23 września 2017

początek, Środek, stent, Koniec / Philip Roth “Everyman”

Dziś o dziele autora uważanego za jednego z najwybitniejszych i najpopularniejszych XX-wiecznych prozaików amerykańskich, wymienianego jednym tchem obok takich nazwisk jak D. DeLillo, J. Updike, T. Pynchon czy C. McCarthy.

To moje drugie – po „Nemezis” - spotkanie z Philipem Rothem. Prawdę mówiąc, sięgnąłem po tę książkę (tak szybko) ze względu na (małą) objętość oraz przykuwającą uwagę okładkę. Jak moje niecne motywacje okazują się płytkie, tak na szczęście zawartość tej krótkiej historii porównać można do dwumetrowej głębokości basenu. Innymi słowy, jest się gdzie zanurzyć. To gorzkie odmęty życia.


W jednych z najpiękniejszych, uważam, wersów, jakie ostatnimi czasy spłodziła popkultura, zawiera się istota „Everymana”. W „I Am Mine” Eddie Vedder śpiewa, a właściwie deklamuje, owe znamienne słowa: 

I know I was born and I know that I'll die 
The in between is mine 
I am mine

To nie tylko treść tej noweli, to również moje credo, które noszę od dawna głęboko w sercu, bo skoro majsterkowanie przy początku i końcu leży poza kompetencjami człowieka, zostaje mu (tylko) środek. Czym więc wypełnił go nasz Everyman? Jaka była jego droga ku ostatniemu przystankowi? Słodka, z czasem słona, a im bliżej końca, tym bardziej gorzka…


Tym razem bohaterem książki Rotha nie jest Nathaniel Zuckerman tylko bezimienny mężczyzna, wygodnie umoszczony w amerykańskiej klasie średniej, w jej górnej połówce, o którym narrator zawsze mówi po prostu "on". To, co łączy protoplastę z samym autorem to data urodzin – obaj przyszli na świat w 1933 r. – oraz to, że dobiegając sześćdzisiątki przeżyli szereg dramatów osobistych. Ale to i tak nie ma większego znaczenia, próżno wywiadywać się kolejnych szczegółów z życia tytułowej postaci, bo to po prostu… Everyman.

Everyman to (niewierny) mąż, (wyrodny) ojciec, (zawistny) brat, (gorący) kochanek, (nieudany) syn. Trzykrotny rozwodnik. Nieźle (a nawet bardzo dobrze) odnajdujący się w nowojorskiej branży reklamowej, nienarzekający na pustki w portfelu. Zafascynowany ojcem, potem bratem. Wiedział dobrze, jak wyglądają szpitale. Nie miał za bardzo czasu tego zapomnieć. Po przejściu na emeryturę chciał wreszcie realizować swoją pasję – malowanie.

Nowela zaczyna się od pogrzebu… głównego bohatera. Żegna go garstka krewnych i znajomych. Zmarł w dojrzałym wieku (dożył siedemdziesiątki), z bagażem wielu doświadczeń, ale też z zapleczem materialnym, pozwalającym mu na wygodne życie w sile wieku. (A w międzyczasie Roth wplata dodatkowy wątek, serwując nam pasjonującą anegdotę o fachu jubilera…) Od samego więc początku czytelnik zna zakończenie... bo czy nie jest tak właśnie w życiu? Życie to po prostu gwarant śmierci. Od zawsze tak uważałem, a „Everyman” Rotha tylko stempluje tę tezę.

Tak wygląda początek utworu, bo potem pochówek się kończy, a w miejsce żegnających Everymana bliskich, na scenę wkracza wszechwiedzący narrator, który to już do końca dzieła zajmuje się swoim „podopiecznym”. Warto też zaznaczyć, iż opowieść nie przebiega chronologicznie. Skaczemy wręcz po różnych okresach i latach ważnych dla danych postaci. Dopiero po przeczytaniu całości można zbudować sobie obraz naszego tytułowego bohatera.

„Everyman” Philipa Rotha nawiązuje tytułem do średniowiecznego angielskiego moralitetu anonimowego autora, którego bohaterem był bezimienny Każdy, którego losy odzwierciedlały życie wszystkich ludzi; miały być przykładem, ale i przestrogą. Piętnastowieczny utwór dotyczył motywu śmierci dojrzałego mężczyzny, który większość życia miał już za sobą, a teraz jedynie zdaje z niego relację. Tak więc protoplasta Rotha jest Każdym współczesnych czasów, a wszechwiedzący narrator – książkowym synonimem Boga.

„Everyman” odziera ze złudzeń - tu jak coś może się nie udać, to rzeczywiście się nie udaje. To historia niezwykle prosta, a przez to tak autentyczna. Bez mamienia odbiorcy górnolotnymi zwrotami. Ponadto autentyczni bohaterowie – z krwi i kości - nie robią niczego na pokaz, nie w głowie im popisy przed czytelniczą publiką, po prostu łykają codziennie prozę. Jedni lepszego, inni gorszego zdrowia. „Everyman” podkreśla, że życie ludzkie usłane jest chorobami, które zazwyczaj występują stadnie. Przypominają o istotności życia tak samo dobrze, jak dzwonek o końcu lekcji.

A im więcej chorób, im dłuższa egzystencja, tym widmo śmierci coraz bliższe. Dla każdego z nas. Everyman co prawda stykał się ze śmiercią wielokrotnie i na różne sposoby, zarówno w dzieciństwie, w sile wieku, jak i u progu starości, ale na niewiele mu się to zdało. Bo choć protoplasta mógł pozwolić sobie na starzenie się w wygodnych warunkach (dom blisko plaży albo rezydencja na osiedlu dla emerytów; pieniądze na operacje), to przecież nikt jeszcze nie znalazł remedium na kruszejące mimowolnie ciało – to swoiste naczynie na duszę. Z biegiem czasu odchodzą na bok zarówno osiągnięcia zawodowe, jak i te łóżkowe Everymana. Przesłania je nieuchronna rzeczywistość, czyli systematycznie pogarszające się zdrowie, ułomność i wreszcie – zależność od innych. Roth jest przy tym bezlitośnie sugestywny: z dawną miłością Everymana do pływania i obecnym domu przy plaży wygrywa jednogłośne strach przed wodą, nieufność wobec własnego ciała, a nauka malowania to właściwie tylko pretekst do rozmów z podobnymi sobie, starszymi ludźmi, których „osobiste biografie nie różniły się już od kart pacjenta, a wymiana danych medycznych przesłoniła wszelkie inne tematy konwersacji”.

„Mamy tylko ciało, które rodzi się i umiera na wzór innych ciał, które żyły i poumierały przed nami.”

Książka podejmuje temat zmagania się ze starością oraz oswajania się ze śmiercią, z którą tak naprawdę oswoić się nie da. Roth koncentruje też uwagę odbiorcy na coraz bardziej niedoskonałym, niesłuchającym się nas ciele. To również pewność porządku rzeczy (wyrastania i usychania), która budzi we wszystkich – bez wyjątku – przerażenie, „bo najsilniejszym niepokojem życia jest śmierć.”

A mimo to tytułowa postać cały czas jest sobą, do końca taką pozostaje, tj. bezimienna a jej żywot zwyczajny. To właśnie ten czynnik spodobał mi się w niej najbardziej.

„Everyman” jest też opowieścią o ludzkich lękach, słabościach i potrzebach. O marzeniach o wieczności, o walce z popędami, o kultywowaniu wspomnień, żałowaniu przeszłości i wątpliwościach co do przyszłości. To doskonały przyczynek do refleksji, czy zrobiliśmy wystarczająco dużo dobrego, aby odchodzić w spokoju i z godnością. Czy Everyman na tyle dobrze sprawował się na tym łez padole, aby móc stąd odejść, zgasić za sobą światło i nie bać się nadchodzących ciemności? Oto jest pytanie. Utwór daje również „delikatną” przestrogę, aby przypadkiem nie spaprać sobie na dobre życia, nie dać się zwieść pozorom, doceniać to, co udało się już zrealizować i pielęgnować dobro, które dostajemy od innych. Zbudowanie książki na dwóch biegunach - młodości i starości – musiało doprowadzić do potężnej polaryzacji, w formie rozdzierającej tęsknoty zarówno za cielesnym, jak i duchowym dobrobytem, który z czasem bezpowrotnie odchodzi.

