Z
cyklu:
Miło
mi pana poznać…
Leopold
TYRMAND
„Los postępował ze Stukułką jak
zdeterminowany hodowca rasowych tuczników, którego z jednej strony rozpiera
ojcowska duma z osiągnięć okazów wystawowych, z drugiej jednak nieustannie
podsypuje im paszy w nadziei na jeszcze lepszy wynik, poniekąd licząc się z
ryzykiem, że taki czempion może z przeżarcia wyciągnąć kopyta. Tryskający
wiecznym optymizmem Stukułka, który odradzał się po kolejnych perypetiach jak
wątroba Prometeusza, mimowolnie kusił los do dalszych eksperymentów nad
wydolnością tkanki. Ten zaś nie mógł się oprzeć.”
Od razu zaznaczę, że istnieją dwa wydania
tego tytułu: niedokończone i dokończone (przez 2 autorki). Ja zajmę się tym
drugim, czyli dokończoną, w wyniku konkursu zorganizowanego przez Wydawnictwo MG,
minipowieścią Leopolda Tyrmanda. Wybrałem świadomie, gdyż zwyczajnie lubię
zamknięte historie, nawet jeśli zostały domknięte przez autora innego niż
pierwotny.
Po
raz kolejny sięgam po książkę Tyrmanda, otwieram, zaczynam czytać, a pisarz
znów mnie zaskakuje, np. tym, że z początku ton tego dzieła wydaje się taki,
jaki domyślałem się, że będzie – poważny. Szybko okazuje się jednak, że jest
kpiarski, a wydarzenia przedstawione z dużym dystansem.
„Chwila, w której poznajemy Jana Franciszka Stukułkę, porucznika służby czynnej 305 pułku piechoty, jest cząstką drugiego dnia wojny… Podążamy za porucznikiem Stukułką drogami kampanii wrześniowej, a następnie stajemy się świadkami jego działalności konspiracyjnej, dzięki której podróżujemy po okupowanej Polsce, od Warszawy przez Kraków, Wilno…”
Niebezpodstawne jest doszukiwanie się analogii między Stukułką a szeregowcem Frankiem Dolasem („Jak rozpętałem drugą wojnę światową”), z tym że tego pierwszego trzymało się głównie szczęście, zaś drugiego wyłącznie pech. Mimo to, w obu historiach jest się z czego śmiać.
Bo
nasz protoplasta to „natura pozytywna”
– w dodatku
„subtelny filozof” - o następujących
„rysach światopoglądowych: inteligencji, wątpliwościach i optymizmie”, czyli
budulcach jego (nietuzinkowej) osobowości.
Co
więcej, sam Stukułka pozostaje w ciągłym ruchu, często zmieniając przy tym swoje
położenie; ukrywa się przed oponentem, działa w konspiracji, regularnie też
wpada w sidła wroga, jest więziony, udaje mu się uciec, i tak na przemian. Ale
nie tylko postać samego Stukułki wypełnia tę powieść. W tej erudycyjnej książce
przewija się sporo istotnych historycznie bądź kulturowo postaci, jak również
wiele ważnych dzieł (głównie literackich). Nie zabraknie ponadto refleksji nt.
wojny, kobiet i uczciwości. Tyrmand często przepuszcza rozmyślania na dany
temat przez filtr swojej epoki. Odpowiada też na pytanie, dlaczego kłótnia to
klucz rozwoju oraz popełnia fantastyczny akapit o… skarpetkach! Grzech
przegapić te żartobliwe, zbliżone tonem do „Lektur nadobowiązkowych" Szymborskiej, rozważania, przywodzące na myśl jego „List do Amandy” – czyli rzecz
o biustonoszu - albo fragment o męskiej modzie („Zły”).
Stukułka
co rusz dzieli się z czytelnikiem swoimi refleksjami i spostrzeżeniami. W końcu nie bez przyczyny
zawarto w tytule, że mowa nie tylko o „wędrówkach”, ale też i „myślach”
porucznika. A owe myśli nie zaliczają się z pewnością do tych, które w
książkach zazwyczaj omijamy, bo usypiają albo przytłaczają swoją (pseudo)filozofią.
Tutaj jest zgoła inaczej. To jeden z kluczowych punktów wydawnictwa, fragmenty
te są zarówno ciekawe, jak i satyryczne. Dialogi
również stoją na wysokim poziomie: zawarto w nich inteligentny, przewrotny
komizm, np. gdy Stukułka rozmawia z okupantami.
