Z
lasem mogę witać się każdego dnia,
wystarczy, że podejdę do okna. Od początku miałem plan, by wykorzystać sąsiedztwo
z tym zielonym domem flory i fauny. Jako że nie znoszę spacerów, wiedziałem, że
jeśli las - to tylko bieganie. Mimo, że
formalnie jestem od dawna dorosły, a i subiektywnie dojrzały, to jednak las
każe mi powątpiewać w taki stan rzeczy, gdyż mowa o miejscu specyficznym i
fantastycznym zarazem – najlepszej na świecie bieżni z trójwymiarową zielenią, w
dodatku z tuzinem wspaniałych, prostych jak kij duktów, z harmonijnym ptasim
pohukiwaniem i szmerem wiatru. Ale las wygrzebuje z nas także resztki dziecięcej
wyobraźni, jest w nim coś takiego, że ma się wrażenie jakby jego powietrze w
głównej mierze było wypełnione opium
sprawiającym, że z każdym wdechem czujemy, jak nasze zmysły doznają
hiperstymulacji, jakbyśmy –kolokwialnie- odlatywali, zapewne po części dzięki
„euforii biegacza”, ale nie tylko. Ta kakofonia, te sensoryczne omamy będą na
porządku dziennym, zwłaszcza gdy ktoś guzdra się z rozpoczęciem treningu i
zazwyczaj musi biec z powrotem przy akompaniamencie zmroku. Wtedy imaginacja potrafi dopaść do tego
stopnia, że zapominasz o zmęczeniu i choć poruszasz się tak szybko jak na
początku, wciąż nie możesz doczekać się widoku domu. Nic zatem dziwnego, że od
jakiegoś czasu miałem ochotę na polską literaturę grozy, najlepiej z lasem w
roli głównej. A że akurat trafiło na debiutanta – czemu nie? Zapraszam do
„Królestwa Zielonego” Urbanowicza.
Gdybym
miał rozłożyć „Gałęziste” na czynniki, uzyskałbym takie części składowe: 1.
Karolina i Tomek – charakterystyka postaci oraz ich związku, do którego
dochodzi kwestia konfliktu pomiędzy wiarą a jej brakiem; 2. „suwalski
przewodnik”, czyli historyczno-turystyczne informacje o regionie: Suwalszczyzna
i legendy; 3. elementy paranormalne i grozy.
Odnosząc
się do każdego z osobna, trzeba podkreślić, że kluczem do odbioru książki jest
zaakceptowanie kilku faktów: mnóstwo czasu spędzimy z parą studentów, czyli z
odzywkami, światopoglądem, motywacjami – lub ich brakiem – ludzi młodych.
Trzeba się na to przygotować. Karolinę i Tomka zbudowano na zasadzie kontrastu:
małe-duże, psychologia-matematyka, chrześcijaństwo-ateizm, intuicyjność i wiara
w ludzi-logika i sceptycyzm, aktywność-bierność, sybarytyzm-odpowiedzialność i
powściągliwość. W dodatku jedno z nich cierpi na chorobę, która odciśnie piętno
na fabule. Za sprawą dogłębnych charakterystyk, bohaterów poznamy bardzo
dobrze, choćby przez towarzyszenie im w codziennych czynnościach. Autor stawia
na realizm: przejawia się to w sposobie kreacji postaci oraz w przeglądzie
sytuacji, których młodzi ludzie doświadczają na co dzień. Dopiero elementy
grozy stanowią tę wyjątkowość, której nie uświadczy się w rzeczywistości.
Urbanowicz sam jest młodym człowiekiem i ma się wrażenie, jakby pisał poniekąd
o sobie, albo swoich znajomych. Choć z drugiej strony trudno mi kupić opisane w
powieści sytuacje, gdy studenci z Warszawy nie wiedzą, czym jest sękacz (nie
wspominając już o próbowaniu) albo zamiast „Suwałk” mówią ochoczo „Suwałek”.
Co
do 2. czynnika – „Gałęziste” zawiera wiele informacji o walorach turystycznych
Suwalszczyzny. Czasem te obszerne wzmianki w postaci przydługawych akapitów
przypominają lekturę biuletynów dla zwiedzających. O wiele ciekawiej i
zgrabniej przedstawia się kwestia regionalnych legend. Autor może swoją książką
zniechęcić do podróży w tamte strony, a jednocześnie zaintrygować osoby lubiące
przygodę i ryzyko, tym bardziej, że gros przedstawionych miejsc istnieje
naprawdę.
3. element wywołuje do tablicy temat klasyfikacji książki. Urbanowicz czerpie z
repozytorium grozy klasyczne, wypróbowane wcześniej chwyty (ciemność, demony,
cmentarz, wioska). Powieść „Gałęziste” zaklasyfikowano do kategorii thrillera
paranormalnego (informacja z okładki), ale zdecydowanie lepiej dopasowane
wydaje się być określenie: słowiańska powieść grozy. Faktem jest, iż obcujemy z
niemal typowym horrorem z domieszką wulgarności i perwersji. Mamy do czynienia
z pierwotną potęgą – naturą. Sam las jawi się jako potężny mechanizm grozy -
może być (przynajmniej w teorii) źródłem optymizmu i spokoju, jak i wylęgarnią
niepokoju. Nietrudno zgadnąć, czego u pisarza będzie więcej. Dla mnie osobiście
‘najstraszniejsze’ wrażenie zrobił pobyt studentów na stancji – niepokój i
napięcie gwarantowane, sceny te często wypadają nawet lepiej niż sam
nieprzenikniony las. „Gałęziste” nie jest książką, która każe nam czekać do
połowy, aż coś złego zacznie się dziać, aż przekonamy się, że to horror. Od
początku zło zaznacza swoją obecność. Dobrze jest ją czytać przed albo w
trakcie wyjazdu turystycznego, najlepiej na łono natury.
Co
do stylu i formy, autor sam o sobie mówi „perfekcjonista” i to tutaj widać:
pisze obrazowo, skrupulatnie podchodzi do procesu kreacji, ale z drugiej strony
zdania są aż nazbyt obszerne i złożone. Od czasu do czasu wkradają się
niepotrzebne kwestie i roztrząsa się mało istotne czynności bez wpływu na
główne wątki fabularne. Zaznaczam, że absolutnie nie jestem zwolennikiem stylu,
jaki prezentują pisarze pokroju B. Croucha, ale chociaż minimalne odchudzenie
książki uważam za konieczność. Najlepiej, gdyby twórca z każdego z napisanych
zdań odjął 1-2 słowa tak, aby narracja wrzuciła jeszcze wyższy bieg – w końcu
„Gałęziste” ma przysparzać głównie rozrywki, a więc lekkość i tempo są tu
niezmiernie istotne. To rzecz pilna, ale też jedna z niewielu do poprawy. Mogą
też nieco razić pewne „zabawy językowe” twórcy typu: „Wreszcie po trwającej dla
nich całe godziny chwili wydarzyły się prawie jednocześnie, choć jednak w
określonej kolejności trzy/cztery rzeczy”, albo liczne powtórzenia oraz
uprzedzanie czytelnika, że zaraz dojdzie do czegoś znaczącego lub strasznego. A
z drugiej strony, Urbanowicz jest bardzo konsekwentny w przyjętej konwencji,
zarówno jeśli chodzi o świat widziany oczami młodych ludzi, jak i obrany styl
powieści – pochwalam tę cechę u pisarzy.
W
przypadku tej książki nasuwa mi się jedno porównanie: Urbanowicz, tak jak w
debiucie Darda pokazuje, że groza może z powodzeniem zaistnieć na polskich
ziemiach, z tą tylko różnicą, że u Dardy mowa o Lubelszczyźnie, zaś Urbanowicz
wziął na warsztat Suwalszczyznę – dla obu panów wymienione tereny mają
prywatnie duże znaczenie, obaj odwołują się też do miejscowych legend,
stawiając na swojskość i klimat.
Podsumowując
- po lekturze „Gałęziste” wyłania się przesłanie: ideały nie istnieją, doceń
to, co masz, jak również: nie igraj z naturą, szanuj ją.
Z
notki o Arturze Urbanowiczu można dowiedzieć się kilku informacji
wyjaśniających, a zarazem potwierdzających wnioski i wrażenia towarzyszące w
trakcie i po lekturze. Urbanowicz jest m. in. matematykiem i pasjonatem
horrorów, a więc nie dziwi fakt, że jedna z jego postaci studiuje właśnie ten
kierunek, a w debiucie popełnił powieść grozy. Ponadto umiejscowił akcję dzieła
w rodzinnej Suwalszczyźnie, pełnej naturalnego piękna i starych legend. Według
autora, książki w pierwszej kolejności winny dostarczać rozrywki. I ten
biało-czarny prostopadłościan, o nazwie „Gałęziste”, to rzeczywiście wciągające
siedlisko rozrywki i obiecujący debiut. Urbanowicz może być z siebie
zadowolony, zważywszy na spełnienie najważniejszych dla niego założeń takich
jak: lekkość, bawienie i manipulowanie czytelnikiem oraz rosnąca wraz z końcem
potężna dawka zwrotów akcji i niespodzianek. Sugestywne, że najczęściej padające
w książce pytanie brzmi: „O co w tym wszystkim, do cholery, chodzi?”.
„Gałęziste” jest niczym płyta główna – model Niepewność2.0 – z lekkim szmerem w głośnikach; z dwoma partycjami dysku: Karoliną i Tomkiem; z procesorem manipulacji i zaskoczenia; z aktualizowanym zwątpieniem i włączoną akurat grą: chrześcijaństwo vs. ateizm; gdzie Suwalszczyzna i legendy robią za kartę graficzną, a potężny demon siedzi i stuka w klawiaturę, budząc pierwotny lęk…
„Gałęziste” jest niczym płyta główna – model Niepewność2.0 – z lekkim szmerem w głośnikach; z dwoma partycjami dysku: Karoliną i Tomkiem; z procesorem manipulacji i zaskoczenia; z aktualizowanym zwątpieniem i włączoną akurat grą: chrześcijaństwo vs. ateizm; gdzie Suwalszczyzna i legendy robią za kartę graficzną, a potężny demon siedzi i stuka w klawiaturę, budząc pierwotny lęk…
Sam
mieszkam w znacznej odległości od Suwalszczyzny, w regionie, w którym nie
występują ani powodzie, ani skrajnie niskie temperatury, ani inne anomalie
pogodowe – demonów, mam nadzieję, również brak. A do swojego lasu zaufanie mam,
dalej będę po nim biegać, ale już co do wyjazdu wakacyjnego na stancję…
poważnie się zastanowię. Zatem w moim przypadku bardziej niż: nie biegnij do
lasu, pasowałoby: nie jedź na stancję!
Ocena:
7/10
PS. Pod koniec wakacji ukaże się druga książka autora pt. "Grzesznik".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz