To bardzo specyficzny zbiór, z
utworami, których z pewnością nie pisano pod linijkę; ich niesztampowość oraz
fakt odcinania się od tego, co oferuje nam dzisiejszy rynek wydawniczy,
sprawia, że wymykają się naszemu poznaniu niczym dopiero co złowiona,
szamocząca się wciąż ryba...
"Jestem bratem NN" to
najnowszy zbiór opowiadań Fleur Jaeggy - urodzonej w Zurychu, piszącej po
włosku szwajcarskiej pisarki, która zalicza się do czołówki literatury
europejskiej. Zaczęła tworzyć, gdy osiągnęła pełnoletność, wcześniej jednak
większość czasu spędziła w szkolnych internatach – motyw ten przewija się w jej
zbiorze. Tak samo jak znane i autentyczne postacie, jak Josif Brodski (miłośnik
jej króciutkich form), Oliver Sacks oraz Ingeborg Bachmann
– przyjaciółka Jaeggy, która namówiła ją do wydania pierwszej powieści.
W "Jestem bratem NN" odnajdziemy utwory przede wszystkim o utracie i przemijaniu oraz o nieprzystawalności i niedojrzałości jednostki. Jednak główne motywy, o których traktuje zbiór, to bolesna samotność, śmierć i depresja, powodowane choćby porzuceniem bądź izolacją. Jeaggy, penetrując mroczną twarz ludzkiej natury, prezentuje portrety nieszczęśliwych i zagubionych postaci, które stając się zakładnikami własnych instynktów i obsesji, same zadają sobie ból.
Poznając kolejne utwory, można pokusić się o wyłuskanie pewnego zrębu filozofii pisarki - jej poglądu na życie i tworzenie – która wychodzi z
założenia, iż obserwowanie innych jest
zawsze interesujące. W pociągu, na lotniskach, na sesjach naukowych, w kolejce,
przy stole we dwójkę; jednym słowem, wszędzie tam, gdzie toczy się życie, bo dlaczego każdemu się wydaje, że w
ludzkich czynach i popędach musi tkwić jakaś przyczyna? Jakiś motyw. Przecież
wystarczy jakikolwiek pretekst. Bez powodu. Szał, świętość, nuda. Dodałbym
do tego smutną konstatację, iż ludzie
mówią zawsze za dużo. Dodają. Zamiast odejmować., na którą jednak pisarka
odnajduje antidotum: słowom trzeba
udzielić kredytu zaufania. Udawać przynajmniej, że w miarę przypominają nadane
im znaczenie. Podejrzane znaczenie.
Słowa narratorki Szczęśliwych lat udręki [dzieło
Jaeggy]: Wątpię, czy istnieje jakikolwiek sposób życia nieskażony
obsesyjnością, znajdują kapitalne odzwierciedlenie także w tych - ulepionych z
elementów dziwnych i surrealistycznych oraz, idąc za wydawcą, „pozornych
oksymoronów” - opowiadaniach. Mam tu na myśli chociażby: rozmowy chłopca ze
zmarłymi, konwersacje postaci z filiżanką, zażywanie przez domowników od zawsze
środków nasennych (tak jak inni jedzą owoce […] w naszym dawało się tabletki
nasenne) albo dziewczynkę, która robiła próby przed wniebowstąpieniem; przykładowe
oksymorony to: trup śpiewający jakąś piosenkę, niewidoma staje się jej przewodniczką, wzbudzający lęk anioł oraz (okładkowy) spokój narzucony przemocą.
Konstrukcja. Pisarka posługuje
się głównie krótkimi, pozbawionymi nadliczbowych słów, zdaniami przepełnionymi opisami
czynności, dlatego żyją one, bo każde wypełnia ruch, choćby ten metaforyczny.
Tu każde zdanie dorzuca od siebie swoisty ładunek energii, sprawiając, że wszystko
to tętni i prowadzi nas dalej, bez nuty znudzenia. Jest w zbiorze
także spora doza poetyckości (W zimne dni
niebo odwiedza drzewa, a ostre, duchowe światło – tak je nazywa obserwujące
dziecko – schodzi na ziemię, aż do korzeni.) oraz niewątpliwa, zauważalna
doza chaosu – występująca zwłaszcza w pierwszej połowie publikacji – bo, jak
słusznie podaje wydawca, „w opowiadaniach mieszają się elementy fantazji,
ułamki wspomnień i impresji, stopione w stylu określanym przez krytyków jako
Übersprung”, o którym sama Jaeggy wypowiada się tak:
Übersprung jest słowem, które także nas dotyczy. Oznacza odwrócenie spojrzenia, zajęcie się czymś innym, okazanie dystansu, jakby pożegnanie. Dygresja, unikanie słowa i zarazem polowanie na słowa, wyzbywanie się ich: takimi drogami podążają procesy mentalne pisarstwa.
W obrębie tych króciutkich utworów przy
niemal każdym akapicie dochodzi do małych, fabularnych wybuchów. Tu zdania, a
nawet całe akapity wydają się nieujarzmione, a - co najważniejsze –
nieprzewidywalne. Dzieje się tak dzięki zmiennemu rytmowi książki Jaeggy, pozbawiającego
nas wygody bycia pewnym, co wydarzy się na kolejnej stronie oraz stosowaniu przez nią zgrabnych przeskoków w czasie. Dodajmy
do tego przelewany często na papier natłok myśli pisarki, a także akcentowanie
ruchu i zmiany, przez co opowiadania te jakby przemycały sobą ogromny ładunek
treściowy i zdaje się, że zawierają więcej przekazu niż w rzeczywistości. I tu
ponownie zgadzam się z wydawcą („każdy jest tak nasycony treścią, że mógłby się
stać zaczątkiem obszernej powieści”).
