbohaterów z komiksów, naklejać je na tekturki i w ten
sposób otrzymywać swoje własne figurki-zabawki. Tak robił jeden z bohaterów tej
książki. Widocznie nie stosowałem tego u siebie z dwóch powodów. Po pierwsze,
nie czytałem komiksów, a po drugie, miałem prawdziwe zabawki, w przeciwieństwie
do książkowego chłopca. Tym np. różni się w miarę normalne dzieciństwo od tego
zdeptanego w zarodku…
Na
początku swojej działalności twórczej - w drugim wydawnictwie - Chmielewski
zabrał się za sprawy poważne, o których słyszy się na co dzień z programów
informacyjnych. Ale autor pisze o nich nadzwyczaj lekko, nie zagłębiając się
zbytnio w sedno sprawy. Pokazuje jedynie końcowy etap łańcucha patologii. W
książce odnajdziemy dość schematyczne postacie – takie, jakie zazwyczaj spotyka
się w tego typu rodzinie-domu – brakuje tylko tego, żeby Iwona i Andrzej byli
konkubentami. Tak jak „Dziewczyna z
sąsiedztwa” nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jakiego oczekiwałem; nie
pozwalając mi zagłębić się w przygotowaną przez Ketchuma masę artystyczną, tak
nie dziwi fakt, że również Chmielewski nie powalił mnie na kolana zaserwowanym
ładunkiem emocji, prześlizguje się przez temat – za szybko i za płytko. Bo jeśli
w książce porusza się kwestie patologii czy wewnętrznej przemiany postaci,
oczekuję, żeby język stał się odpowiedni, nawet nieco cięższy i gęstszy.
Natomiast sposób, jaki obrał Chmielewski, wykorzystuje się w dziełach typowo
rozrywkowych. Mam nieodparte wrażenie, że w tym przypadku miało chodzić o coś
więcej.
„Złe”
to także opowieść o ludzkiej znieczulicy.
Mieszkańcy Baskin Zachodniego i sąsiedzi Jasińskich po prostu wiodą własne
życie…bo to normalne, że mężczyzna czasem zaklnie, popchnie, uderzy, a piwo po
pracy, nie mówiąc o czymś więcej, jest właściwie zagwarantowane w kontrakcie
dla roli społecznej męża i ojca. I można by tak żyć: z jednej strony katować, z
drugiej udawać ślepych i głuchych, aż w końcu doszłoby do zwarcia w przewodach
i wywaliło korki. Zabrakło mi natomiast genezy Andrzeja-oprawcy, procesu
przemiany w tego, kim się stał. W „Złe” widzimy jedynie efekty, skutki. Końcowy etap drogi na skraj przepaści. Jak dla mnie
w książce za w ogóle za mało Andrzeja, i nie chodzi jedynie o zbudowanie
zadowalającego portretu jednostki.
„W tym kraju co trzeci facet trenuje w domu boks na członkach rodziny, zwłaszcza gdy jest napędzany wódą. To nikogo nie interesuje, chyba że znudzonych życiem sąsiadów; to zbyt ogólne, ale z takich właśnie ogólników wyławiasz jedną tłustą historię, taką jak ta[…]”
„Złe”
to niczym „Miasteczko Peyton Place”
tylko kilkadziesiąt lat później: u Chmielewskiego rodzina Jasińskich stanowi
rdzeń fabuły, zagarniając dla siebie 90% uwagi czytelnika, podczas gdy u
Metalious podobna rodzina jest tylko jednym z wielu wątków – ważnym, ale nie
jedynym. Podobieństwa losów i postaci są uderzające, z tą np. różnicą, że w
Peyton Place mowa o konkubentach, a u Polaka mamy małżeństwo z krwi i kości –
jakże zasadne sformułowanie w przypadku książki „Złe”. Postaci ojca w obu
dziełach bardzo zbliżone, w tym także kreacje nastoletnich córek, z tym że
jedna schodziła oprawcy z drogi, wiedząc, kiedy to robić, natomiast druga wręcz
przeciwnie.
