Recenzja
ukazała się pierwotnie na portalu Grabarz Polski, który objął powieść patronatem.
„Oczywiście, że zawsze znajdą się
ludzie, którzy nie będą nas lubić. Ale ludzie wcale nie muszą nas lubić! Ważne,
żeby się nas bali. To jest kluczowe”.
Doczekaliśmy
się takich czasów, gdzie na hasło „hybryda” pewnie większość z nas w pierwszej
kolejności pomyśli o modelu auta, nie zaś o wytworze umysłu. A ja lubię hybrydy,
przede wszystkim te literackie, bo znamionują niewątpliwy powiew świeżości,
wyłamują się schematom charakterystycznym dla jednego tylko gatunku, wyślizgują
się z szablonów, a co więcej, nawet jeśli zdołaliśmy wcześniej poznać twórczość
danego pisarza, w hybrydzie zazwyczaj okazuje się to mało pożyteczne – autor i
tak może nas łatwo zaskoczyć, chowając się za repozytorium jednej czy drugiej konwencji.
Chcę przez to powiedzieć, że swoista gatunkowa żonglerka to jak synonim
nieprzewidywalności. Szkoda tylko, że pisarze niechętnie sięgają po taki rodzaj
twórczości, okopując się skrzętnie w jednym tylko klimacie. Ale na szczęście mieszanki
gatunkowe istnieją, wprawdzie nie jest ich wiele, jednak jak już się takową
przeczyta, końcowy efekt najczęściej satysfakcjonuje. Mam na myśli choćby „Rezerwuar” Doctorowa, „Pamiętam cię” Yrsy czy naszą polską „Królową głodu” Chmielarza. Wszystkie
one, choć zgoła odmienne, stanowiące połączenia innych gatunków, okazały się
lekturą co najmniej dobrą. Nie inaczej wygląda sprawa z najnowszym dziełem Urbanowicza,
pt. „Grzesznik”.
Autor,
który zadebiutował w 2015 r. słowiańską powieścią grozy „Gałęziste”(recenzja tutaj), tym razem
łączy konwencję klasycznego literackiego horroru z powieścią gangsterską. Nie
ma już zatem północno-wschodniego lasu, stanowiącego epicentrum wydarzeń; pisarz
rezygnuje z leśnych ostępów na rzecz miejskiej dżungli. Urbanowicz wykonuje
zastrzyk z fikcji literackiej, polegający na wstrzyknięciu w suwalską miejską tkankę
mafijnego nowotworu. Bo nie dość, że wymieszał teoretycznie niepasujące do
siebie konwencje, to na dodatek powołał w rodzinnych Suwałkach do życia mafię,
na wzór tej pruszkowskiej.
Mimo
że to horror, na początku niemal w ogóle tego nie czuć, jeśli już, można mówić
co najwyżej o thrillerze. Jednak na tym etapie powieści to zupełnie nie
przeszkadza, gdyż pierwszej części książki wypadałoby nadać zbiorczy tytuł
„poznajcie Marka Suchockiego”: „Ja wiem,
kim ty jesteś. Ty jesteś Suchy. Marek Suchocki. Szef suwalskiego półświatka.
Gruba ryba na mieście”. Zaznajamiamy się z suwalskim gangsterem na przeróżnych
płaszczyznach, obserwujemy go zarówno w życiu „zawodowym”, jak i prywatnym,
widzimy, jak funkcjonuje w rodzinie, między żoną, dwójką dzieci, siostrą i matką,
która, jak przyznają Marek z siostrą, „brzydko
się starzeje”, sprawia mnóstwo kłopotów niczym „Dennis rozrabiaka” i,
zdaniem bohatera, jest „niereformowalna”.
A skoro mafijny światek, to „Suchy” przecież nie funkcjonuje sam - posiada
liczną ekipę swoich ludzi, a zarazem kumpli. Każdy z nich to fachura w danej
dziedzinie, każdy ma swoją odrębną przestępczą „moc”: jeden to
spryciarz-oszust, drugi pracuje mięśniami, a inny ma tzw. gadane, tak samo
zresztą, jak sam Marek, który lubi mówić w każdej sytuacji. Panowie, wzorem
wcześniejszych dzieł o gangsterach (choćby tych od Scorsese), stanowią zgraną
paczkę bez względu na okoliczności, a na pierwszym miejscu stawiają rodzinę, na
równi z wygodami i majętnością. Mężczyźni nie tylko pracują, ale i odpoczywają
razem, w gronie swoich rodzin. Ponadto Marek czuje się niezwykle pewnie na
suwalskim tronie, przez nikogo nie nękany, popada w gangsterską rutynę, tracąc jednocześnie
czujność.