Zawartość. Übersprung, tak znamienny dla tej
prozy, odczuwalny jest już od pierwszego, tytułowego opowiadania, w którym
Szwajcarka pisze o swoim bracie, sprawiając jednak, iż to jego perspektywę
przyswajamy. Mniej więcej po 7 utworach kolejne opowiastki stają się bardziej
klarowne, przez co lepsze, przystępniejsze – Jaeggy niweluje panoszący się
dotąd chaos i fluktuacje, dając radość z poznawania utworów takich jak: Portret
nieznajomej, Welon z czarnej koronki, Klatka dla ptaków czy Osmoza. Czytając
sporą część opowiadań, można odnieść wrażenie, że pisarsko Jaeggy to żeńska
wersja T. Capote’a, zwłaszcza tego (mrocznego i niepokojącego) z Harfy traw,
Drzewa nocy i innych opowiadań.
Imiona rozgrywają się w Auschwitz: zwiedzająca
w pojedynkę teren obozu bohaterka podąża śladem niewidomej dziewczyny, czyniąc
z niej samoistnie swoją przewodniczkę; jest i utwór o matce, której dziecku ksiądz odmówił chrztu. W Sterylnym pokoju pojawia się wspomniana
Ingeborg, by wspólnie z Jaeggy rozmyślać o starości. Klatka dla ptaków od początku kojarzy się z
Normanem Bates’em – słusznie zresztą! Ociera się, podobnie jak Adelaide, o
opowiadanie grozy: niepokojąco dziwne napięcie, znamionujące obłęd i zło, poza
tym wspaniałe – bo przewrotne – zakończenie. Pisarka, w dwóch sąsiadujących ze
sobą opowiadaniach: Portrecie nieznajomej oraz Welonie z czarnej koronki - traktującej o kobiecie cierpiącej na depresję (to coś przerażającego: wyczytać z fotografii depresję własnej matki) - zwraca uwagę, jak samo wpatrywanie się w obraz bądź fotografię (czyli obiekty na
wskroś statyczne) może okazać się
wciągające i zmusić do refleksji nad rzeczami pozornie banalnymi, dla
większości niezauważalnymi. Pierwsze z nich - przywodzące mi na myśl talent
obserwacyjny i wrażliwość Szymborskiej - odczytuję jako to podejmujące temat podwójnej moralności, świętoszkowatości, a więc cnocie na pokaz; w dodatku z
przewrotną puentą.
Podsumowanie. Utwory Fleur Jaeggy cechuje niewątpliwa
charyzma oraz to, iż przekonująco omijają wszelkie sentymentalne zatoczki. Wychodząc
z prywatnego założenia, że w opowiadaniach jest zbyt mało miejsca na błąd - stąd
albo są udane, albo i nie – zauważam, iż Jaeggy owych błędów się wystrzega - to
raczej kwestia tego, czy dana refleksja, pogląd dotykają również mojej
wrażliwości, czy też nie. O wiele bardziej przypadły mi do gustu te pozbawione narracyjno-czasowych fluktuacji, w których mniej
ujawniał się charakterystyczny Übersprung.
To publikacja dla tych, którzy nie
posiadają na wyposażeniu różowych okularów, dla dotkniętych darem obserwacji
melancholijnych pesymistów bądź nostalgicznych sceptyków, dążących „do
uchwycenia całej złożoności świata ludzkich doznań, w którym sprzeczności i
obsesje są czymś tak naturalnym jak powietrze, a tragedia nieraz przybiera
odcień absurdu”. To nie jest tak, że po jednym odczycie wszystko stanie się
jasne – przeciwnie! Natomiast wiem jedno: „Jestem bratem NN” to antidotum na
bezrefleksyjność, coś unikalnego, choć mam głęboką nadzieję, iż trafi nie tylko
w ręce „książkowych snobów”.
Istnieje jakaś krótka jak przebłysk
chwila, która nawiedza, rani i znika, pozostawiając powiew spustoszenia. Co
więcej, potrafię owe chwile zliczyć. Jest ich 20. To opowiadania Fleur Jaeggy.
Za możliwość przeczytania dziękuję:
PS. Zainteresował mnie też kolejny zbiór
opowiadań Jaeggy, Gniew niebios, który wydaje się zbieżny z tu omawianym.
Dodatkową dla mnie zachętą jest Magdalena Tulli w roli tłumaczki. Ciekawy zarys
fabuły przedstawia też Proleterka.
Fleur Jaeggy, Jestem bratem NN (Sono il
fratello di XX); Przeł. Monika Woźniak. Warszawa: Wydawnictwo Noir sur Blanc, 2018.
Czekałam na tę recenzję ;) książkę mam i już się cieszę na jej lekturę :)
OdpowiedzUsuńChyba teraz na wiosnę szukam czegoś bardziej optymistycznego :) Może kiedyś
OdpowiedzUsuńŚwietna i profesjonalna recenzja książki, już dawno nie miałam okazji czytać tak dobrze napisanego wpisu książkowego :D
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa książka i na pewno po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńDziękuję za recenzje :)
Wow ciekawa recenzja, czas żeby ją przeczytać!
OdpowiedzUsuńMiałeś rację, zdecydowanie coś dla mnie. Mam już w koszyku na chodniku literackim. Rozejrzę się też za tym drugim zbiorem, bo uwielbiam to jak Tulli bawi się słowem w swoich powieściach, jej przekłady na pewno też mają to coś... Tak się też składa, że mam tom Ingeborg Bachmann na stosiku 'do rychłego przeczytania', wygląda na to, że poznam równolegle twórczość dwóch przyjaźniących się (o czym dowiedziałam się od Ciebie) autorek :)
OdpowiedzUsuń