18 września 2017

Niesamowity Stukułka / L. Tyrmand, M. Dyrlica, D. Klein „Wędrówki i myśli porucznika Stukułki” (powieść dokończona)

Z cyklu: 
Miło mi pana poznać… 

Leopold  TYRMAND


„Los postępował ze Stukułką jak zdeterminowany hodowca rasowych tuczników, którego z jednej strony rozpiera ojcowska duma z osiągnięć okazów wystawowych, z drugiej jednak nieustannie podsypuje im paszy w nadziei na jeszcze lepszy wynik, poniekąd licząc się z ryzykiem, że taki czempion może z przeżarcia wyciągnąć kopyta. Tryskający wiecznym optymizmem Stukułka, który odradzał się po kolejnych perypetiach jak wątroba Prometeusza, mimowolnie kusił los do dalszych eksperymentów nad wydolnością tkanki. Ten zaś nie mógł się oprzeć.”


Od razu zaznaczę, że istnieją dwa wydania tego tytułu: niedokończone i dokończone (przez 2 autorki). Ja zajmę się tym drugim, czyli dokończoną, w wyniku konkursu zorganizowanego przez Wydawnictwo MG, minipowieścią Leopolda Tyrmanda. Wybrałem świadomie, gdyż zwyczajnie lubię zamknięte historie, nawet jeśli zostały domknięte przez autora innego niż pierwotny.


Po raz kolejny sięgam po książkę Tyrmanda, otwieram, zaczynam czytać, a pisarz znów mnie zaskakuje, np. tym, że z początku ton tego dzieła wydaje się taki, jaki domyślałem się, że będzie – poważny. Szybko okazuje się jednak, że jest kpiarski, a wydarzenia przedstawione z dużym dystansem.
„Chwila, w której poznajemy Jana Franciszka Stukułkę, porucznika służby czynnej 305 pułku piechoty, jest cząstką drugiego dnia wojny… Podążamy za porucznikiem Stukułką drogami kampanii wrześniowej, a następnie stajemy się świadkami jego działalności konspiracyjnej, dzięki której podróżujemy po okupowanej Polsce, od Warszawy przez Kraków, Wilno…”


Niebezpodstawne jest doszukiwanie się analogii między Stukułką a szeregowcem Frankiem Dolasem („Jak rozpętałem drugą wojnę światową”), z tym że tego pierwszego trzymało się głównie szczęście, zaś drugiego wyłącznie pech. Mimo to, w obu historiach jest się z czego śmiać. 

Bo nasz protoplasta to „natura pozytywna”w dodatku „subtelny filozof” - o następujących „rysach światopoglądowych: inteligencji, wątpliwościach i optymizmie”, czyli budulcach jego (nietuzinkowej) osobowości.
Co więcej, sam Stukułka pozostaje w ciągłym ruchu, często zmieniając przy tym swoje położenie; ukrywa się przed oponentem, działa w konspiracji, regularnie też wpada w sidła wroga, jest więziony, udaje mu się uciec, i tak na przemian. Ale nie tylko postać samego Stukułki wypełnia tę powieść. W tej erudycyjnej książce przewija się sporo istotnych historycznie bądź kulturowo postaci, jak również wiele ważnych dzieł (głównie literackich). Nie zabraknie ponadto refleksji nt. wojny, kobiet i uczciwości. Tyrmand często przepuszcza rozmyślania na dany temat przez filtr swojej epoki. Odpowiada też na pytanie, dlaczego kłótnia to klucz rozwoju oraz popełnia fantastyczny akapit o… skarpetkach! Grzech przegapić te żartobliwe, zbliżone tonem do „Lektur nadobowiązkowych" Szymborskiej, rozważania, przywodzące na myśl jego „List do Amandy” – czyli rzecz o biustonoszu - albo fragment o męskiej modzie („Zły”).

Stukułka co rusz dzieli się z czytelnikiem swoimi refleksjami i spostrzeżeniami. W końcu nie bez przyczyny zawarto w tytule, że mowa nie tylko o „wędrówkach”, ale też i „myślach” porucznika. A owe myśli nie zaliczają się z pewnością do tych, które w książkach zazwyczaj omijamy, bo usypiają albo przytłaczają swoją (pseudo)filozofią. Tutaj jest zgoła inaczej. To jeden z kluczowych punktów wydawnictwa, fragmenty te są zarówno ciekawe, jak i satyryczne. Dialogi również stoją na wysokim poziomie: zawarto w nich inteligentny, przewrotny komizm, np. gdy Stukułka rozmawia z okupantami.

