Z cyklu:
Warto znać. Przyjemnie czytać.
Ray BRADBURY
Ray Bradbury ukończył jedynie liceum, ze względu na kłopoty
finansowe w rodzinie (wywołane Wielkim Kryzysem) na studia już nie poszedł.
Musiał za to podjąć pracę (gazeciarza), wolny czas spędzając zaś nałogowo w
bibliotece – nieprzypadkowo Robert Ziębiński swój artykuł o pisarzu zatytułował:
„Ray Bradbury - człowiek biblioteka“ – która siłą rzeczy stała się jego jedynym
uniwersytetem. Z perspektywy czasu był wdzięczny za to, że jego wyobraźnia nigdy nie była spętana łańcuchami konwencjonalnego
myślenia, które często produkują placówki szkolnictwa wyższego. „K jak
kosmos“, czyli zbiór krótkich opowiadań science fiction, jest właśnie miejscem,
gdzie unikalna wyobraźnia pisarza zostaje zaprzężona do żywej, precyzyjnej, a
przede wszystkim lirycznej prozy.
Przeczytałem już większość dostępnych na polskim rynku dzieł
Raya Bradbury’ego, zaś „K jak kosmos“ to trzeci zbiór opowiadań, po który
sięgnąłem – teraz została mi jedynie „Październikowa kraina“. Wydawnictwo to
pierwotnie ukazało się w 1966 r. Składa się z 16 opowiadań.
W „K jak kosmos“ powracają - wprawdzie nieliczne, ale jednak -
akcenty z innych zbiorów pisarza: to „Człowiek“ i „Godzina zero“ znane z
„Człowieka ilustrowanego“ oraz utwór „Wycieczka na milion lat“ z „Kronik
marsjańskich“.
Ray Bradbury |
To często świat,
gdzie błękit nieba przecinają szybujące rakiety, często
też świat pewny swego, beztroski, w którym ludzie przywykli do pokoju; bez
obaw, że coś może go zakłócić, z zachowaną równowagą sił, brakiem zdrajców bądź
przestępców. Będzie też o tłumie niszczącym słynny obraz stanowiący symbol
przeszłości, w czasach, gdy po wojnie nuklearnej porzucono dorobek cywilizacji,
w tym kulturę. Albo o mężczyźnie w średnim wieku, który utknął w ciele
12-letniego chłopca. Nie zabraknie też historii dzieci z przyszłości,
prowadzących antropologiczne studia nad dziwnymi zwyczajami z przeszłości. O „ostatnim
martwym człowieku na całym bożym świecie“ też przeczytacie, jak również o
świecie bez cmentarzy, gdzie zakazane są pokazy fajerwerków. I o przyszłości, w
której każdy mówi prawdę.
Bradbury, jak
nikt inny, umie z fantastyki uczynić w mig wysmakowane opowiadania grozy, tak
że poczucie niepokoju i strachu towarzyszy nam niemal przez cały utwór. Niewielu
było w stanie to tak łączyć, prowadząc czytelnika do skołowania przy
jednoznacznej gatunkowej ocenie. I muszę powiedzieć, że np.
"Poczwarka" lub „Krzyk kobiety” potrafią wywoływać ciary, o wiele
bardziej niż niejeden współczesny horror o wiedźmach...
Pisarz radzi sobie też dobrze z porażającymi scenariuszami inwazji,
choć aż dwa opowiadania („Godzina zero“ i „Zejdź do mojej piwnicy“ ) opiera na
bardzo podobnym pomyśle.
Ważne jest, aby pamiętać, że tę kolekcję opowiadań opublikowano,
gdy eksploracja kosmosu była wciąż czymś nowym i nie do końca poznanym. W wielu
utworach czytamy o Marsie, do którego wiedzie krótka i łatwa podróż; o planecie
z odpowiednim dla ludzi powietrzem, mknącymi rzekami i żyzną glebą. Istnieją
tam dowody przeszłych cywilizacji jak choćby opuszczone małe miasta. Mars
często jawi się jako palimpsest dla człowieka (sic!). Mimo że posiadamy multum
fotografii rzeczywistej powierzchni Marsa, jakże rozbieżnych od tych
Bradbury’ego, wciąż warto wyobrażać sobie, że mogło być inaczej.
Ostatnie
trzy utwory, nie dość, że nijak mają się do wcześniejszych historii, to w
dodatku są tak króciutkie, że ich ocena wydaje się zadaniem karkołomnym - to zupełnie
jak ze sportowcem, który wchodzi na boisko na ostatnie 5 minut meczu… To raczej
impresje, bez grozy i poniekąd bez fantastyki. W „Tramwaju“, który szybciej się
kończy, niż zaczyna, główny blask pada na formę i narrację – to tutaj, pod
postacią słodkiej nostalgii za dawnym życiem małego miasteczka, skupia się
poetyckość stylu, czyli ujmujący nas słowem pisarz. Z tego grona najlepiej
wypada ten ostatni, zamykający wydawnictwo, „Ikar Montgolfier “, gdzie Bradbury
pokusił się o trójdzielną perspektywę obleczoną w wielkie marzenia i zakusy
człowieka co do podboju świata. A motyw przewodni stanowi tu latanie.
- - -
Zbiór ten jest niezwykle
różnorodny, głównie pod kątem obranej tematyki, która nawet czasem ma niewiele
wspólnego z fantastyką,
i pod tym względem, w porównaniu np. z „Kronikami…“, wypada o wiele gorzej, bo
te ostatnie prezentują się nieporównanie bardziej spójnie – to niby też zbiór
opowiadań, ale tworzących jedną, skondensowaną i wybitnie spisaną całość. Zbiór ten jest też nierówny, podobnie zresztą
jak „Człowiek…“, ale w niczym nie ustępuje pod względem jakości swojemu
bardziej rozpowszechnionemu i poczytnemu koledze.
Autor przemyka ze swoimi
wizjami-fabułami niczym na pokazie slajdów – często utwory te trwają zdecydowanie
za krótko: dopiero zaczynamy odczuwać gorycz, pesymizm tych scen, aż tu nagle
historia się urywa. Jedynie „Słup ognia“ jest długim opowiadaniem, podchodzącym
nawet pod minipowieść, zaś reszta to naprawdę kilkunastostronicowe dzieła, w których
i tak Bradbury, jak mało kto, potrafi zawrzeć mnóstwo detali budujących dany
literacki obraz. Aż chciałoby się, by część z nich trwała o te kilka stron dłużej, by dowiedzieć
się więcej o losach bohaterów, by przekonać się, co stało się z tymi fabułami.
Ray
Bradbury zazwyczaj nie kończy swoich opowiadań, a przynajmniej nie w sposób
dosłowny, zostawiając kwestię zakończenia otwartą, budząc w czytelniku przygnębienie
lub strach, a następnie pozostawiając go z tym konkretnym poczuciem. Opowiadania często urywają się w
kulminacyjnym punkcie i to też powód, by mieć za złe pisarzowi, że przerywa
akurat w takiej chwili. Ale pewnie chodzi o zabawę z czytelnikiem, wcale nie
zależy mu na rozstrzygnięciach, tylko na wzbudzeniu uczuć i postaw - na
swoim przykładzie mogę powiedzieć, że mu się to w większości udało.
To pisarz, który z wielkim
powodzeniem odnajduje się zarówno powieściach, jak i krótkich formach. Jego opowiadania nie
są opisem akcji, a płynącymi - choć momentami aż za bardzo zwięzłymi –
fabułami. Potrafi on w krótkich zdaniach uchwycić to, co chce, oddać klimat,
istotę rzeczy, a przede wszystkim – zgrabnie ożywić swe niebanalne pomysły. Tu wydarzenia rozgrywają się na oczach
czytelnika. Ale też nie o nie w pierwszej kolejności chodzi.
Ku
mojemu zaskoczeniu znalazłem informacje, iż to zbiór opowiadań dedykowany wówczas
- w latach 60. - grupie odbiorców, którą dziś nazwalibyśmy young adult, jako taki wstęp do twórczości Bradbury'ego. Wprawdzie od połowy wydawnictwa
przewija się coraz więcej młodych bohaterów (wraz z rodzinami), ale zapewniam
Was, że to książka – może poza najbardziej baśniowym w stawce „Niewidzialnym
chłopcem“ - jak najbardziej dla „adult“! To
wizje, które - swoim pesymizmem, goryczą, weltszmercem, jednoznaczną cenzurką
wystawioną człowiekowi: niesamowicie cierpką i przytłaczającą oceną - zrobią
wrażenie na każdym dorosłym. Bo książka ta sama w sobie stanowi recenzję
człowieka i jego poczynań. Bo „wszyscy
jesteśmy tylko nędznymi insektami, miotającymi się na maleńkiej jak łepek od
szpilki planecie“.
– Za czym się tak wciąż
rozglądasz, tatusiu?
– Szukam ziemskiej logiki,
zdrowego rozsądku, dobrych rządów, pokoju i odpowiedzialności.
– Wszystko to gdzieś jest?
– Nie. Nie zauważyłem. Już nie
ma. Możliwe, że nigdy nie będzie. Może oszukiwaliśmy się, że kiedykolwiek było.
Mimo że historie różnią się
jakością i zdolnością do odciskania na nas piętna, to w zbiorze tym znajduje
się wystarczająco dużo interesujących, pomysłowych opowieści, aby była warta
przeczytania.
Jedno jest pewne. Bradbury był żarliwym defetystą co do przyszłości człowieka i
Ziemi: wojny atomowe, opresyjne społeczeństwa i cały pakiet ludzkich, jakże
znajomych i paskudnych, atrybutów, które wypłyną wszędzie, nawet na Marsie!
Powinieneś już poznać Ziemian.
Nie cofną się przed niczym – świętokradztwo, kłamstwo, oszustwo, kradzież,
rozbój, aby tylko dopiąć swego. Cel uświęca środki.
W
swych krótkich formach Ray Bradbury jawi się jako twórca niezwykle precyzyjny,
a jego wyobraźnia – jak zwykle! – pracuje na wysokich obrotach. Warto też wypatrywać szczypty liryczności w
tych szesnastu mgnieniach prozy. To duży smaczek, bo każdy z owych utworów
Bradbury spryskuje paroma kroplami jedynych w swoim rodzaju plastycznych
metafor.
Zapraszam
zatem do zasmakowania kalejdoskopowej prozy Bradbury'ego.
Ocena: 7/10
Książkę
czytałem, a następnie recenzowałem w tym samym czasie razem z Jakubem z bloga
Qbuś pożera książki. Tam też znajduje się druga recenzja owego zbioru. Link TUTAJ.
Poczwarka (Chrysalis) – przeł. Zofia
Uhrynowska-Hanasz.
7,5
Słup ognia (Pillar of Fire) – przeł. Marek Cegieła.
8
Godzina zero (Zero Hour) – przeł. Ewa
Kieruzalska. 6,5
Człowiek (The Man) – przeł. Marek Marszał. 6
Czas ucieczki (Time in Thy Flight) – przeł. Marek Marszał. 6
Samotny przechodzień (The Pedestrian) – przeł. Ewa
Kieruzalska. 8,5
Witaj i żegnaj (Hail and Farewell) – przeł. Zofia
Uhrynowska-Hanasz. 7-7,5
Niewidzialny chłopiec (Invisible Boy) – przeł. Ewa
Kieruzalska. 5
Zejdź do mojej piwnicy (Come into My Cellar) – przeł. Marek Marszał. 7
Wycieczka na milion lat (The Million-Year Picnic) – przeł. Adam Kaska. 7
Krzyk kobiety (The Screaming Woman) – przeł. Marek Cegieła. 6,5
Uśmiech (The Smile) – przeł. Marek Marszał. 6
Ciemnoskórzy byli i złotoocy (Dark They Were, and Golden-eyed) – przeł. Zofia
Uhrynowska-Hanasz. 7
Tramwaj (The Trolley) – przeł. Marek Cegieła. 6
Latający człowiek (The Flying Machine) – przeł. Marek Marszał. 5
Ikar Montgolfier (Icarus Montgolfier Wright) – przeł. Marek Marszał. 6-6,5
Ray Bradbury, K jak Kosmos
(S is for Space). Warszawa: Wydawnictwo "Iskry", 1978, Fantastyka-Przygoda.
Oj, przerywanie opowiadań w kulminacyjnych punktach- nieładnie.
OdpowiedzUsuńNie, nie - to nie tak! Jest bardzo ładnie stylistycznie i pomysłowo :) Chodziło mi jedynie o często zbyt małą objętość utworów, zaś to przerwanie w ważnym momencie mogę spokojnie przeboleć, gdyż i tak główny sens danej historii wyłania się wcześniej niż fabularne rozstrzygnięcia ;)
UsuńRecenzja człowieka i jego poczynań brzmi intrygująco. O autorze do tej pory nie czytałam, ale opisałaś sposób prowadzenia jego opowieści tak ciekawie, że chyba najwyższa pora to zmienić.
OdpowiedzUsuńTak, najwyższa pora poznać twórczość Bradbury'ego! Są 4 zbiory opowiadań oraz chyba tyle samo powieści, zależy co lubisz: dłuższą czy krótszą formę ;) Z ową "recenzją człowieka" mamy przede wszystkim do czynienia w wybitnych "Kronikach marsjańskich", choć i w "Człowieku ilustrowanym" też tego wątku nie zabraknie. To zbiory, a z powieści zwróć uwagę na "451° Fahrenheita"
UsuńNa początek mego dyskutowania krótkie pytanie: czy nie wydaje Ci się może, że po prostu w tamtych czasach osoby z przedziału wiekowego "young adult" były nieco bardziej dojrzałe, wiodły inne życie?
OdpowiedzUsuńPożeracz
Przyznaję, że w trakcie pisania o tym akurat zbiorze, nie zastanawiałem się nad tą kwestią. Ale moje odpowiedź teraz może być tylko jedna: oczywiście, że byli dojrzalsi, bardiej odpowiedzialni, szybciej wchodzili w dorosłe życie. Zupełnie inne czasy, bez udogodnień technologicznych, gdzie trudnego wyrazu szukało się w papierowym słowniku, a i listy były na porządku dziennym.
UsuńGdy do tego dodać zimnowojenne fobie, które musiały odciskać piętno i na młodszych, to może część tego pesymizmu nie będzie tak odstawać od potencjalnych odbiorców.
UsuńWidzę, że względnie nisko oceniłeś "Niewidzialnego chłopca". Przyznam, że i mi nieco on odstawał od tego zbioru. Krótki to dość tekst, ale jak na prezentowaną treść, miałem wrażenie, że zyskałby na jeszcze większym skróceniu.
"Niewidzialny..." jest, tak jak wspimniałem, najbardziej baśniowym utworem zbioru i najbliżej mu właśnie do dedykowanej grupy odbiorców, czyli "young adult", albo i nawet dla jeszcze młodszej.
UsuńZapomniałem też dodać, że według mnie opowiadanie "Ciemnoskórzy byli i złotoocy" mogłoby, a nawet powinno znaleźć się w "Kronikach marsjańskich", bo doskonale wpisuje się w nie, jak żaden inny utwór powyższego zbioru. A co sam sądzisz?
I tak jak w "Kronikach..." od razu rzuciły mi się w oczy wątki sylwetek/nazwisk wielkich pisarzy grozy, tak tutaj umknęło mi to, w przeciwieństwie do Ciebie, chociaż z drugiej strony, może zostałem przez autora do tego przyzwyczajony...w każdym razie ujawnia się to w największym stopniu, w czym jesteśmy zgodni, w "Słupie ognia" : )
Względem "Niewidzialnego..." - zdecydowanie, tak. To w zasadzie opowieść po części pokrewna baśniom w stylu "Jasia i Małgosi". Choć wydźwięk końcowy może i jest nieco bardziej mroczny, niczym w oryginalnych wersjach baśni, ale i tak mi to opowiadania niezbyt tu pasuje.
UsuńWzględem "Ciemnoskórzy byli i złotoocy"... też się zgadzam. Pesymistyczne spojrzenie na ludzkość i przewrotność opowiadania sprawiają, że to tekst ten do "Kronik..." na pewno by pasował. Swoją drogą zawsze intrygował mnie kontrast pomiędzy pogodnym i łagodnym usposobieniem Bradbury'ego (np. antypatia do wulgaryzmów) z jego brutalną oceną człowieka.