15 listopada 2017

Cudzoziemka / Philip Larkin „Zimowe królestwo”

„Ten dzień zdążył już być na tyle inny od pozostałych, że zaczynał przypominać jakąś senną odyseję; znajdowanie się w dziwnych miejscach, szukanie dziwnych ludzi, śledzenie cienkiego tropu zbiegów okoliczności […]”


Niewielu jest pisarzy, którzy porzucają prozę na rzecz poezji. Wielu czyni odwrotnie, ale nie urodzony w Coventry Philip Larkin – angielski poeta, pisarz i krytyk jazzowy. Biuro Literackie oraz Jacek Dehnel (tłumacz) dołożyli starań, aby polski czytelnik mógł wreszcie zapoznać się z prozatorską twarzą autora, dając nam do ręki jego drugą – po „Jill” - powieść, tj. „Zimowe królestwo”, wydane w ramach serii „Klasyka z Europy”.


Larkina-poetę, czyli, jak donosi tłumacz, „wysokiego, nieszczególnie urodziwego mężczyznę w średnim wieku”, mogliście znać już wcześniej za sprawą jego tomików, natomiast Larkina-prozaika, czyli „zakompleksionego dwudziestoparolatka, który wymigał się od poboru dzięki słabemu wzrokowi”, macie okazję dopiero poznać. „Zimowe królestwo” daje zatem doskonałą sposobność, aby przyjrzeć się zupełnie różnemu Larkinowi, który jest rówieśnikiem części swoich książkowych bohaterów, a jego rodzinne miasto, w czasie gdy kończy swoje dzieło (1947 r.), wciąż krwawi po wojnie. Ale wojna w książce to nie stan zniszczeń, lecz stan ducha. Larkin z jednej strony zabiera nas w podróż do innej epoki, a z drugiej, porusza tematy wciąż dziś aktualne.

[Po pierwsze, cudzoziemka; po drugie, Katherine]  Protagonistką jest Katherine, tymczasowa pomoc biblioteczna, która od około dwóch lat – z powodu wybuchu II wojny światowej - mieszka w Anglii, najpierw w Londynie, a obecnie w jakimś bliżej nieokreślonym, średniej wielkości, angielskim mieście, wynajmując mieszkanko na strychu. Wcześniej zaś (sześć lat temu) była tu – jako szesnastolatka - na wakacjach, zaproszona przez rodzinę Fennelów, a konkretnie przez będącego jej rówieśnikiem Robina.

„Samotnie mieszkająca, milcząca panna Lind” (choć to nie jest jej prawdziwe nazwisko) to cudzoziemka z wyraźnie obcym akcentem, która nie zna tu nikogo na tyle dobrze, by powiedzieć o nim: „ktoś więcej niż znajomy”. Pozostaje jedynie niezasymilowanym z resztą Anglików i niedocenianym ciałem obcym, które nadal nie do końca rozumie miejscowych, i nie chodzi tu wcale o aspekt językowy. Kobieta za wszystko czuje się winna i przeprasza, daje sobą pomiatać i wysłuchiwać pod swoim adresem nieprzyjemnych komentarzy. A gdy już próbuje się otworzyć na ludzi, oni okazują się niewdzięczni, nie traktują jej poważnie.

Co ciekawe, prawdziwe nazwisko bohaterki, nazwa obecnie zamieszkiwanego przez nią miasta oraz jej narodowość są nieznane, choć tego ostatniego czytelnik zapewne może się domyślić, czytając uważnie książkę.

[Fabuła]  „Zimowe królestwo” to nie tylko jeden zimowy dzień, czyli dosłownie kilkanaście godzin, z życia dwudziestoparoletniej Katherine. To też reminiscencja z jej pierwszego, wakacyjnego, pobytu w Anglii.

Książka zaczyna się dość niepozornie: protagonistka ma odprowadzić chorą koleżankę z pracy do domu. Od tego punktu zaczyna się osobliwy, pełen zbiegów okoliczności, dzień. Ponadto Katherine od jakiegoś czasu próbuje odnowić kontakt z odwiedzoną kiedyś rodziną Fennelów. Fabuła wprawdzie rozwija się stosunkowo powoli, ale, zapewniam Was, wciąga.

[Konfrontacja dwóch światów]  „Zimowe królestwo” w pierwszej i trzeciej części to zimowa Anglia w obliczu wojny, środek zaś to letnia wizyta Katherine, pełna młodzieńczej beztroski.