„Niczego tak nie cierpię, jak bezcelowego i bezskutecznego bohaterstwa” - Stukułka miał pogląd, że nie ma sensu rzucać się z bagnetem na czołg, trzeba podchodzić do tego rozsądnie. Ginąć, jeśli już, efektywnie, a nie efektownie – tak deklarował. To teoria, a w praktyce nie raz odzywa się w nim owa polskość. Sam dopuszcza się przecież spontanicznej, romantycznej szarży, która, jak pokazuje książka, nie kończy się dla niego niczym dobrym, okupiona w dodatku wysoką ceną. Bo patriotyzm włącza emocje, wyłączając jednocześnie rozsądek. Tyrmand, ustami swojej postaci, chwali działania konspiracyjne i państwo podziemne (oczywiście w momencie okupacji i wojny), krytykując zaś naszą polską, nadmierną emocjonalność i porywy serc. 
„…pod wpływem miotających nim uczuć znikł gdzieś właściwy Stukułce filozoficzny spokój i skłonność ku kompromisom, natomiast ocknął się w nim nieprzeczuwany awanturnik.”
A życie prywatne Tyrmanda przeplata się z jego fikcją literacką, czyli jak zwykle u tego pisarza. Stukułkę łączy z nim wiele wspólnego: „jego nowa funkcja polegała na orientowaniu się w życiu Warszawy … wdzięk i wrodzona wytworność … osobisty urok … niezwykła popularność w sferach warszawskiej złotej młodzieży … nikt nie posiadał tak dogłębnej znajomości muzyki jazzowej …”

Książkę czyta się szybko i płynnie. To wielowymiarowa, nieco dygresyjna proza niebędąca jednak spojrzeniem teoretycznym ani wyidealizowanym, lecz narzuconym przez specyfikę wojny. To - troszkę jak „Trzech panów w łódce, nie licząc psa” dla Brytyjczyków albo „Opowieści guslarskie” dla Rosjan - opowieść o Polakach, ale też o Polakach widzianych oczami Europy. Akurat o tej książce można rzeczywiście powiedzieć, że jest nieco kontrowersyjna, że prowokuje do myślenia, doszukiwania się lekkich drwin czy ironii, ale nie po to bynajmniej, żeby kogoś wzburzyć bądź naruszyć jego (delikatne) uczucia. To nie jest atak na polskość czy nasz patriotyzm, lecz zaproszenie do spojrzenia na historię i na nas – Polaków - z lekkim dystansem. Wyszło świetnie.

Ważne jest też to, iż Tyrmand dopilnował, aby nie wtłoczyć się w żadną ślepą uliczkę, aby nie być stronniczym ani jednoznacznym. Autor dba w książce o wielogłos: zawsze na jedno oskarżenie bądź krytykę przypada w kontrze – dla przeciwwagi - drugi bohater wypowiadający zdanie odmienne albo przynajmniej zwracający uwagę na coś zupełnie innego, jak np. słabości i uchybienia systemu lub pojedynczych jednostek. Utwór ten – jak mniemam - nie ma na celu autorskiego ataku na kogokolwiek – ma zmusić czytelnika do myślenia, aby ten sam, przy podsuwanych jedynie opcjach, wyrobił sobie zdanie, opowiedział się po danej stronie. Bo to nie żaden przymus, a jedynie przyczynek do refleksji i swobodny wybór punktu widzenia. Na pewno nie powinno odbierać się tej pozycji na poważnie, łapać za każde słowo. 
   
Styl Tyrmanda nie dość, że pozostaje oporny na upływ czasu jak stal nierdzewna na korozję, to jest przy tym błyskotliwy i lekki. To przyjemność z czytania, a jednocześnie ogromna dawka poprawnej polszczyzny, czy to pod względem składni, czy interpunkcji – to język doskonale zrozumiały mimo upływu kilkudziesięciu lat - robi fantastyczne wrażenie, choćby dzięki swej płynności. Warto kątem oka zwracać uwagę na ów styl oraz sposób budowania kolejnych zdań.