Jak
na jeden dom zdecydowanie za dużo wszystkich tych „plag egipskich” i ponadnormatywnych
zdarzeń. I to w ciągu jednego dnia!
To zupełnie jak z ciosami, które spadają na matkę zaginionego chłopca, Beth Latmier,
w „Broadchurch” Erin Kelly. Pamiętam
dobrze, że nazwałem Beth „męczennicą”.
Jeśli Chmielewski nie rozpisze pasma nieszczęść Jasińskich na tydzień lub dwa,
to jestem przekonany, że nawet 12-letni Kryspin tego nie kupi. W rzeczywistości
nie doszłoby do wszystkich zaistniałych tu potworności, zdarzyłaby się może ¼
całej puli, zanim wkroczyłoby do akcji państwo. Pisarz im bliżej końca, tym
bardziej odlatuje wraz z produktami swojej imaginacji, niemal tak mocno, jak
Orbitowski w zakończeniu „Świętego
Wrocławia”. Równie dobrze na Jasińskich mogłaby spaść bomba.
Mamy
wiele punków widzenia - praktycznie każdej z postaci – ale na szczęście nie
jest to drugie „Kiedy umieram”
Faulknera ani pod względem zawiłości konstrukcji, ani języka, ani liczby
wykorzystanych narracji. U Chmielewskiego jest niezwykle kameralnie; bohaterów,
którzy zabierają głos, dosłownie paru, bo trudno do tego grona zaliczyć np.
kilkuletniego Michała.
„Złe”
budują cztery części, w każdej króciutkie rozdziały zatytułowane imionami
bohaterów, sugerujące przyjętą w danej chwili perspektywę postrzegania fabuły.
O wspomnianej budowie książki na pewno wie coś Alex Kava -pod tym względem „Złe” bardzo przypominało mi choćby „Dotyk zła”. Pamiętacie może scenę z „Dnia świra”, gdy siedząca naprzeciw
Adasia Miauczyńskiego kobieta w przedziale pociągu zarzeka się, że wkładany
właśnie do ust chips będzie tym ostatnim? Otóż nie będzie, to samo tyczy się kolejnych
rozdziałów czy to u Kavy, czy u Chmielewskiego. „Złe” czyta się niesamowicie szybko, na zasadzie: Taki krótki ten
rozdział? No to jeszcze jeden, i jeszcze… I zaraz koniec książki.
To
już chyba taka maniera początkujących, którzy uwielbiają ostrzegać czytelnika o
zbliżającym się kluczowym wydarzeniu albo zwrocie akcji (już za chwilę coś się zdarzy, gotowi?) – miałem tak nie tylko u
Chmielewskiego, ale też u niedawno czytanego debiutanta, który namiętnie sygnalizował
mi, że zaraz dojdzie do czegoś spektakularnego… Wypada mieć nadzieję, iż
doświadczenie wybije im z głowy wspomniany nawyk. Jeszcze inna sprawa. Wtrącane
od czasu do czasu porównania początkowo
drążnia i nie robią takiego wrażenia, jakiego autor zapewne oczekiwał. Innymi
słowy, bardziej pretensjonalne niż efektowne, lecz im dalej w las, tym lepiej pisarz
odnajduje się w sztuce metafor.
Podsumowując,
Chmielewski początkowo interesował się faktami, a nie fikcją, podjął studia dziennikarskie,
zajmował się problemami społecznymi, nic więc dziwnego, że jeden z jego
bohaterów też jest dziennikarzem. Po drugie, interesowały go historie
zasłyszane, ponieważ zawierały w sobie wiele realizmu. Można skomentować to
tak: nie dziwi, że wziął na warsztat taką właśnie historię: przemoc w rodzinie
i patologię, skoro w Polsce programy informacyjne codziennie donoszą o pojawieniu
się nowych Jasińskich, z mniej lub bardziej drastyczną opowieścią.
