Grudzień,
front zachodni, 1944 r. Narrator książki to jeden z żołnierzy –
dziewiętnastoletni dowódca pułku. Akcja rozgrywa się w czasie teraźniejszym,
sekunda po sekundzie, można by rzec. Wharton, ustami swojego młodego protagonisty,
wspaniale snuje historię o zwątpieniu i ciągłym strachu, usłaną wieloma anegdotami
z życia pozostałych bohaterów. Pisze przejrzyście i nazywa rzeczy po imieniu, serwując
przy tym mnóstwo kolokwializmów,
co tylko dodaje książce autentyczności. W końcu to wojna widziana oczami
strasznie młodych chłopaków.
Przed
lekturą znałem tylko pobieżnie życiorys Whartona. Dopiero w trakcie czytania tejże
poznałem jeden decydujący fakt z życia autora, bo już miałem pisać: Patrzcie na
tego Whartona – istny kameleon, raz wchodzi do łóżka dojrzałym kochankom, a
teraz postanawia wskoczyć w kamasze, zabrać manierkę, granaty, naboje i strój
maskujący, po czym wejść do zimnego, twardego okopu w przykrytym śniegiem
lesie. Tak bym napisał, gdyby nie to, że pisarz był żołnierzem w II wojnie
światowej we Francji i „W księżycową jasną noc” to właściwie kawałek jego
autobiografii z dodatkiem fikcji literackiej, a na samym początku Wharton zaznacza,
że „nazwiska
osób występujących w tej mroźnej opowieści wigilijnej zostały zmienione ku
ochronie winnych”. Twórca przelał na karty swoje własne frontowe doświadczenia,
dzięki czemu stwierdzenie „nietuzinkowa”, nie będzie nadużyciem wobec książki.
Nie zmienia to jednak faktu, że pisarz jest doskonałym kameleonem i potrafi bez
problemu przedzierzgnąć się z romantyka w pacyfistę.
Już
pierwsza scena, trochę niejasna z początku, udowadnia, że nie będzie to byle
jaka książka. Potem takich scen – czy to rozśmieszających (śmiech możliwy nawet
na takim tle), czy trzymających w napięciu, wręcz tragicznych, wzruszających i
zaskakujących, będzie bez liku. Wiele z nich stanie Wam przed oczami jak żywe:
razem z grupką bohaterów nie będziecie wiedzieć, co się w tym lesie tak naprawdę
wyprawia.
To
historia młodych ludzi, ba – w większości smarkaczy. Kulisy ich zaciągu do
opisywanego pułku są bardzo znamienne dla obrazu wojny. Zwróćcie tylko uwagę na
ich iloraz inteligencji, w porównaniu z innymi, którzy tradycyjnymi ścieżkami trafiali
do oddziału (duża rozbieżność). William Wharton często czynił bohaterem książek
swoje alter ego. To samo zrobił tutaj. Raczej nie będzie dla was problemem
wytypowanie, która postać odpowiada najbardziej autorowi.
Bycie
żołnierzem wcale nie jest usłane różami. Każdy z tych chłopaków radzi sobie na
swój sposób z wszelkimi fizyczno-psychicznymi trudnościami, raz lepiej, raz
gorzej. Snują wspomnienia, próbują zorganizować sobie to pozorne życie w
całkiem niebanalny sposób, marzą o tym, co my mamy dziś w nadmiarze. A umiejętnie
wplecione anegdotki odnośnie żołnierzy dodają tylko książce kolorytu: robią
wrażenie zarówno te z przeszłości, jak np. historia rozdziewiczenia, oraz te
wybiegające daleko wprzód.
Wharton
nie upiększa, nie obudowuje fabuły w kunsztowne opakowanie, nie ocenia i
niczego na czytelniku nie wymusza – po prostu relacjonuje, opowiada. Robi to w
taki sposób, iż emocje i refleksje same się w nas pojawiają. Proza autora
zaprezentowana w formie narracji jednego z żołnierzy to jedna z największych
zalet książki.
Zapamiętam
to dzieło także dlatego, ponieważ czytając je, towarzyszyły mi ambiwalentne
uczucia. Otóż, z jednej strony ciekawość losów młodych bohaterów pchała mnie na
coraz to wyższe numery stron, a jednocześnie nie chciałem go czytać, gdyż
wiązało się to z wielkim dyskomfortem - momentami czułem się jednym z nich: w
tym zimnie i brudzie, skazany na okopy i towarzystwo „kolegów-przyjaciół” z
przymusu, zostawiwszy dotychczasowe życie, z wymalowanym na twarzy pytaniem - kiedy
będę mógł wrócić? Dlatego o książce tej nie mogę powiedzieć, że jest jedną z
wielu.
Na
szczęście w tym ohydnym marazmie niekończącej się rutyny i strachu, Wharton
pozostawia zapaloną małą lampkę przy stoliku nocnym tak, aby koszmary nie
dopadły nas całkowicie. Świadczą o tym lakoniczne odnośniki co do przyszłości
bohaterów oraz to, co uczynili na koniec, w ekstremalnie trudnej sytuacji. „Do
końca bądź człowiekiem, nie rezygnuj z nadziei” to stara nam się
przekazać autor w swojej niedługiej, acz bardzo konkretnej książce.
Dzięki
„W księżycową jasną noc” zaczniemy doceniać wszelkie święta spędzane w
bezpiecznym, ciepłym domu wraz z bliskimi, na których nam zależy. Świadectwem
rzetelności tej książki są osobiste przeżycia autora. Dzieło pod każdym
względem warte przeczytania.
„Długo tak siedzę po ciemku, w pachnącym kurzem chłodzie strychu. Płaczę w samotności. Byłoby dla mnie – dla nas wszystkich – o wiele lepiej, gdybyśmy mogli dać sobie nawzajem pociechę i oparcie, którego tak potrzebujemy, ale młodzi mężczyźni nie potrafią dzielić wielkich emocji. Chyba dlatego na świecie stale wybuchają wojny.”
Ocena: 8/10
WYJAŚNIENIE: Opisywany tryb funkcjonowania wojskowych może
zdziwić czytelnika, wydać się absurdalny. Jednak ma on swoje odzwierciedlenie w
historii. Tzw. „dziwna wojna” miała
miejsce na froncie zachodnim, po ofensywie w Saarze. Autor nie wspomina o tym
bezpośrednio, ale da się to wywnioskować z lektury. Informacje te są istotne,
zwłaszcza dla kogoś, kto pomyślałby, że Wharton tak właśnie postrzegał całą wojnę
– otóż nie.
Świetna recenzja :) Na pewno kiedyś sięgnę po tą książkę :)
OdpowiedzUsuńMÓJ BLOG - KLIK