13 czerwca 2017

Przedpremierowo: Powrót do domu / Stefan Darda "Nowy dom na wyrębach"

„Odetchnął głęboko upalnym powietrzem wczesnego sierpniowego popołudnia i postanowił, że raz na zawsze musi przeciąć nić szaleństwa, która ostatnimi czasy nie pozwalała mu swobodnie oddychać.”

Stefan Darda powraca z nową powieścią grozy, która fabularnie mocno nawiązuje do debiutu pisarza („Domu na wyrębach”) z 2008r. W ciągu minionych 9 lat autor wydał wiele pozycji na czele z bardzo dobrym cyklem „Czarny Wygon”, w jego dorobku pojawił się także zbiór opowiadań, a nawet thriller pt. „Zabij mnie tato”, jako próba sprawdzenia się w innym gatunku. Jednak a propos najnowszego tytułu nie sposób nie odnieść się do pierwszej książki pisarza, a także naturalne wydają się być wszelkie porównania „Domu na wyrębach” z „Nowym domem na wyrębach”.

W przypadku tej książki wskazana jest znajomość dzieła z 2008 r. Nie chodzi tu tylko o zbieżność tytułów, ale przede wszystkim o umiejscowienie akcji, występujących w obu pozycjach bohaterów oraz przeplatające się wątki fabularne. Z debiutem Stefana Dardy zapoznałem się już jakiś czas temu. Jednak, aby odświeżyć sobie wszelkie szczegóły, imiona czy finalne rozstrzygnięcia, nie czytałem ponownie całości. Wystarczyło mi przypomnienie ostatnich kilkudziesięciu stron. Wtedy to owa historia ponownie stała się aktualna dla omylnej ludzkiej pamięci i z ciekawością mogłem oddać się lekturze „Nowego domu na wyrębach”. 

Ci, co czytali, z pewnością pamiętają, jak skończył się debiutancki „Dom na wyrębach” - bardzo pesymistycznie i przejmująco, pisząc wprost. Ale chodzi mi też o konkretne miejsce, w którym zastaliśmy Huberta po raz ostatni. Otóż następuje kontynuacja tej właśnie sceny z 19 marca 1996r. Od tego zaczyna się ta nowa-stara historia. A zaczyna się w tytułowych Wyrębach - „w maleńkim, otoczonym przepastnymi lasami przysiółku” - wśród pięknych, dziewiczych krajobrazów Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego.

Główny rdzeń akcji ma miejsce w sierpniu i wrześniu 1996 r. W centrum wydarzeń znajduje się rodzina Kosmalów, czyli Hubert z żoną Danusią i dwójką synów: Tomkiem i Michałem. To wokół nich będzie się najwięcej dziać, to ich losy czytelnik będzie śledził. Przypomnę tylko, że Hubert to przyjaciel zmarłego Marka Leśniewskiego, który w spadku przekazał mu wszystkie swoje rzeczy, w tym m.in. dom na wyrębach. Nie wolno też zapomnieć o postaci Ewy Firlej – znajomej z pracy Huberta i osoby, dla której Marek był kimś znacznie bliższym.

„Minęło kilka miesięcy od dnia, w którym Hubert Kosmala po raz ostatni odwiedził Wyręby, jednak wydarzenia, które miały tam miejsce na początku 1996 roku, zaczynają coraz mocniej odbijać się na jego życiu prywatnym i zawodowym. W pewnym momencie uświadamia sobie, że ucieczka od opuszczonego domu i związanych z nim wyrzutów sumienia to droga donikąd, wyjeżdża więc na jakiś czas do Wyrębów, aby zmierzyć się z własnymi demonami i odzyskać spokój ducha.”

Jak już wspomniałem, nie sposób uniknąć odniesień do debiutu. Na uwagę zasługuję początek nowej książki. Na uwagę i pochwały. Darda w pierwszych kilkudziesięciu stronach, kreśląc fabułę, opiera się na sugestywnych kontrastach. To z jednej strony piasek plaży, a z drugiej śnieg, mimo kalendarzowej wiosny; albo gwar i plusk basenu skontrastowany z ciszą zmarłych. Przynajmniej początkowo przenosimy się z krainy śniegu do upalnego okresu wakacji. Otwarcie dzieła to niepewność, przeplatająca się naprzemiennie rzeczywistość z koszmarną ułudą oraz porządna dawka rasowej literatury grozy. Natomiast na całej historii odciska piętno niepewność i sceptycyzm samego Huberta, które także czytelnikowi dają się mocno we znaki, do tego stopnia, iż wahanie towarzyszy nam na każdym kroku, nawet w tych teoretycznie mniej istotnych i „groźnych” scenach. Protagonista stoi w światopoglądowym rozkroku: wciąż nie jest przekonany, że notatki Marka znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Fundamentalne pytanie o kwestię wiary, życia i śmierci oraz obecność sił nadprzyrodzonych, które w końcowym kształcie sprowadza się do tego, czy można swobodnie i bezpiecznie udać się do domu na wyrębach. Czy można bez obaw zabrać ze sobą rodzinę, by przeżyć chwilę beztroski, nacieszyć się wszechobecną zielenią, czy też omijać szerokim łukiem ów skrawek wyrwany królestwu drzew?

Tymczasem im dalej z fabułą, tym bardziej krystalizuje się jedno, konkretne zastrzeżenie. Otóż po bardzo udanym początku, po mieszaninie elementów grozy ze szczyptą tajemniczości, po dawce niedomówień, wodzenia czytelnika za nos, nabierania go – w środkowej części książki doskwiera niedobór elementów typowych dla horroru. Ta część to bardziej zaznaczone tło obyczajowe, to wprowadzani nowi bohaterowie, a w końcu to mniej samych Wyrębów, a więcej wypraw Huberta, który podąża w, momentami nieco sentymentalną, podróż śladami swojego zmarłego przyjaciela-Marka, ale też odwiedza miejsca, które sam miał okazje wcześniej zobaczyć. Lista lokalizacji, miasteczek jest spora - to nie tylko tytułowe Wyręby i Lublin.

Na podstawie całej tej książki, a zwłaszcza początku, widać wyraźnie, iż Darda celniej niż w debiucie ujmuje to, co chce w danym momencie przekazać. Lepiej kreśli sceny, stosuje różnorodne środki stylistyczne. Jest bardziej konkretny oraz zwięzły w porównaniu z „Domem na wyrębach”. Nie wikła się w niepotrzebne szczegóły, a częste wyprawy poza Wyręby, wtedy przeze mnie krytykowane (bo rozmywały klimat), teraz są przemyślane i uzasadnione fabularnie. O wiele korzystniej wypadają sceny w Lublinie, gdzie ponadto spotykamy nowe osoby, a poza tym zło już dawno wyściubiło nos poza Wyręby, stąd też stolica lubelskiego nie jest zbędnym, nudnym elementem, tylko ciekawym przystankiem na fabularnej ścieżce. Co do kwestii formalnych, autor wzbogaca swoje najnowsze dzieło „Codziennostkami”, czyli krótkimi zapiskami w formie dziennika jednego z bohaterów.


Po pierwsze, Darda powraca do większości postaci znanych z debiutu, a osoba samego Marka unosi się, niczym duch, nad nową książką. Po drugie, autor udanie wprowadza do powieści nowych bohaterów, na czele z dwójką istotnych dla historii jednostek: losy jednej z nich okażą się niezwykle tragiczne, drugą zaś od samego początku otacza mgiełka tajemnicy.
Pisarz w swojej nowej powieści mocno zarysowuje tło obyczajowe. Kładzie nacisk na ukazanie realiów małomiasteczkowego życia, poddaje pod osąd rozważania „o tym, jak różni księża pełnią posługę kapłańską” i jaką rolę dla prowincjonalnego bytu odgrywają religia oraz wierzenia ludowe. Pisarz przemyca też odrobinę humoru, choćby za sprawą policjantów albo samego Huberta.


Zauważalny jest również charakterystyczny dla Dardy zabieg budowania fabuły na notatkach przyjaciela, tak jak w „Słonecznej dolinie” albo w debiucie; w miejsce jednego bohatera, który ginie przychodzi drugi, będący przyjacielem zmarłego, i jakby wchodzi on w buty swego poprzednika-kumpla, przejmując po nim pałeczkę, w celu dalszego rozwiązywania sprawy i pokonania zła. Druga kwestia to sporządzanie zapisków przez jedną z postaci, a następnie odkrywanie ich i podążanie według wskazówek tam zawartych. To właśnie to, co wyróżnia autora i co jest namacalne także w jego najnowszej książce.

Darda, analogicznie do Kinga, zdecydował się na napisanie kontynuacji swojego wcześniejszego utworu. Amerykanin po wielu latach od „Lśnienia” wydał dzieło pt. „Doktor Sen”, któremu udaje się przywrócić i utrzymać klimat doskonałego pierwowzoru jedynie przez około 100 str. Pamiętając o zachowaniu rozsądnych proporcji, z Polakiem sprawa ma się inaczej – poza poprawą warsztatu i naturalnie większą dojrzałością pisarską, „Nowy dom na wyrębach” niezwykle udanie przywraca wymowę i nastrój dzieła z 2008 r. Ma się wrażenie, jakby obu książek wcale nie dzieliły te wszystkie lata, a co najwyżej kilka miesięcy.   


Stefan Darda ponownie proponuje nam podróż do czasów, kiedy sięgało się po przebrzmiałe już marki piwa, a kieszeni nie wypychały smartfony, bo dzwoniło się z budek telefonicznych, zaś CPN oferował benzynę po przeraźliwie niskich (jak na obecne realia) cenach.
To książka starannie zaplanowana, przemyślana, o czym najlepiej świadczy przygotowane przez autora zakończenie, stanowiące raczej skupisko pytań aniżeli gotowych odpowiedzi. Domyślam się też, że zarówno końcowe zdanie, jak i sposób, w jaki kończy się książka, mocno Was zaskoczą. Właściwie jedynym większym mankamentem jest to, iż momentami fan grozy może poczuć się niedopieszczony.

Czytelnik odnajdzie wszystko to, czym odznacza się proza Stefana Dardy: oddanie walorów przyrody, wierzenia ludowe, swojskość, klimat, realizm i prostotę w dobrym tego słowa znaczeniu. [„wszystko bez zmian. Gościnne podwoje domu na wyrębach stoją przed tobą otworem”.] Nie ma żadnej rewolucji (bo też nie była potrzebna), jest co najwyżej ewolucja. To ten sam Stefan Darda – nic się nie zmieniło, więc jeśli czytelnik zna inne książki pisarza, z pewnością będzie wiedział, czego się spodziewać.   

Dobrze jest poznawać książkę wieczorową porą przy uchylonym oknie i akompaniamencie żabiej filharmonii oraz ptasich nawoływań – ja akurat dostąpiłem tej przyjemności.

Jako że historia domu na wyrębach rozrosła się już do dwóch woluminów, to poniekąd można pozwolić sobie na porównanie jej do wcześniejszego cyklu autora - „Czarny wygon”. Otóż osobiście nieco bardziej cenię czteroczęściową opowieść o wiosce na Roztoczu, ale z drugiej strony doskonale zdaję sobie sprawę, że jeśli chodzi o faworytów, to głosy czytelników pozostają podzielone, i wielu z was świetnie bawiło się przy okazji debiutu pisarza. Wniosek - jest z czego wybierać, gdy mowa o twórczości Dardy.

Ocena: 7/10

Dziękuję autorowi za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.

1 komentarz: