29 kwietnia 2017

Marsz ku wolności / E.L. Doctorow "Marsz"

Z cyklu: 
Miło mi pana poznać… 

Edgar Laurence  
DOCTOROW

„W swoich najlepszych książkach, jak Ragtime i Billy Bathgate, Doctorow miesza postacie historyczne z tymi fikcyjnymi w celu odkrycia zatopionych fundamentów amerykańskiej duszy. Jego urzekająca nowa powieść, Marsz, jest tą, którą umieszczamy obok tamtych; zaciekłym przemyśliwaniem przeszłości, która wraca do nas jako coś potężnego i dziwnego.”   
źródło: Time.com

Z roku na rok, oglądając więcej i baczniej piękną dyscyplinę, jaką jest koszykówka, a w szczególności nieziemska NBA, wiem doskonale, że wskaźnik zawodnika taki jak „SELEKCJA rzutów” w dużym stopniu determinuje to, czy jest on gwiazdą, czy jednym z tych, którzy na gwiazdy pracują. Piszę o tym nie bez powodu, gdyż owa (odpowiednia) SELEKCJA tak samo jest wyznacznikiem jakości pisarskiej jak tej sportowej, o czym dobitnie przekonuje E.L. Doctorow w swoim „Marszu”.

E. L. Doctorow
Są ludzie, którzy pasjonują się historią USA; są też tacy, którzy mają bzika na punkcie samej wojny secesyjnej: czytają na ten temat książki, oglądają filmy, jak choćby „Przeminęło z wiatrem” – znam takich. Ale jeszcze inni czytają „tylko” Doctorowa i pójdą z nim i za nim… nawet na wojnę. Byłem wcześniej wraz z pisarzem w Nowym Jorku, teraz udam się z nim na wojnę secesyjną, na południe Stanów, ochoczo przy tym maszerując.
Unia  vs. Konfederadcja 

Tak jak już pisałem a propos innych książek autora, gdy Doctorow nie jest ograniczony powierzchnią czy też specyficznym miejscem akcji (patrz „Homer i Langley”), może wtedy w pełni rozwinąć swoje skrzydła, zaprezentować pełnię możliwości, tak abyśmy zebrali tego najlepsze owoce. 

Książka powstała w 2005 roku, a więc pod koniec okresu pracy twórczej Amerykanina oraz pod koniec jego życia w ogóle. Znalazła się TYLKO w gronie nominowanych do Nagrody Pulitzera, przegrywając z Geraldine Brooks. Dla mnie tytuł ten okazał się jednym z głównych wygranych mijającego roku; lepszego zamknięcia 2016 r. nie mogłem się spodziewać.

Okładkę polskiego „Marszu” zdobi młody dobosz, wybijający rytm dla swojej kompanii (czytelnik już w trakcie lektury domyśli się, o której z postaci mowa). Ów projekt graficzny nie ujął mnie i z pewnością nie był czynnikiem przyciągającym, ale za to w środku czeka na nas bardzo duża, przyjemna czcionka, która umila czytanie jak tylko może. Wspomnę tu także o wielu, wielu krótkich rozdziałach.

William Tecumseh Sherman
Fabuła powieści koncentruje się na tzw. Marszu Shermana, czyli przemarszu wojsk Unii od Atlanty aż po Południową i Północną Karolinę, rozpoczętym pod koniec 1864r. Ale to tylko pozornie książka o generale W. T. Shermanie.

Ruch, zmiana pozycji są nieodłącznym elementem tej książki – nie chodzi tylko o sam tytułowy marsz, ale także o przemieszczanie się, czasem niedosłowne, bohaterów. Mam tu na myśli ich ewolucję wewnętrzną, a z drugiej strony zmiany postaw, determinowane chęcią przetrwania w zastanej sytuacji. 

Odnajdziemy na kartach „Marszu” wiele  historycznie udokumentowanych zdarzeń oraz opis wykorzystywanych wówczas mechanizmów prowadzenia wojny, na przykład taktykę spalonej ziemi, stosowaną przez oddziały Shermana, w powieści Doctorowa bardzo sugestywnie ukazaną.


Autor pochyla się nad szarymi, przeciętnymi jednostkami uwikłanymi w wielką historię: szeregowcami, pielęgniarkami –  słowem: walczącymi i cywilami, pionkami na szachownicy możnych tamtego świata. Doctorow nie szczędzi nam szczegółów ich codziennego życia, pokazuje też pracę różnych jednostek i oddziałów zaangażowanych w wojnę, choć nie działających na pierwszej linii frontu, na przykład oddziału medycznego, Przekonamy się też, jak przemieszczające się wojsko potrafi wpłynąć na życie mieszkańców miast, leżących na linii przemarszu. 
Jeśli ktoś wyobraża sobie przed lekturą, że to opowieść przede wszystkim o Shermanie, i że czytelnik będzie, niczym papuga, siedzieć mu na ramieniu przez cały czas, może się rozczarować. Wypada o tym uprzedzić,  tym bardziej, że sam żywiłem takie oczekiwania przed lekturą. W gruncie rzeczy pierwsze skrzypce grają nie Wielcy Aktorzy tamtych dni, nie Sherman czy Kilpatrick (ci prawdziwi i kluczowi), a fikcyjni, i w istocie marginalni z punktu widzenia historii bohaterowie tacy jak: Arly i Will oraz Pearl. Do nich w rzeczywistości scena należy.

Wszelkie obawy, że książka okaże się wymagająca zbyt dużej wiedzy o historii wojny secesyjnej, co w połączeniu z typową dla Doctorowa wielością narratorów prowadzących opowieść sprawi, że całość będzie zbyt hermetyczna, okazały się na szczęście bezpodstawne. Nie ma się czym martwić w tym zakresie. Wystarczy podstawowa wiedza o wojnie secesyjnej znaleziona w Internecie (poniżej pomoce wizualne).

Autor plastycznie pokazuje, jak ludzie wpadają w „koryto wojny”, jak nim płyną aż do samego końca. Dla jednych tym końcem będzie spadek z wysokiego wodospadu, a dla drugich coś przyjemniejszego. Doctorow ukazuje też, jak wojna formuje ludzi, jak przenosi ich, w pewnym sensie, w czasie  sprawiając, że podróż swoją kończą jako zupełnie inne, gruntownie odmienione byty. Daje poczuć nam smak wojny oraz niewoli, zanurzając nas w gęste, mętne, śmierdzące bagno, by nagle wyciągnąć za włosy i pozwolić zachłysnąć się na nowo wolnością. Świadczy o tym dobitnie ostatni, kapitalny z resztą, książkowy dialog… o wolności, właśnie. Część bohaterów będzie musiała pozwolić, aby świat ich dogonił (w nowej rzeczywistości), choć „pewnie minie jeszcze trochę czasu”.
Potęgą tej książki jest również to, że traktując o wojnie, i nastawiając niejako czytelnika na daną konwencję odbioru i emocji, nieoczekiwanie potrafi nas rozbawić,  wywołać szczery uśmiech. I to nie raz.

Podsumowując, czekają na nas 3 główne części, z czego ostatnia najmniej przypadła mi do gustu, z prostej przyczyny. Marsz to czynność dynamiczna, pociągająca za sobą wiele zmian, zaś ostatnia partia nie zachowuje prężności poprzednich. Co więcej, pojawiające się w niej postacie nie mają już charyzmy tych, które poznaliśmy wcześniej. Nie stanowi to jednak ważkiego problemu w kontekście odbioru całości.
Porównując „Marsz” z dorobkiem pisarza sprzed 20-25 lat, nie wspominając już o zamierzchłym debiucie („Witajcie w Ciężkich Czasach”), widzę tu nową twarz autora, kolejne – nowe – oblicze. Ta książka została skrojona na wskroś współcześnie. Niezwykle dynamiczna, plastyczna, przystępna, a sceny wręcz filmowe.

Na pytanie „Dlaczego wojna secesyjna?”, pisarz odpowiedział następująco: 
„Nie możesz myśleć poważnie o tym kraju bez rozmyślania nad wojną secesyjną. O grzechu, który wykreśliła, i o grzechu, którym się stała. To jest nasze DNA.”

Ocena: 9/10





To zdjęcie nastraja odpowiednio do początku książki. Przedstawia wielopokoleniową rodzinę niewolników na jednej z plantacji w Karolinie Południowej. Wszyscy tutaj przyszli na świat - zniewoleni. Zdjęcie zostało zrobione w 1862r.









Pomoce wizualne. Podczas lektury można pokusić się o sprawdzanie która z postaci jest fikcyjna, a która rzeczywiście istniała, albo wspomagając się materiałami wizualnymi, ułatwić lub zwyczajnie uatrakcyjnić sobie odbiór "Marszu" . Wystarczy nam telefon pod ręką.















http://www.civilwar.org/hallowed-ground-magazine/fall-2014/images/shermans-march-map.png




Zdjęcia:
http://www.taniaksiazka.sklep.pl/?125,marsz-el-doctorow
http://www.newyorker.com/wp-content/uploads/2015/07/Saunders-Bravery-of-E.L.-Doctorow-690.jpg
http://www.old-picture.com/mathew-brady-studio/Tecumseh-Sherman-General-William.htm
http://historykon.pl/geneza-amerykansiej-wojny-secesyjnej/
http://www.old-picture.com/civil-war/Plantation-Family-Slave-on.htm

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz