„Ten
dzień zdążył już być na tyle inny od pozostałych, że zaczynał przypominać jakąś
senną odyseję; znajdowanie się w dziwnych miejscach, szukanie dziwnych ludzi,
śledzenie cienkiego tropu zbiegów okoliczności […]”
Niewielu jest
pisarzy, którzy porzucają prozę na rzecz poezji. Wielu czyni odwrotnie, ale nie
urodzony w Coventry Philip Larkin – angielski poeta, pisarz i krytyk jazzowy.
Biuro Literackie oraz Jacek Dehnel (tłumacz) dołożyli starań, aby polski
czytelnik mógł wreszcie zapoznać się z prozatorską twarzą autora, dając nam do
ręki jego drugą – po „Jill” - powieść, tj. „Zimowe królestwo”, wydane w ramach
serii „Klasyka z Europy”.
Larkina-poetę, czyli,
jak donosi tłumacz, „wysokiego, nieszczególnie urodziwego mężczyznę w średnim
wieku”, mogliście znać już wcześniej za sprawą jego tomików, natomiast
Larkina-prozaika, czyli „zakompleksionego dwudziestoparolatka, który wymigał
się od poboru dzięki słabemu wzrokowi”, macie okazję dopiero poznać. „Zimowe
królestwo” daje zatem doskonałą sposobność, aby przyjrzeć się zupełnie różnemu Larkinowi,
który jest rówieśnikiem części swoich książkowych bohaterów, a jego rodzinne
miasto, w czasie gdy kończy swoje dzieło (1947 r.), wciąż krwawi po wojnie. Ale
wojna w książce to nie stan zniszczeń, lecz stan ducha. Larkin z jednej strony
zabiera nas w podróż do innej epoki, a z drugiej, porusza tematy wciąż dziś
aktualne.
[Po
pierwsze, cudzoziemka; po drugie, Katherine] Protagonistką
jest Katherine, tymczasowa pomoc biblioteczna, która od około dwóch lat – z
powodu wybuchu II wojny światowej - mieszka w Anglii, najpierw w Londynie, a
obecnie w jakimś bliżej nieokreślonym, średniej wielkości, angielskim mieście, wynajmując
mieszkanko na strychu. Wcześniej zaś (sześć lat temu) była tu – jako
szesnastolatka - na wakacjach, zaproszona przez rodzinę Fennelów, a konkretnie przez
będącego jej rówieśnikiem Robina.
„Samotnie
mieszkająca, milcząca panna Lind” (choć to nie jest jej prawdziwe nazwisko) to
cudzoziemka z wyraźnie obcym akcentem, która nie zna tu nikogo na tyle dobrze,
by powiedzieć o nim: „ktoś więcej niż znajomy”. Pozostaje jedynie
niezasymilowanym z resztą Anglików i niedocenianym ciałem obcym, które nadal
nie do końca rozumie miejscowych, i nie chodzi tu wcale o aspekt językowy. Kobieta
za wszystko czuje się winna i przeprasza, daje sobą pomiatać i wysłuchiwać pod
swoim adresem nieprzyjemnych komentarzy. A gdy już próbuje się otworzyć na
ludzi, oni okazują się niewdzięczni, nie traktują jej poważnie.
Co ciekawe, prawdziwe
nazwisko bohaterki, nazwa obecnie zamieszkiwanego przez nią miasta oraz jej
narodowość są nieznane, choć tego ostatniego czytelnik zapewne może się
domyślić, czytając uważnie książkę.
[Fabuła] „Zimowe
królestwo” to nie tylko jeden zimowy dzień, czyli dosłownie kilkanaście godzin,
z życia dwudziestoparoletniej Katherine. To też reminiscencja z jej pierwszego,
wakacyjnego, pobytu w Anglii.
Książka zaczyna się dość
niepozornie: protagonistka ma odprowadzić chorą koleżankę z pracy do domu. Od
tego punktu zaczyna się osobliwy, pełen zbiegów okoliczności, dzień. Ponadto
Katherine od jakiegoś czasu próbuje odnowić kontakt z odwiedzoną kiedyś rodziną
Fennelów. Fabuła wprawdzie rozwija się stosunkowo powoli, ale, zapewniam Was,
wciąga.
[Konfrontacja
dwóch światów] „Zimowe królestwo” w pierwszej i trzeciej części to zimowa Anglia w obliczu wojny, środek zaś to letnia wizyta
Katherine, pełna młodzieńczej beztroski.
„Zima
tymczasem trwała. Nie była romantyczna ani malownicza; śnieg, powabny na wsi, w
mieście miał już parę dni; rozdeptywano go na brązowy proszek i spychano
łopatami do rynsztoków.”
Na początku zatem poznajemy
już dorosłą, zdystansowaną i wyobcowaną, Katherine, której obraz może smucić,
przytłaczać, a następnie, w części środkowej, wita nas nastolatka w sielankowej
krainie pokoju i wakacji.
Młody Larkin nie
tylko udanie i wnikliwie portretuje obraz przedwojennej (połowa lat 30.) i
wojennej Anglii (początki wojny) w ujęciu prowincjonalnych angielskich
miasteczek, ale też zgrabnie i z dużym wyczuciem kreśli rysy psychologiczne
swoich postaci – nie tylko Katherine. Losy
cudzoziemki, czyli jeden dzień z życia uwypukla jej odosobnienie, samotność
oraz odcięcie od innego świata, gdzie pozostało jej jedynie wspomnienie
„zapamiętanego łatwego szczęścia”.
„Zimowe
królestwo” aż skrzy się od kontrastów. To: „wojenna bieda”
miasta i „zasobny okres pokoju” na prowincji; młodość i dorosłość; nieprzyjemna
zima, gdzie Katherine wraz z koleżanką z pracy „szły szerokimi chodnikami, niezauważone, bo każdy, kto tego dnia
wyszedł z domu, zdawał się przykurczony zimnem, pozbawiony uwagi, którą mógłby
poświęcić innym” i nadzwyczaj upalne lato, wakacyjna sielanka „z dowolną romantyczną scenerią pod ręką:
głębokimi polami, rozpalonym kloszem nieba, nadrzecznymi wierzbami, bielą
miedz”; duży, wygodny dom Fennelów i samotność oraz poczucie klaustrofobii
wywołane zamieszkiwaniem w skromnym lokum na strychu; to wreszcie dwudziestoparoletnia
kobieta, którą wojna sprowadza do Anglii i szesnastolatka, dobrowolnie przemierzająca
morze, by po raz pierwszy postawić stopę na brytyjskiej ziemi, by zetknąć się z
nowymi zwyczajami, a przy tym doskonalić język.
Larkin w swoich
dziełach – także w tej powieści - często krytykował motyw podążania za ideałami (wiary w nie) jako coś bardzo złudnego,
a wręcz frustrującego, bo dopiero z przychodzącym z czasem życiowym
doświadczeniem człowiek pojmuje, że to bezsensowna postawa, iluzoryczna bańka,
które prędzej czy później pęka. Trzeba zrzucić z siebie niepotrzebne oczekiwania
i dać sobie spokój z pogonią za czymś nieuchwytnym – szkoda energii na ten
pościg, lepiej zejść na ziemię, pogodzić się z rzeczywistością i szukać
wprawdzie małych, ale za to realnych pociech w codzienności, czyli, cytując
Dehnela, przyjąć „bylejakość świata oraz
otwierające się przed nami skromne »rzeczywiste« możliwości”.
Jak pisał Capote, „klęska jest rzeczą nieodwracalną, jest
pewnością, a każda pewność przynosi ze sobą spokój”. Słowa te, uważam,
doskonale wpisują się w myśl przewodnią Anglika. W obliczu wojny ludzie,
zwłaszcza ci młodzi, muszą szybko dorosnąć i zrewidować swoje marzenia.
Katherine nie jest bynajmniej wyjątkiem: tęsknota
za beztroską i zwyczajnym życiem okazuje się dla niej nad wyraz dojmująca.
Ta wspomniana wyżej „klęska” to poddanie się nie tyle samych ludzi w obliczu
skrajnej sytuacji, ile ich marzeń i życia w iluzji wywiedzionej z lat młodości
i, jak twierdził Larkin, z domowego wychowania. Co więcej, owa „klęska” ma
przynieść pewną ulgę i swobodę. Zatem
jedno z fundamentalnych pytań à
propos tej książki brzmi: czy Katherine dojdzie do tych samych wniosków?
Mimo że na początku i
końcu wita nas nie tylko wojna, ale
i potęgująca dodatkowo przygnębienie i apatię zima, Larkin właściwie nie sięga
po namacalne (bezpośrednie) oblicze wojny – u niego to stan wywołujący
wewnętrzne zmiany u bohaterów, czyli jedna wielka metafora.
[Styl
i konstrukcja] Powieść przyjmuje typowo kobiecą perspektywę. To nie tylko
historia cudzoziemki i zarazem kobiety (czyli tzw. słabej płci) w obcym dla
siebie miejscu - to nie wystarcza młodemu autorowi, bo ubiera on swoją opowieść w wojenny anturaż po to, by doprowadzić niemal
do skrajności sytuację, w jakiej znajduje się jego Katherine – swoje
wewnętrzne zimowe królestwo. Ponadto spotykane przez protagonistkę postacie
żeńskie są mocno symboliczne i znaczące – każda reprezentuje odmienną, ale
wyrazistą postawę.
Ponadto
fakt, że Katherine musiała porzucić swój kraj z powodu wojny, nadaje książce
niezwykle aktualny wyraz, bo dziś problem uchodźców jest
nam doskonale znany, a trudności, z jakimi mierzą się na co dzień w obcym
kraju, pozostały niezmienne, mimo upływu kilkudziesięciu lat od ukazania się
książki.
Przemyślana
i kontrastowa konstrukcja „Zimowego królestwa” przypomina mi perłę w ostrydze
– to, co nieskalane i piękne (bo naiwne), zostaje umieszczone w szczękach szarej
rzeczywistości, wymazującej zarówno wspomnienia, jak i snucie dalekosiężnych
planów. Larkin spisał swoją powieść tak, że zaczynając i kończąc na wojnie i
przygnębiającej zimie, wywołuje w czytelniku poczucie trwałości owego stanu.
Umieszczając zaś w środku, czyli niejako w więzieniu z zimnych ścian, tę
swoistą afirmację pokoju, sielanki i młodości, na tle upalnego lata, nie daje
nam wielkich nadziei, ukazując ten jeden dzień z życia Katherine jako surogat przeszłości.
Co
ciekawe, Larkin zdecydował się na narrację w trzeciej osobie,
co, moim zdaniem, tylko potwierdza fakt zanurzenia swojej protagonistki w
wewnętrznym zimowym królestwie – nie dając jej w pełni głosu, sprawia, że
pozostaje ona – zwłaszcza charakterologicznie - figurą niezgłębioną.
Podoba
mi się skrupulatny styl Larkina, który, mam wrażenie, wypolerował każde słowo;
jakby za punkt honoru wziął sobie odpowiedzialne odwzorowanie spójnego,
koronkowego wręcz obrazu brytyjskich lat 30 i początku 40. Być może czasem zbyt
szczegółowo do tego podchodzi, ale jest przy tym bardzo konsekwentny. Ciekawie
buduje też zdania: pełne, z wtrąceniami, i ze sporą dozą rysu psychologicznego
postaci. A co więcej, ku mojemu zdziwieniu, spodziewana poetyckość w tej prozie nie wyrywa się przed szereg, pojawia się,
owszem, ale w rozsądnych, wyważonych dawkach, a sam tekst na pewno nie jest
upoetyzowany. To proza dopracowana, ale
też pamiętajmy o jednym z mianowników owego dzieła – niespieszności. Natomiast
względna lakoniczność dialogów - która nie tylko nie razi, ale w dodatku wypada
wiarygodnie - jest krokiem uzasadnionym, gdyż Katherine nie władała biegle
angielskim.
[Dehnel] Z
umieszczonego na końcu słowa „Od tłumacza” czytelnik dowie się m.in. o
perypetiach związanych z tytułem książki, kwestii doboru okładki oraz tego, że
tłumacz niektórych uchybień bardzo młodego pisarza postanowił umyślnie nie
korygować.
Z
tegoż fragmentu wyłania się też jeden wiodący wniosek.
Otóż by głębiej odebrać tę powieść, by lepiej zrozumieć kontekst, należy
zaprzyjaźnić się z biografią jej autora, gdyż te dwie cząstki są w tym wypadku
mocno ze sobą powiązane. Larkin twierdził, że „w powieściach pisze się o
innych, w poezji – o sobie samym”, jednak jego druga powieść zadaje kłam tym
słowom. Do formy swojej protagonistki wlał po części swoje własne doświadczenia
jeszcze z okresu nastoletniego. Ponadto rozszczepia
swą własną osobę na 4 główne postacie w książce – to bardzo ciekawy i chyba
dotąd niespotkany przeze mnie zabieg.
[Podsumowanie] To prosta historia i, mimo że spisana z wielką gracją, to jednak wciąż
bezpretensjonalna i bez emfazy. Czytałem ją z dużą przyjemnością i skupieniem. Może
to zasługa odpowiedniego wyważenia
proporcji między lirycznymi akcentami a samą prozą. Bo młody Larkin napisał
powieść z dużym wyczuciem i wrażliwością – takie dzieła piszą o
wiele starsi (dojrzalsi) twórcy. Podziwiam go za to, jak również za dojrzały styl, przemyślaną kompozycję oraz
psychologiczną wnikliwość wykorzystaną do budowy swych postaci. Ale najbardziej zaimponował mi tym, że pisząc
w głównej mierze o miłości, nie wpadł w pułapkę ckliwego, taniego romansidła –
to tylko dowodzi jego dużych umiejętności.
To
też książka o przyspieszonym przez wojnę i bolesnym kursie wchodzenia w
dorosłość. Kurs ten boli zwłaszcza mężczyzn, bo wojna to,
nie oszukujmy się, czas kobiet! Ponadto powieść podejmuje temat wyobcowania z powodu inności, będącej
domeną uchodźców, oraz o bezpowrotnie mijającym czasie młodości i marzeń. Nie
można też zapomnieć o występującej tu w dwóch odmianach samotności.
W pewnym momencie Katherine
stwierdza, że nie chce teraz żadnych przyjaciół, nie ma ostatnio czasu na
poznawanie kogoś, bo przyjaźni poszuka dopiero, jak wróci do domu, a że wojna ledwo
co się zaczęła, i potrwa pewnie parę lat, jakby sama, „otoczona obcością ze wszystkich stron, na setki mil”, wybiera dla
siebie plan wieloletniej samotni. Zimowe
królestwo protagonistki to dla niej taki zaprogramowany na czas wojny stan, by
jakoś przetrwać wyobcowanie i wojenny marazm. Jednak jej problemem jest
to, że sama nie wie, ile musi tak wytrzymać. No właśnie, ile wytrzyma? Jak
zakończy się ten osobliwy dzień?
Ocena:
7,5/10
Za możliwość
przeczytania dziękuję
Philip Larkin, Zimowe
Królestwo (A Girl in Winter); Przeł. Jacek Dehnel. Kołobrzeg: Biuro Literackie,
2017.
Polecę mojej mamie, to brzmi jak jej klimaty!!!
OdpowiedzUsuńSuper jest to, że śród tytuły zachęcają do tego aby czytać cały tekst. Super.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Jeśli to sprawia, że lektura tekstu jest przyjemniejsza, to bardzo się cieszę! :)
UsuńPołączenie dwóch moich ulubionych rzeczy: Anglii i czasów wojny. Brzmi jak pozycja obowiązkowa! Świetna recenzja! ;)
OdpowiedzUsuńMiło mi to słyszec! Wobec tego musisz sięgnąc po ten tytuł ;)
UsuńŚwietna i obszerna recenzja, jednak całkowicie nie moja tematyka literacka. ;)
OdpowiedzUsuńSzczerośc przede wszystkim ;)
UsuńCiekawe jest to, że poetyckość jest ostrożnie dawkowana. Wydawać by się mogło, że poeta intensywniej sobie będzie poczyniał pod tym względem.
OdpowiedzUsuńJakubie, sądzę, że kluczowa w tej kwestii była chronologia. Otóż Larkin, choc tworzył juz powoli poezje, był w tym czasie prozaikiem, i uważam, ze to miało znaczący wpływ na owe proporcje - gdyby z poety przekonwertował się w prozaika, lirycznej dawki z pewnością byłoby o wiele więcej. Ale tak jest dobrze, moim zdaniem, wyszło w sam raz :)
UsuńŚwietna recenzja! Z chęcią sięgnę po ten tytuł :)
OdpowiedzUsuńW tym chyba zazwyczaj tkwi problem - człowiek jest w stanie przetrwać naprawdę wiele, ale najtrudniej jest, gdy nie wie, jak długo musi w danym stanie wytrzymać. Swoją drogą, napisałeś wyjątkowo staranną i dogłębną recenzję :-)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że tak - możemy wiele wytrwac, ale gdy nie wiemy, dokąd prowadzi nas dana droga, i nie widzimy jej kresu, jest o wiele trudniej temu sprostac - to prawdziwa próba charakteru.
UsuńTa książka naprawdę mocno zachęciła mnie do zgłębienia jej istoty, z czego jestem zadowolony...bo zrozumiałem! :)
Recenzja mnie zaciekawiła, chyba ze względu na złożoność jestem gotowa po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńDanuto, trudno o lepszy komentarz dla recenzenta! :) Pozdrawiam, i miłej lektury!
UsuńFascynuje mnie słownictwo jakie używasz i dodaje to smaku recenzji :).
OdpowiedzUsuńWiedz, że rozpływam się w komentarzach tej treści! Kłaniam się nisko ;)
Usuń