„Zima tymczasem trwała. Nie była romantyczna ani malownicza; śnieg, powabny na wsi, w mieście miał już parę dni; rozdeptywano go na brązowy proszek i spychano łopatami do rynsztoków.” 

Na początku zatem poznajemy już dorosłą, zdystansowaną i wyobcowaną, Katherine, której obraz może smucić, przytłaczać, a następnie, w części środkowej, wita nas nastolatka w sielankowej krainie pokoju i wakacji.

Młody Larkin nie tylko udanie i wnikliwie portretuje obraz przedwojennej (połowa lat 30.) i wojennej Anglii (początki wojny) w ujęciu prowincjonalnych angielskich miasteczek, ale też zgrabnie i z dużym wyczuciem kreśli rysy psychologiczne swoich postaci – nie tylko Katherine. Losy cudzoziemki, czyli jeden dzień z życia uwypukla jej odosobnienie, samotność oraz odcięcie od innego świata, gdzie pozostało jej jedynie wspomnienie „zapamiętanego łatwego szczęścia”.

„Zimowe królestwo” aż skrzy się od kontrastów. To: „wojenna bieda” miasta i „zasobny okres pokoju” na prowincji; młodość i dorosłość; nieprzyjemna zima, gdzie Katherine wraz z koleżanką z pracy „szły szerokimi chodnikami, niezauważone, bo każdy, kto tego dnia wyszedł z domu, zdawał się przykurczony zimnem, pozbawiony uwagi, którą mógłby poświęcić innym” i nadzwyczaj upalne lato, wakacyjna sielanka „z dowolną romantyczną scenerią pod ręką: głębokimi polami, rozpalonym kloszem nieba, nadrzecznymi wierzbami, bielą miedz”; duży, wygodny dom Fennelów i samotność oraz poczucie klaustrofobii wywołane zamieszkiwaniem w skromnym lokum na strychu; to wreszcie dwudziestoparoletnia kobieta, którą wojna sprowadza do Anglii i szesnastolatka, dobrowolnie przemierzająca morze, by po raz pierwszy postawić stopę na brytyjskiej ziemi, by zetknąć się z nowymi zwyczajami, a przy tym doskonalić język.

Larkin w swoich dziełach – także w tej powieści - często krytykował motyw podążania za ideałami (wiary w nie) jako coś bardzo złudnego, a wręcz frustrującego, bo dopiero z przychodzącym z czasem życiowym doświadczeniem człowiek pojmuje, że to bezsensowna postawa, iluzoryczna bańka, które prędzej czy później pęka. Trzeba zrzucić z siebie niepotrzebne oczekiwania i dać sobie spokój z pogonią za czymś nieuchwytnym – szkoda energii na ten pościg, lepiej zejść na ziemię, pogodzić się z rzeczywistością i szukać wprawdzie małych, ale za to realnych pociech w codzienności, czyli, cytując Dehnela, przyjąć „bylejakość świata oraz otwierające się przed nami skromne »rzeczywiste« możliwości”.

Jak pisał Capote, „klęska jest rzeczą nieodwracalną, jest pewnością, a każda pewność przynosi ze sobą spokój”. Słowa te, uważam, doskonale wpisują się w myśl przewodnią Anglika. W obliczu wojny ludzie, zwłaszcza ci młodzi, muszą szybko dorosnąć i zrewidować swoje marzenia. Katherine nie jest bynajmniej wyjątkiem: tęsknota za beztroską i zwyczajnym życiem okazuje się dla niej nad wyraz dojmująca. Ta wspomniana wyżej „klęska” to poddanie się nie tyle samych ludzi w obliczu skrajnej sytuacji, ile ich marzeń i życia w iluzji wywiedzionej z lat młodości i, jak twierdził Larkin, z domowego wychowania. Co więcej, owa „klęska” ma przynieść pewną ulgę i swobodę. Zatem jedno z fundamentalnych pytań à propos tej książki brzmi: czy Katherine dojdzie do tych samych wniosków?

Mimo że na początku i końcu wita nas nie tylko wojna, ale i potęgująca dodatkowo przygnębienie i apatię zima, Larkin właściwie nie sięga po namacalne (bezpośrednie) oblicze wojny – u niego to stan wywołujący wewnętrzne zmiany u bohaterów, czyli jedna wielka metafora.