„Swoim wzrostem, posturą, ubiorem
i urodą podręcznikowego gangstera Marek, jako stały bywalec siłowni, wzbudzał
należyty respekt. A jak się do tego dodało agresję…”
„Suchy”
to pewny siebie samiec alfa, a Suwałki, choć to relatywnie spore miasto, są niewątpliwie
za ciasne na jednoczesną obecność dwóch takich osobników. Ale zanim pojawia się
przeciwnik, ktoś zaczyna bezpardonowo niepokoić, wręcz kpić sobie z Marka oraz
jego najbliższych. Gangster czuje, że zbliża się niemałe zagrożenie. Dowiaduje
się, że z więzienia wyszedł niedawno niejaki „Grzesznik”, który był suwalskim
bossem przed „Suchym”. W dodatku istnieją przesłanki o nielojalności jednego z
ludzi z gangu, który może działać na zgubę swojego szefa.
„Złapał się na tym, że bardzo
chciał przeczytać teraz ich myśli. Pozbyć się wszelkich wątpliwości. Lojalność.
Ciężki temat. Ciężki jak żywot gangstera”.
Ta
faza książki przypomina mi nieco „Przylądek strachu”, gdy z kryminału wychodzi gwałciciel
i zaczyna kręcić się koło rodziny adwokata, który nieskutecznie bronił go w
sądzie. Kontynuując, wskutek mafijnej walki o wpływy, Marek ulega poważnemu
wypadkowi, zapadając na tydzień w śpiączkę. Przychodzi sen, wraz z nim mrok, a
następnie budzi się nowy dzień – początek literalnego koszmaru. W okamgnieniu,
w życiu Marka, wszystko obraca się o 180 stopni. W tym miejscu można wręcz
sięgnąć do kafkowskiej „Przemiany”, z tym że przemiana nie zachodzi w samym
bohaterze, tylko w całym jego otoczeniu, we wszystkim, do czego przywykł; urywa
się nić rutyny i przepada gdzieś jego strefa komfortu - budzi się w zupełnie
nowym i szybko znienawidzonym przez siebie świecie.
„To
jednak nie ziąb ani przemoknięcie do suchej nitki bolało go w tej chwili
najbardziej. Upokorzenie. Bezsilność. Frustracja. Samotność. A do tego
niesprzyjanie losu”.
Początkowa
faza powieści służy nie tylko wprowadzeniu na scenę bohaterów czy zarysowaniu
sytuacji, ale także zbudowaniu kontrastu dla wydarzeń, które nastąpią później. Świat
samca alfa zaczyna pękać, rozsypywać się na milion bezwartościowych kawałków. Marek
traci nie tylko zaszczytną pozycję, ale też swoich ludzi oraz pokaźną sumę
pieniędzy. A na domiar złego, po przebudzeniu, odkrywa w sobie niezwykłe
umiejętności… Jaki stosunek do nowych zdolności będzie miał Marek? Czy
przydadzą mu się w walce z przeciwnikiem, a może okażą się jedynie kulą u nogi,
ściągającą go na samo dno? Pytania te zadawałem sobie na długo przed
przystąpieniem do lektury!
„Po
prostu nie wiedział absolutnie nic. Był zagubiony jak dziecko we mgle. I
naturalnie się bał. Jak cholera”.
Marek
budzi się w świecie zdominowanym przez innego samca, który to pociąga za
wszystkie sznurki. „Był piekielnie
inteligentny, kipiący chorobliwą pewnością siebie”. Czuje, że nie ma nad
niczym kontroli, a walka o odzyskanie tronu wydaje się z góry skazana na
niepowodzenie. Czytając powieść ma się wrażenie, że nasz uciśniony bohater, w
obliczu osobistego tąpnięcia, rozmawiając z „Grzesznikiem”, jakby rozmawiał z
jednostką doskonałą, która zna wszystkie odpowiedzi i zawsze jest kilka kroków
naprzód. A siedem rozmów, które odbywają ma mocno symboliczny charakter. Czy
Marek się podda? Czy przejdzie na stronę nowego bossa miasta nad Czarną Hańczą?
Jedno
w „Grzeszniku” jest pewne - Urbanowicz stworzył takie uniwersum, w którym może
wodzić czytelnika za nos w nieskończoność. Autor nie ma też żadnej litości dla
swojej postaci – Marka, tak samo, jak wcześniej on nie miał żadnej litości dla
swoich ofiar; okradając je, bijąc czy zastraszając.
Młody
autor zapewnia, że dokładnie czytał wszelkie, zawarte w recenzjach debiutu,
krytyczne uwagi czytelników, celem wyciągnięcia wniosków na przyszłość. A w
przerwie między jednym a drugim dziełem, zainwestował też w merytoryczną
poprawę swojego warsztatu, biorąc udział w odpowiednim kursie. I wiecie co?
Efekty widać już od pierwszych stron! Urbanowicz, stosując terminologię
sportową, najwyraźniej zmienił swojego serwismena: narty jeżdżą po rozbiegu
znacznie szybciej, a oddawane skoki są wyraźnie dłuższe. Autor w swoim drugim
dziele udowadnia, że potrafi uczyć się na własnych błędach, bo w „Grzeszniku”
jawi się biegłym warsztatowo twórcą. Wszystko tu pracuje na lepszym niż w
debiucie silniku: jest szybciej, płynniej, zwięźlej, brak też zbędnych słów czy
zdań, bo, jak założył sobie pisarz, jego książki mają przede wszystkim
dostarczać rozrywki. Nie dziwi zatem fakt, iż przebrnąłem przez dzieło naprawdę
szybko, wsiąkając w nie dziennie na wiele stron. Ale to nie tylko zasługa
lepszego warsztatu, ale również faktu, iż autor - tradycyjnie już w swej
twórczości - bawi się z czytelnikiem; odbiorca sam musi odkryć, co tu jest
marą, iluzją, i gdzie owa zabawa się kończy, jeśli w ogóle.
„Grzesznik”
jest nie tylko brutalny, potrafi też przestraszyć, jak i dostarczyć sporej dawki
czarnego humoru czy ironii. Głównym źródłem komizmu, poza żartami panów wewnątrz
gangu, jest matka „Suchego”, która nieustannie wystawia na próbę cierpliwość i
(wątpliwą) empatię syna. Ponadto autor okazuje się niezłym obserwatorem
codzienności: tego, jak funkcjonujemy zarówno w domowym zaciszu, jak i w
tłumie, pod presją wielu par oczu. Zawarł tu też sporo informacji z zakresu
manipulowania ludźmi (pisarz zapewne zaglądał do najpopularniejszego dzieło R.
Cialdiniego), poza tym porusza kwestie odczytywania sygnałów z mowy naszego
ciała, pokazując, że gdzie jak gdzie, ale w gangsterskim światku to potężna
broń, oddzielająca prawdziwych dowódców od szarych myszek.
Końcówka
– już po wyjaśnieniu głównej kwestii – jest moim zdaniem zbędna, gdyż w tym
miejscu powieść powinna się kończyć. A dalszą jej część odebrałem jako kontynuowanie
na siłę - wyszedł nieco melodramatyczny i przerysowany obraz odwiecznej walki
dobra ze złem; tak, jak niemal każdy z nas to sobie wyobraża – zbyt
stereotypowo. Zawarte tu moralizatorstwo przywodzi na myśl „Hankę” Tyrmanda,
która poprzez swój mentorski ton przypominała pedagogiczną i pretensjonalną
opowiastkę dla młodzieży. Mowa tu (jedynie) o ostatnich 10% książki, a warto
pamiętać, iż wcześniejsze 90% zawartości okazało się satysfakcjonującym doświadczeniem. Z
„Grzesznika” wyziera też troszkę naiwne przesłanie, aby starać się w życiu
czynić dobro innym, że ten jeden bezinteresowny, empatyczny gest względem
bliźniego może dać nam samym więcej, niż moglibyśmy się spodziewać. Naiwne, bo
każdy z nas – łotr czy altruista – ma na koncie zarówno dobre, jak i złe
uczynki, i to zdecydowanie w liczbie mnogiej, choćby te z dzieciństwa.
Podsumowując, hybrydy gatunkowe mogą
być „strasznie” dobre - „Grzesznik” kolejnym tego dowodem. Widać, że autor sam
dobrze się bawił, pisząc swoją powieść – mogę to zresztą potwierdzić, gdyż
przez 90% historii miałem tak samo. Losy Marka angażują uwagę czytelnika do
tego stopnia, iż z przyjemnością wsiąka się w tę historię, zapominając o
rzeczywistości. Powieść jest nieprzewidywalna i dynamiczna, a przy tym oferuje
mnóstwo scen literackiej grozy przez duże „G”. Jego najnowsze dzieło to wciągające
siedlisko dobrej zabawy, o pomysłowym kształcie, napisane o wiele sprawniej
(warsztatowo) niż jego debiut. Urbanowicz może być z siebie zadowolony,
zważywszy na spełnienie najważniejszych dla niego założeń takich jak: lekkość, manipulowanie
czytelnikiem oraz rosnąca wraz z końcem potężna dawka zwrotów akcji i
niespodzianek.
„Grzesznik”
to książka o zepsutym świecie, zbudowanym na dominacji poprzez siłę i
zastraszanie. Pokazuje, jak punkt siedzenia zmienia nasz punkt widzenia, jak
trwanie w jednej, często skrajnej postawie, potrafi wywrócić system wartości
poprzez zgrabną racjonalizację wszelkich odchyleń od normy. Taki jest właśnie
świat gangsterów – dla nich patologia staje się normą, a wszystko to
determinowane „środowiskiem przemocy,
kłamstwa, terroru i braku poszanowania dla cudzej własności”. Dokładnie
taki sam jest Marek, który na początku książki wypowiada znamienne słowa: „W pełni zdaję sobie sprawę z tego, jaką drogę życia wybrałem. Sam wiem,
co jest dla mnie najlepsze. Kocham swoje obecne położenie”. „Grzesznik” zaś
dotyka momentu, gdy przestępca traci owe „ukochane położenie”, wszelkie wygody i możliwość panowania
nad innymi. A z drugiej strony Urbanowicz sprawi, że, mimo wszystko, właśnie takiemu osobnikowi będziemy
współczuć i go dopingować.
Urbanowicz obrał dobry kurs, śmiało poczyna
sobie na poletku literackiej grozy. Bardzo prawdopodobne, że „Grzesznik”
zajdzie daleko we wszelkich zestawieniach gatunkowych, mając niewątpliwie
szansę na coś więcej, niż ścisły finał. Dla mnie miłą wiadomością byłaby
zapowiedź, że jego trzecie wydawnictwo również okaże się zabawą konwencjami. A
jaką, to już kwestia drugorzędna, byle tylko nie koncentrować się na samym
horrorze, bo, jak pokazuje „Grzesznik”, istnieje o wiele atrakcyjniejsza droga.
Ocena:
8/10
Premiera książki: 7 sierpnia 2017
Okładka: http://gmork.pl/grzesznik-miekka
Mysle, ze to idealna ksiazkowa inspiracja na kolejne tygodnie wakacji.
OdpowiedzUsuńO, ja właśnie teraz czytam "Gałęziste" Urbanowicza i rzeczywiście widać, że są pewne wady, ale i tak jest dobrze. Niemniej cieszę się, że autor się rozwija i idzie mu jeszcze lepiej, choć dla mnie osobiście to "Gałęziste" wydaje się ciekawsze, tylko że to kwestia mojej obojętności dla gangsterów i uwielbienia dla przyrody. :) Swoją drogą, zmysł obserwacji autora bardzo dobrze widać również w jego debiucie - podoba mi się, jak pokazuje relacje damsko-męskie, mimo że z jednej strony bohaterowie zachowują się trochę zbyt stereotypowo (choć znam ludzi idealnie wpasowujących się w te stereotypy), to z drugiej czytałam to z niesłabnącą przyjemnością. :)
OdpowiedzUsuńZuzanno, właśnie ostatnio zauważyłem u Ciebie, że czytasz debiut autora. I muszę Ci powiedzieć, że wybrałaś doskonałą na to porę - wakacyjny wyjazd. Potwierdzam, zmysł obserwacyjny ujawnił się również w "Gałęziste" - w drugiej powieści jest tak samo, a nawet nieco wnikliwiej. W pełni rozumiem Twoje skłanianie się ku okolicznościom oferowanym przez debiut, chociaż to dobrze, że pisarz zaoferował czytelnikowi dwie zgoła odmienne historie. Przyjemnego wypoczynku i lektury!
OdpowiedzUsuńTo prawda - strasznie się cieszę, że ją tu wzięłam, bo to rzeczywiście doskonała pora i na plaży czyta się ją rewelacyjnie. ;)
UsuńDziękuję bardzo! :)
Świetna rezenzja! Zaciekawiłam się tą lekturą
OdpowiedzUsuńDziękuję i cieszę się, że tak myślisz :)
UsuńO jakże pocieszający jest fakt, iż młodzi, zdolni i ambitni autorzy potrafią garściami czerpać z uwag recenzentów. Serce rośnie!
OdpowiedzUsuń@bookiecik
Tak, Urbanowicz udowadnia, że się rozwija, nie stoi w miejscu, wręcz przeciwnie. Słucha uważnie tego, co mówią jego odbiorcy i wyciąga właściwe wnioski. Oby wszyscy młodzi prezentowali taką postawę...
UsuńPrzyznam, że recenzujesz w sposób inni niż wszyscy co jest dla czytelnika ciekawym doznaniem. Książka nie dla mnie jednak, bo wolę niehybrydową literaturę faktu ;)
OdpowiedzUsuńBlogierko, dziękuję za komentarz, który popełniłaś, bo odnalazłem w nim zarówno wielki dla siebie komplement, jak i nieskrępowaną niczym szczerość. Życzę Ci zatem wspaniałych doznań płynących z przejmujących reportaży!
Usuń