„Niczego
tak nie cierpię, jak bezcelowego i bezskutecznego bohaterstwa” - Stukułka miał
pogląd, że nie ma sensu rzucać się z bagnetem na czołg, trzeba podchodzić do
tego rozsądnie. Ginąć, jeśli już, efektywnie, a nie efektownie – tak
deklarował. To teoria, a w praktyce nie raz odzywa się w nim owa polskość. Sam
dopuszcza się przecież spontanicznej, romantycznej szarży, która, jak pokazuje
książka, nie kończy się dla niego niczym dobrym, okupiona w dodatku wysoką
ceną. Bo patriotyzm włącza emocje, wyłączając jednocześnie rozsądek. Tyrmand,
ustami swojej postaci, chwali działania konspiracyjne i państwo podziemne
(oczywiście w momencie okupacji i wojny), krytykując zaś naszą polską,
nadmierną emocjonalność i porywy serc.
„…pod wpływem miotających nim uczuć znikł gdzieś właściwy Stukułce filozoficzny spokój i skłonność ku kompromisom, natomiast ocknął się w nim nieprzeczuwany awanturnik.”
A
życie prywatne Tyrmanda przeplata się z jego fikcją literacką, czyli jak zwykle
u tego pisarza. Stukułkę łączy z
nim wiele wspólnego: „jego nowa
funkcja polegała na orientowaniu się w życiu Warszawy … wdzięk i wrodzona
wytworność … osobisty urok … niezwykła popularność w sferach warszawskiej
złotej młodzieży … nikt nie posiadał tak dogłębnej znajomości muzyki jazzowej
…”
Książkę
czyta się szybko i płynnie. To wielowymiarowa, nieco dygresyjna proza niebędąca
jednak spojrzeniem teoretycznym ani wyidealizowanym, lecz narzuconym przez specyfikę wojny. To - troszkę
jak „Trzech panów w łódce, nie licząc
psa” dla Brytyjczyków albo „Opowieści
guslarskie” dla Rosjan - opowieść o Polakach, ale też o Polakach widzianych
oczami Europy. Akurat o tej książce można rzeczywiście powiedzieć, że jest nieco kontrowersyjna, że prowokuje do myślenia, doszukiwania się lekkich drwin
czy ironii, ale nie po to bynajmniej, żeby kogoś wzburzyć bądź naruszyć jego
(delikatne) uczucia. To nie jest atak na polskość czy nasz patriotyzm, lecz
zaproszenie do spojrzenia na historię i na nas – Polaków - z lekkim dystansem.
Wyszło świetnie.
Ważne
jest też to, iż Tyrmand dopilnował, aby nie wtłoczyć się w żadną ślepą uliczkę,
aby nie być stronniczym ani jednoznacznym. Autor dba w książce o wielogłos:
zawsze na jedno oskarżenie bądź krytykę przypada w kontrze – dla przeciwwagi -
drugi bohater wypowiadający zdanie odmienne albo przynajmniej zwracający uwagę
na coś zupełnie innego, jak np. słabości i uchybienia systemu lub pojedynczych
jednostek. Utwór ten – jak mniemam - nie ma na celu autorskiego ataku na kogokolwiek
– ma zmusić czytelnika do myślenia, aby ten sam, przy podsuwanych jedynie opcjach,
wyrobił sobie zdanie, opowiedział się po danej stronie. Bo to nie żaden przymus,
a jedynie przyczynek do refleksji i swobodny wybór punktu widzenia. Na pewno
nie powinno odbierać się tej pozycji na poważnie, łapać za każde słowo.
Styl
Tyrmanda nie dość, że pozostaje oporny na upływ czasu jak stal nierdzewna na
korozję, to jest przy tym błyskotliwy i lekki. To przyjemność z czytania, a jednocześnie
ogromna dawka poprawnej polszczyzny, czy to pod względem składni, czy
interpunkcji – to język doskonale zrozumiały mimo upływu kilkudziesięciu lat -
robi fantastyczne wrażenie, choćby dzięki swej płynności. Warto kątem oka
zwracać uwagę na ów styl oraz sposób budowania kolejnych zdań.