[Styl i konstrukcja]  Powieść przyjmuje typowo kobiecą perspektywę. To nie tylko historia cudzoziemki i zarazem kobiety (czyli tzw. słabej płci) w obcym dla siebie miejscu - to nie wystarcza młodemu autorowi, bo ubiera on swoją opowieść w wojenny anturaż po to, by doprowadzić niemal do skrajności sytuację, w jakiej znajduje się jego Katherine – swoje wewnętrzne zimowe królestwo. Ponadto spotykane przez protagonistkę postacie żeńskie są mocno symboliczne i znaczące – każda reprezentuje odmienną, ale wyrazistą postawę.

Ponadto fakt, że Katherine musiała porzucić swój kraj z powodu wojny, nadaje książce niezwykle aktualny wyraz, bo dziś problem uchodźców jest nam doskonale znany, a trudności, z jakimi mierzą się na co dzień w obcym kraju, pozostały niezmienne, mimo upływu kilkudziesięciu lat od ukazania się książki.

Przemyślana i kontrastowa konstrukcja „Zimowego królestwa” przypomina mi perłę w ostrydze – to, co nieskalane i piękne (bo naiwne), zostaje umieszczone w szczękach szarej rzeczywistości, wymazującej zarówno wspomnienia, jak i snucie dalekosiężnych planów. Larkin spisał swoją powieść tak, że zaczynając i kończąc na wojnie i przygnębiającej zimie, wywołuje w czytelniku poczucie trwałości owego stanu. Umieszczając zaś w środku, czyli niejako w więzieniu z zimnych ścian, tę swoistą afirmację pokoju, sielanki i młodości, na tle upalnego lata, nie daje nam wielkich nadziei, ukazując ten jeden dzień z życia Katherine jako surogat przeszłości.

Co ciekawe, Larkin zdecydował się na narrację w trzeciej osobie, co, moim zdaniem, tylko potwierdza fakt zanurzenia swojej protagonistki w wewnętrznym zimowym królestwie – nie dając jej w pełni głosu, sprawia, że pozostaje ona – zwłaszcza charakterologicznie - figurą niezgłębioną. 

Podoba mi się skrupulatny styl Larkina, który, mam wrażenie, wypolerował każde słowo; jakby za punkt honoru wziął sobie odpowiedzialne odwzorowanie spójnego, koronkowego wręcz obrazu brytyjskich lat 30 i początku 40. Być może czasem zbyt szczegółowo do tego podchodzi, ale jest przy tym bardzo konsekwentny. Ciekawie buduje też zdania: pełne, z wtrąceniami, i ze sporą dozą rysu psychologicznego postaci. A co więcej, ku mojemu zdziwieniu, spodziewana poetyckość w tej prozie nie wyrywa się przed szereg, pojawia się, owszem, ale w rozsądnych, wyważonych dawkach, a sam tekst na pewno nie jest upoetyzowany. To proza dopracowana, ale też pamiętajmy o jednym z mianowników owego dzieła – niespieszności. Natomiast względna lakoniczność dialogów - która nie tylko nie razi, ale w dodatku wypada wiarygodnie - jest krokiem uzasadnionym, gdyż Katherine nie władała biegle angielskim.

[Dehnel]  Z umieszczonego na końcu słowa „Od tłumacza” czytelnik dowie się m.in. o perypetiach związanych z tytułem książki, kwestii doboru okładki oraz tego, że tłumacz niektórych uchybień bardzo młodego pisarza postanowił umyślnie nie korygować.
Z tegoż fragmentu wyłania się też jeden wiodący wniosek. Otóż by głębiej odebrać tę powieść, by lepiej zrozumieć kontekst, należy zaprzyjaźnić się z biografią jej autora, gdyż te dwie cząstki są w tym wypadku mocno ze sobą powiązane. Larkin twierdził, że „w powieściach pisze się o innych, w poezji – o sobie samym”, jednak jego druga powieść zadaje kłam tym słowom. Do formy swojej protagonistki wlał po części swoje własne doświadczenia jeszcze z okresu nastoletniego. Ponadto rozszczepia swą własną osobę na 4 główne postacie w książce – to bardzo ciekawy i chyba dotąd niespotkany przeze mnie zabieg.