Po lekturze można dojść do wniosku, że jedni nie powinni pisać takich historii, a drudzy ich czytać. Ilu z nas nie pragnie - mimo wszystko - żyć w błogiej nieświadomości? Dla kogo zatem jest ta książka? Choć jestem stosunkowo młody, „Everyman” mocno mnie przygnębił, zdołował wręcz, bo co zdanie, to realizm. A co dopiero z ludźmi wieku średniego, o seniorach nie wspominając? A może, paradoksalnie, ten „Everyman” jest nam wszystkim potrzebny? Jak „Wielki marsz” Bachmana (Kinga) przyprawiał czytelnika o poczucie wyczerpania i nieustanny ból nóg, tak książka Rotha sprawia, że można poczuć się jakąś taką wątlejszą, bardziej chwiejną, narażoną na schorzenia istotą. Bo choroba to nieodzowny element „Everymana”.

Tak, jak przychodzi do nas (i po nas) choroba oraz śmierć, tak w życiu każdego z nas pojawia się ochota na taką prozę. Krótką, zwięzłą, życiową, bez ogródek. „Everyman” przygnębia jak nieuchronna starość, jest brutalny jak „nieznośna samotność” albo wyniszczająca choroba. Ale potrafi też wzruszyć. Kipi uniwersalnością.

Ta późna minipowieść Rotha zdaje się najlepiej potwierdzać, że stawiając stopę na ziemi, każdy z nas podejmuje jakże przewidywalną, a do tego bolesną grę, z góry ustalonym, beznadziejnym finałem. Roth przypomina, że śmierć jest pewna i zawsze niespodziewana. Dobra materialne ani późny wiek, czyli doświadczenie i w pewnym stopniu nasycenie, niczego nie zmienią. Ona przychodzi w sobie tylko znanym momencie. Nie da się przygotować na „bezwiedne przeniesienie w krainę nigdzie”.

Nasz Everyman, „gdyby kiedykolwiek postanowił napisać autobiografię, nadałby jej tytuł: Życie i śmierć pewnego męskiego ciała”.

Ocena: 7/10

PS. „Everyman” jest naprawdę krótki, na jeden raz. Ale odradzam lekturę np. w środkach komunikacji miejskiej. To książka do poczytania w spokoju, w samotności, najlepiej w domowym zaciszu.

*Stent – dziurkowana rurka wszczepiana do naczynia krwionośnego, zapobiegająca ponownemu zwężeniu się naczynia.  [sjp.pwn.pl]

Everyman, Philip Roth, przeł. Jolanta Kozak, Czytelnik, Warszawa 2008, s. 168

18 komentarzy:

  1. Ciekawa propozycja na jesienny wieczór!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, ja tam bym nie wyrzucał sobie niecnych motywacji wyborem ksiażki po okładce :P Tak po prostu działamy :P Przynajmniej tyle dobrze, że grafik który robił okładkę dobrze przemyślał sprawę i zrobił kawał dobrej roboty :D Czytając twoją recenzję i moment w którym mówisz o pogrzebie przypomniała mi się książka Coveya - 7 nawyków skutecznego działania. To właśnie działają z wizją końca czyli wyobrażając sobie swój pogrzeb co byśmy chcieli usłyszeć na swój temat od bliskich i tak żebyśmy tak żyli.

    OdpowiedzUsuń
  3. W przerwie od czytania medycznych podręczników wolę siąść do lekkiej książki, która przeniesie mnie w bajkowy (chociaż niekoniecznie) świat - po to, by się odprężyć, zrelaksować, zapomnieć o trudach dnia codziennego. Sięgam przez to głównie po fantastykę, ale nadal nie zamykam się na inne gatunki. Nie wiem, czy ta książka nie byłaby dla mnie zbyt przygnębiająca, ale może kiedyś po nią sięgnę ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak dobrze przeczytac dobra recenzje dobrej ksiazki doskonalego autora! Ten wpis zachecil mnie, aby zostac na Twoim blogu na dluzej. Dziekuje!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawa recenzja :) i z pewnością ciekawa książka:) Lista pozycji na jesienne wieczory wydłuża mi się... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja uwielbiam książki opowiadające o ludzkim przemijaniu, zarówno te, kiedy bohater na starość pochyla się nad przeszłością i ją wspomina, jak i takie jak ta Rotha, kiedy oglądamy życie bohatera, widzimy rozpad jego ciała, starzenie się i powolny zanik sił. Swoją drogą, Twoje credo jest również mnie w jakiś sposób bliskie, aczkolwiek ja bardziej skłaniam się do myśli, że mam tylko jedno życie i trzeba wykorzystać je jak najlepiej - w tym przeczytać jak najwięcej ciekawych książek. ;) I po Twojej recenzji wiem, że jedną z takich książek jest własnie "Everyman" Rotha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie z uwielbianiem tego typu historii mowy być nie może, choćby ze względu na moje mało optymistyczne usposobienie :) Dozuję sobię takie książki i na pewno nie mógłbym przeczytać dwóch podobnych pod rząd. Pozostawiają we mnie widoczny ślad. A co do motta, nie widzę przeciwwskazań, aby oba wpisywały się w ten sam nurt. Jest jedno życia, a tym samym strasznie mało czasu, dlatego trzeba obudzić w sobie samoświadomość i dokonywać rozsądnych wyborów, w tym tych książkowych :)