A
skoro istnieją dwie części (różnego autorstwa), niezwykłym jest fakt, iż przez
większość dopisanej przez żeński duet partii nie odczuwa się żadnej zmiany in
minus w jakości ani stylu. A jeszcze bardziej zaskakuje to, iż książka tak
niesamowicie gaśnie w samej końcówce – gubi gdzieś wcześniejszy powab, stając
się jednocześnie
prozą niemającą argumentów, by skutecznie oczarować czytelnika; jakby mowa była
nie o dwóch, ale o trzech koncepcjach fabularnych… Na szczęście ten fatalny
moment obejmuje jedynie sam finał dzieła i nie jest w stanie zburzyć całościowego
odbioru powieści. Chociaż to znamienne, że większość najlepszych – moim zdaniem
– cytatów, których nie omieszkałem sobie wynotować, pochodzi z części pierwszej,
autorstwa samego Tyrmanda.
Wnioski.
Sięganie po kolejne książki Tyrmanda to doświadczenie niebanalne i
odświeżające. I znowu, jak niemal w każdej jego książce, życie pisarza wkracza
w formowaną przez niego fikcję, tworząc mieszaninę prawd oraz imaginacji. Te
prawdziwe motywy to choćby sprawy towarzyskie, jazz, Warszawa oraz pobyt w norweskim
obozie koncentracyjnym.
„Wędrówki
i myśli porucznika Stukułki” to erudycyjna, wielowymiarowa, momentami kpiarska proza, pretendująca do miana diagnosty nas samych, innego niż dotychczas
spojrzenia na sprawy ważkie, smutne czy tragiczne. Bo Tyrmand pokazuje tutaj ten
amerykański dystans i luz, czyli to, czego nam - jak zauważam na każdym kroku -
zawsze brakowało.
Mimo
że losy porucznika Stukułki przypominają nam, iż „prawda o człowieku jest zawiła, skomplikowana i trudna”, książka
ta to taki namiot rozpostarty na czterech stelażach: kulturze, historii, refleksji
oraz błyskotliwości, w środku zaś wypełniony podtlenkiem azotu, czyli tzw.
gazem rozweselającym.
Ocena: 7,5/10 (- 0,5 za zakończenie)
PS.
Tyrmanda nie ma się co bać, do Tyrmanda prowadzi wiele literackich dróg. Można
zacząć, tak jak ja, od „Złego” (recenzja tutaj), jeśli
ktoś lubi konwencję nieco bardziej skierowaną do męskiej części. Natomiast
paniom poleciłbym na początek „Siedemdalekich rejsów” (recenzja tutaj). Istnieje też 3. opcja dla tych, którzy szczególnie
upodobali sobie krótkie formy – wtedy warto zwrócić uwagę na „Pokój ludziom dobrej woli” (recenzja tutaj) lub „Gorzki smak czekolady Lucullus” (recenzja wkrótce!).
Okładka:
http://www.wydawnictwomg.pl/wedrowki-mysli-porucznika-stukulki-powiesc-dokonczona/
http://www.wydawnictwomg.pl/leopold-tyrmand/
Niestety zdecydowanie nie jest to moja tematyka książkowa. Recenzja jednak dobrze napisana :)
OdpowiedzUsuńNie moje zainteresowania, ale recenzja zachęca do przeczytania
OdpowiedzUsuńOgólnie brzmi to całkiem nieźle, ale nadal o wiele bardziej ciągnie mnie do "Złego" i to pewnie od niego zacznę poznawanie twórczości autora. Choć gdy kiedyś przeczytam "Wędrówki i myśli porucznika Stukułki" to pewnie skupię się na części napisanej przez Tyrmanda i to potraktuję jako całość, zaś część dopisaną przez panie Dyrlicę i Klein jako pewną wariację na temat dzieła autora. No ale ja bardziej niż zamknięcie fabularne lubię niedopisywanie niczego. :)
OdpowiedzUsuńRozumiem Twój punkt widzenia. Powiem Ci tylko, że to, co napisał tu Tyrmand jest bardzo otwarte, pozostawia setki domysłów, a panie postarały się o godną kontynuację, nawet pomimo braku paliwa na ostatnich stronach. Trudno byłoby - przynajmniej dla mnie - potraktować część 1. (tyrmandowską) jako całość. To zresztą króciutkie opowiadanie, nawet bardziej niż minipowieść. Ale tak, zacznij od 'Złego" - to doskonały wybór ;)
UsuńMimo, że to nie moje klimaty to recenzja podoba mi się :)
OdpowiedzUsuń