[Podsumowanie]  To prosta historia i, mimo że spisana z wielką gracją, to jednak wciąż bezpretensjonalna i bez emfazy. Czytałem ją z dużą przyjemnością i skupieniem. Może to zasługa odpowiedniego wyważenia proporcji między lirycznymi akcentami a samą prozą. Bo młody Larkin napisał powieść z dużym wyczuciem i wrażliwością – takie dzieła piszą o wiele starsi (dojrzalsi) twórcy. Podziwiam go za to, jak również za dojrzały styl, przemyślaną kompozycję oraz psychologiczną wnikliwość wykorzystaną do budowy swych postaci. Ale najbardziej zaimponował mi tym, że pisząc w głównej mierze o miłości, nie wpadł w pułapkę ckliwego, taniego romansidła – to tylko dowodzi jego dużych umiejętności. 

To też książka o przyspieszonym przez wojnę i bolesnym kursie wchodzenia w dorosłość. Kurs ten boli zwłaszcza mężczyzn, bo wojna to, nie oszukujmy się, czas kobiet! Ponadto powieść podejmuje temat wyobcowania z powodu inności, będącej domeną uchodźców, oraz o bezpowrotnie mijającym czasie młodości i marzeń. Nie można też zapomnieć o występującej tu w dwóch odmianach samotności.

W pewnym momencie Katherine stwierdza, że nie chce teraz żadnych przyjaciół, nie ma ostatnio czasu na poznawanie kogoś, bo przyjaźni poszuka dopiero, jak wróci do domu, a że wojna ledwo co się zaczęła, i potrwa pewnie parę lat, jakby sama, „otoczona obcością ze wszystkich stron, na setki mil”, wybiera dla siebie plan wieloletniej samotni. Zimowe królestwo protagonistki to dla niej taki zaprogramowany na czas wojny stan, by jakoś przetrwać wyobcowanie i wojenny marazm. Jednak jej problemem jest to, że sama nie wie, ile musi tak wytrzymać. No właśnie, ile wytrzyma? Jak zakończy się ten osobliwy dzień?

Ocena: 7,5/10


Za możliwość przeczytania dziękuję
Philip Larkin, Zimowe Królestwo (A Girl in Winter); Przeł. Jacek Dehnel. Kołobrzeg: Biuro Literackie, 2017.

16 komentarzy:

  1. Polecę mojej mamie, to brzmi jak jej klimaty!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super jest to, że śród tytuły zachęcają do tego aby czytać cały tekst. Super.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Jeśli to sprawia, że lektura tekstu jest przyjemniejsza, to bardzo się cieszę! :)

      Usuń
  3. Połączenie dwóch moich ulubionych rzeczy: Anglii i czasów wojny. Brzmi jak pozycja obowiązkowa! Świetna recenzja! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi to słyszec! Wobec tego musisz sięgnąc po ten tytuł ;)

      Usuń
  4. Świetna i obszerna recenzja, jednak całkowicie nie moja tematyka literacka. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe jest to, że poetyckość jest ostrożnie dawkowana. Wydawać by się mogło, że poeta intensywniej sobie będzie poczyniał pod tym względem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakubie, sądzę, że kluczowa w tej kwestii była chronologia. Otóż Larkin, choc tworzył juz powoli poezje, był w tym czasie prozaikiem, i uważam, ze to miało znaczący wpływ na owe proporcje - gdyby z poety przekonwertował się w prozaika, lirycznej dawki z pewnością byłoby o wiele więcej. Ale tak jest dobrze, moim zdaniem, wyszło w sam raz :)

      Usuń
  6. Świetna recenzja! Z chęcią sięgnę po ten tytuł :)

    OdpowiedzUsuń
  7. W tym chyba zazwyczaj tkwi problem - człowiek jest w stanie przetrwać naprawdę wiele, ale najtrudniej jest, gdy nie wie, jak długo musi w danym stanie wytrzymać. Swoją drogą, napisałeś wyjątkowo staranną i dogłębną recenzję :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że tak - możemy wiele wytrwac, ale gdy nie wiemy, dokąd prowadzi nas dana droga, i nie widzimy jej kresu, jest o wiele trudniej temu sprostac - to prawdziwa próba charakteru.
      Ta książka naprawdę mocno zachęciła mnie do zgłębienia jej istoty, z czego jestem zadowolony...bo zrozumiałem! :)

      Usuń
  8. Recenzja mnie zaciekawiła, chyba ze względu na złożoność jestem gotowa po nią sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Danuto, trudno o lepszy komentarz dla recenzenta! :) Pozdrawiam, i miłej lektury!

      Usuń
  9. Fascynuje mnie słownictwo jakie używasz i dodaje to smaku recenzji :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedz, że rozpływam się w komentarzach tej treści! Kłaniam się nisko ;)

      Usuń