A skoro istnieją dwie części (różnego autorstwa), niezwykłym jest fakt, iż przez większość dopisanej przez żeński duet partii nie odczuwa się żadnej zmiany in minus w jakości ani stylu. A jeszcze bardziej zaskakuje to, iż książka tak niesamowicie gaśnie w samej końcówce – gubi gdzieś wcześniejszy powab, stając się jednocześnie prozą niemającą argumentów, by skutecznie oczarować czytelnika; jakby mowa była nie o dwóch, ale o trzech koncepcjach fabularnych… Na szczęście ten fatalny moment obejmuje jedynie sam finał dzieła i nie jest w stanie zburzyć całościowego odbioru powieści. Chociaż to znamienne, że większość najlepszych – moim zdaniem – cytatów, których nie omieszkałem sobie wynotować, pochodzi z części pierwszej, autorstwa samego Tyrmanda.

Wnioski. Sięganie po kolejne książki Tyrmanda to doświadczenie niebanalne i odświeżające. I znowu, jak niemal w każdej jego książce, życie pisarza wkracza w formowaną przez niego fikcję, tworząc mieszaninę prawd oraz imaginacji. Te prawdziwe motywy to choćby sprawy towarzyskie, jazz, Warszawa oraz pobyt w norweskim obozie koncentracyjnym.
„Wędrówki i myśli porucznika Stukułki” to erudycyjna, wielowymiarowa, momentami kpiarska proza, pretendująca do miana diagnosty nas samych, innego niż dotychczas spojrzenia na sprawy ważkie, smutne czy tragiczne. Bo Tyrmand pokazuje tutaj ten amerykański dystans i luz, czyli to, czego nam - jak zauważam na każdym kroku - zawsze brakowało.

Mimo że losy porucznika Stukułki przypominają nam, iż „prawda o człowieku jest zawiła, skomplikowana i trudna”, książka ta to taki namiot rozpostarty na czterech stelażach: kulturze, historii, refleksji oraz błyskotliwości, w środku zaś wypełniony podtlenkiem azotu, czyli tzw. gazem rozweselającym.  

Ocena: 7,5/10  (- 0,5 za zakończenie)


PS. Tyrmanda nie ma się co bać, do Tyrmanda prowadzi wiele literackich dróg. Można zacząć, tak jak ja, od „Złego” (recenzja tutaj), jeśli ktoś lubi konwencję nieco bardziej skierowaną do męskiej części. Natomiast paniom poleciłbym na początek „Siedemdalekich rejsów” (recenzja tutaj). Istnieje też 3. opcja dla tych, którzy szczególnie upodobali sobie krótkie formy – wtedy warto zwrócić uwagę na „Pokój ludziom dobrej woli” (recenzja tutaj) lub „Gorzki smak czekolady Lucullus” (recenzja wkrótce!). 

Okładka: http://www.wydawnictwomg.pl/wedrowki-mysli-porucznika-stukulki-powiesc-dokonczona/
http://www.wydawnictwomg.pl/leopold-tyrmand/

5 komentarzy:

  1. Niestety zdecydowanie nie jest to moja tematyka książkowa. Recenzja jednak dobrze napisana :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie moje zainteresowania, ale recenzja zachęca do przeczytania

    OdpowiedzUsuń
  3. Ogólnie brzmi to całkiem nieźle, ale nadal o wiele bardziej ciągnie mnie do "Złego" i to pewnie od niego zacznę poznawanie twórczości autora. Choć gdy kiedyś przeczytam "Wędrówki i myśli porucznika Stukułki" to pewnie skupię się na części napisanej przez Tyrmanda i to potraktuję jako całość, zaś część dopisaną przez panie Dyrlicę i Klein jako pewną wariację na temat dzieła autora. No ale ja bardziej niż zamknięcie fabularne lubię niedopisywanie niczego. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Twój punkt widzenia. Powiem Ci tylko, że to, co napisał tu Tyrmand jest bardzo otwarte, pozostawia setki domysłów, a panie postarały się o godną kontynuację, nawet pomimo braku paliwa na ostatnich stronach. Trudno byłoby - przynajmniej dla mnie - potraktować część 1. (tyrmandowską) jako całość. To zresztą króciutkie opowiadanie, nawet bardziej niż minipowieść. Ale tak, zacznij od 'Złego" - to doskonały wybór ;)

      Usuń
  4. Mimo, że to nie moje klimaty to recenzja podoba mi się :)

    OdpowiedzUsuń