Ta
książka jest niestety nierealna, choćby pod jednym względem – wszystkie
katastrofy wybuchają w jeden dzień, od rana do wieczora. Giną żywe istoty,
dochodzi też do innego wypadku. Plagi egipskie, apokalipsa – biblijne odwołania
mają tu sens. Wypadałoby zmniejszyć o połowę ogrom tej palety okrucieństw, rozciągając
ją w czasie tak, aby historię tę uprawdopodobnić i nie zapominać, że mniej
znaczy lepiej. Ale to bardziej esencja,
koncentrat tego, do czego dochodzi:
wydarzenia, zebrane z tygodni i miesięcy, umieszczone na kilkunastogodzinnej
osi czasu. „Złe” to taka soczewka,
której zadanie polega na przepaleniu muru, osłony, która zamraża nasz rozsądek,
czujność i elementarny humanitaryzm, by samemu nie być tyranem wobec
najbliższych. To przestroga, aby się opamiętać, a z drugiej strony nie być
biernym, gdy widzi się w swoim otoczeniu choćby zaczątek opisanego tu koszmaru,
by reagować, a nie siedzieć bezczynnie na tyłku. Podejrzewam, że autorowi o
takie właśnie zaprezentowanie i nakreślenie problemu chodziło. Ale owe sąsiedzkie
zobojętnienie zostało już poniekąd wpisane w naszą polskość. To wielki problem
zagnieżdżony głęboko w psychice i niezmiernie trudno uruchomić nam proces
domina, które ma zapobiec eskalacji domowego zła i ostatecznie, swoją ostatnią
płytą, przygnieść kata, który w pełni na to zasługuje.
Ocena: bez oceny
https://geniuscreations.pl/ksiazki/zle-michal-chmielewski/
Sama tematyka książki bardzo przygnębiająca. Nie lubię, gdy cała akcja skupia się w jednym miejscu - rzeczywiście wygląda to wtedy mało realnie.
OdpowiedzUsuństrasznie depresyjny klimat
OdpowiedzUsuńBył taki okres, kiedy bardzo często sięgałam po tego typu książki, tę również dorzuciłabym chętnie do biblioteczki. Swoją drogą bardzo udana recenzja, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAkcja książki rozgrywa się w małym miasteczku, a w szczególności w domu Jasińskich. Koncentracja fabuły w 1 miejscu a nierealność historii to, uważam, 2 różne rzeczy. Nierealne jest przede wszystkim nagromadzenie drastycznych zdarzeń w krótkim czasie.
OdpowiedzUsuńTomek - Tak, to prawda. "Złe" to historia bez happy endu.
OdpowiedzUsuńDziękuję ;)
OdpowiedzUsuńLa Petite Polonaise, jak podpowiada mi koleżanka, która ma o wiele większą wiedzę nt. reporrtażu, "dużo bardziej przejmująca w tej tematyce jest literatura faktu niż fikcja" :) Może więc poszukasz podobnych historii, które jednak nie są fikcją.
Bardzo zachęca mnie ten wpis, by po taką książkę sięgnąć. Sama dorastałam w małym miasteczku, a motyw znieczulicy, chociaż nie jest przyjemny, przyciąga i zmusza do refleksji.
OdpowiedzUsuńMiło mi, Klaudio ;) Wielu z nas dorastało właśnie w małych miejscowościach, sam się do takich zaliczam. A znieczulica może wystąpić wszędzie, bez względu na ilość obywateli. "Złe" to duża dawka patologii w krótkim czasie.
UsuńŚwietna, głęboko przemyślana recenzja. Nie pogniewaj się jednak - to książka nie dla mnie. Ale chyba recenzje sż po to, żeby wiedzieć, czy coś nas zainteresuje czy nie. W tym przypadku interesuje, ale mam dość tematów tego typu na co dzień.