      Usuń
  7. Nie znam tego autora jak widać książka warta przeczytania...

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak na razie czytałem tylko "Amerykańską sielankę" Rotha, ale w szufladzie czeka "Plot against America". Obie są dość opasłe, więc z ciekawości sięgnąłbym po tę krótszą formę. Zwłaszcza, że lubię motyw Everymana i podobały mi się te oryginalne przypowieści, z których on się wywodzi. Filologia angielska ma swoje plusy.

    Pożeracz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka jest bardzo konkretna, zero skręcania w bok autora, cały czas trzyma się głównej myśli, a motyw Everymana przeprowadzony na "piątkę". To ciekawe, bo już drugi raz - jak przy Orbitowskim - albo polecasz mi książkę, którą właśnie mam na liście, albo wspominasz, że przeczytałeś tytuł, który mnie w danym momencie najbardziej interesuje. To samo tyczy się "Amerykańskiej sielanki", mającej obecnie pierwszeństwo spośród innych dzieł Rotha.

      Usuń
  9. Śwuetna recenzja! Naprawdę mnie zachęciłeś, by sięgnąć po tę książkę! :) Pozdrawiam, Magda

    OdpowiedzUsuń
  10. Książki nie czytałam jeszcze. Ale ponieważ znowu wpadłam w ciąg czytania i pochłaniam wszystko co spotkam na drodze to jest szansa. :)
    Książka wyczekuje na swoją kolej w poczekalni. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Cenię książki, które zmuszają do refleksji. Tytuł, który proponujesz porusza ważne zagadnienia obok których nie można przejść obojętnie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Czytałam Everymana jeszcze na studiach. Pamiętam, że wtedy duże wrażenie zrobiła na mnie też strona językowa. Roth jest bardzo sprawny narracyjnie, fajnie gra czasem i zarysowuje postacie. Lubię, jak dobra treść ma też dobrą formę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tutaj akurat styla pisarza i przyjęta konwencja zagrały bez zarzutu, ale nie zawsze, a propos prozy Rotha, tak było. Np. w "Nemezis" styl, uważam, jest zbyt ubogi, brakowało mi tej szczypty artyzmu, głebi stylistycznej, jak choćby u Doctorowa, Updike'a, o Warrenie nie wspominając ;)

      Usuń
  13. Ta powieść to czysty konkret - chłodna, rzeczowa, a przy tym trudno odmówić jej emocjonalnej strony, choć sam autor raczej ją przemyca, niż narzuca. Bo Roth pisze od tym zwykłym szarym człowieku tak, że nietrudno zobaczyć swój własny pogrzeb, zastanowić się nad samotnością, starością. I właściwie nie dziwię Ci się, że Roth Cię zdołował - ja po lekturze byłam wypompowana, a o szok i ścisk w gardle nie było trudno. Chociażby w scenie z podrywaniem biegającej młodej kobiety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że mnie zdołował! To samo było z "Uciekaj, Króliku" Updike'a, jednak tu za rzeczowość i poniekąd minimalizm, oraz to, że przytacza wprawdzie przygnębiającą wizję, ale dalekiej (przynajmniej dla mnie) przyszłości, przyznałem "Everymanowi" wysoką jak na siebie ocenę: 7. Dzięki Rothowi człowiek zastanawia się, jak skończy swój żywot, kto będzie obok, do ostatnich chwil. Mnie bardziej niż samotnosć przerażał w tej książce obraz sypiącego się ciała, odmawiającego posłuszeństwa niczym robot sterowany przez małe dziecko, krnąbrnego i nieregularnego...

      Usuń