OdpowiedzUsuńPeany, przybywajcie! Jak mógłbym się pogniewać?! :) Ja również nieczęsto sięgam po tego typu historie. Ten, który polecał mi tę książkę, wprowadził mnie niestety w błąd. Zdarza się ;)
UsuńKsiążka mnie chyba do siebie nie przekonała, za to chylę czoło za recenzję:)
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
UsuńTwoja recenzja niezbyt zachęciła mnie do przeczytania omawianej przez Ciebie pozycji. Wydaje mi się ona zbyt ponura i depresyjna i nie jestem pewien, czy jest to coś, czego aktualnie potrzebuję. Ale hej, od tego jest recenzja właśnie, by dowiedzieć się, czy coś się chce, czy nie i ten aspekt wyszedł Ci idealnie ;)
OdpowiedzUsuńTwoje ostatnie zdanie jest niezwykle trafne. Nie piszę o ksiązkach tylko po to, by zawsze zachęcać i wychwalać. Chcę przedstawić dany tytuł takim, jakim jest - czasem prowadzi to do tego, że bardziej niż zachęcać, odradzam jakiś tytuł. Myślę, że tak ma właśnie być ;)
UsuńByłem prawie pewien, że to kolejny z setek blogów o książkach, który przejrzę i zaraz sobie odpuszczę. Skoro udało Ci się utrzymać mnie przy czytaniu do końca artykułu i przeglądam już kolejne to znaczy, że blog jednak ma coś w sobie! Gratuluję.
OdpowiedzUsuńKsiążka przerażająca ale nie mówi o niczym nowym lub wyjątkowym, niestety. Pozdrawiam, Bartek z www.bartekwpodrozy.pl.
Bartku, sprawiłeś mi swoim komentarzem dużą przyjemność, dzięki. Pełna zgoda - to już było, nie tylko jako literacka fikcja ;)
UsuńPrzy odpowiednim nastroju może bym się pokusiła sięgnąć po książkę, coś jednak mnie do niej przyciąga, zapisuję, ale z pewnością jeszcze nie teraz się z nią spotkam. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Izabelo, dołaczyłaś właśnie do grona osób, ktore po ukazaniu tej receznji pisały mi, że jest coś w tej książce, co ich przyciąga i każe zapisać ją na czytelniczą listę ;)
UsuńTematy poruszane często w książkach. Ale nierealność zdarzeń sprawia, że nie wie się, czy przeczytać, czy ominąć. Tytuł przyciąga ;)
OdpowiedzUsuńOwszem, nierealny natłok negatywnych zdarzeń może niektórych skutecznie zniechęcić do tej lektury. Nie każdemu spodoba się to, co przygotował Chmielewski
UsuńOgólnie lubię czytać książki o podobnej treści, ta wydaje się bardzo ciekawa :)
OdpowiedzUsuńMario, dodam tylko, że masz do wyboru zarówno wersję papierową, jak i e-book ;)
UsuńMam wrażenie, że ta książka świetnie wpasowuje się w nurt rzeczy pisanych ,,pod zamówienie społeczne". Rząd powinien dofinansowywać takie rzeczy, tak świetnie wpasowują się w jego obecne kampanie. Niestety, ja w tym widzę raczej kolejną ,,pozytywistyczną" produkcję, skrojoną tak, by nie była przypadkiem za głęboka ani zbyt trudna tylko trochę zszokowała, trochę ,,otworzyła oczy" a najlepiej dotarła pod strzechy i sprawiła, że ten zły mąż się poprawi i na kolanach przeprosi żonę i dzieci. Nie jestem pozytywistą, nie wierze w takie rzeczy, ale jak komuś czytanie tego sprawia przyjemność, to niech czyta...
OdpowiedzUsuńJako ktoś, kto już zna książkę, pozwolę sobie wybrać z Twojej wypowiedzi trafiający w punkt fragment, będący jednocześnie dobrą puentą do szeregu powyższych komentarzy: "to produkcja skrojoną tak, by nie była przypadkiem za głęboka ani zbyt trudna tylko trochę zszokowała, trochę otworzyła oczy".
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten komentarz!
Często tak w życiu bywa, jak w tej książce. Dzięki Tobie wiem, że nie chcę jej czytać. Dziekuję :)
OdpowiedzUsuń