Marion
Zimmer Bradley to amerykańska pisarka sf i fantasy, która zasłynęła cyklem
„Darkover” - jest to planeta o bogatej historii, zamieszkiwana przez wiele grup
humanoidalnych, gdzie zderzają się kultury: ziemska i darkoverska, a akcja
części powieści toczy się właśnie na Darkoverze przed przybyciem Ziemian. Innym
jej bestsellerem okazały się „Mgły Avalonu” – książka ta stanowi reteliing opowieści
arturiańskich. Przyznaję, iż wydawnictwo to stało się moją własnością z
przypadku, zyskałem je przy okazji zakupu kilku innych pozycji. Rzadko kupuję
lektury w ciemno, lecz tym razem nie żałuję.
Początkowy
zarys fabularny przedstawia się następująco: spotykamy pewnego mieszkańca
Ziemi, odbywającego właśnie rejs po Pacyfiku, którego jednak nie dokończy.
Zostaje porwany w jakieś odległe, nieznane mu miejsce, z dala od rodzimej
planety. Wraz z innymi istotami z całej Galaktyki marzy tylko o powrocie do
domu i ocaleniu swojego życia. (Natomiast nie podoba mi się opis wydawcy z tyłu
– sprawia wrażenie wyrwanego z kontekstu, nie zakreślając przy tym początku
fabuły). Główny bohater, czyli niejaki Dane Marsh, to właśnie wspomniany Ziemianin.
Marion Zimmer Bradley zdecydowała się w swoim dziele na narrację trzecioosobową,
a język, którym się posługuje, należy bez wątpienia do kategorii tych „lekkich
i przyjemnych”. Ponadto na kartach książki spotkamy istoty z wielu planet i o
wielu kształtach, np. kotoształtnych, emfatów, Mekharów, roboty itd.
Na
wstępie warto zaznaczyć, iż „Łowców z Czerwonego Księżyca” należy rozpatrywać
„tylko” w kategorii rozrywki, zaś fakt, iż wzbogacono ich o pewne głębsze
przemyślenia oraz błyskotliwsze dialogi, uznać za wartość dodaną wydawnictwa.
Jednym
z motorów napędowych książki jest bez wątpienia tajemnica tytułowych Łowców-myśliwych.
Enigmatyczne postacie pozostają takie aż do końca, będziemy wraz z uczestnikami
Łowów (gry o przetrwanie) zastanawiać się, typować kim są, i o co tak naprawdę
chodzi w tej makabrycznej rozgrywce. Czy rzeczywiście można wyjść z niej cało?
„Reguły
polowania były pozornie sprawiedliwe i honorowe, a naprawdę - okrutne i przewrotne.
Aby im sprostać, potrzeba odwagi, nie byle jakiej kondycji fizycznej i
inteligencji. Toteż "zwierzyną" były istoty rozumne, porwane z
odległych, rozrzuconych po Galaktyce planet”. Wystarczy jedynie przetrwać do
kolejnego zaćmienia Czerwonego Księżyca - wtedy nie tylko pozostaje się wśród
żywych, ale też wychodzi z batalii niezwykle majętnym, tak przynajmniej
obiecują Łowcy.
„Ale
kim byli? Ludźmi, zwierzętami czy potworami? Odkrycie tej tajemnicy jest
prawdziwym zaskoczeniem dla czytelnika”.
Biorąc
pod uwagę zebrany na potrzeby Łowów swoisty tygiel galaktycznych narodów,
Ziemianin będzie musiał stawić czoło trudnym pytaniom zadawanym przez tych,
którzy Ziemi nie znają jak np. „A czy na twojej planecie ocenia się kobiety
według urody?” Jak Dane Marsh z tego wybrnie? Dowiecie się, czytając tę książkę.
Warto przy tym zwrócić uwagę, iż w owym dziele Ziemianie traktowani są jako
„mieszkańcy jednej z zacofanych światów; zacofani w technice i w naukowych
osiągnięciach, a w innych dziedzinach pozostający daleko w tyle”.
Spośród
porwanych, na potrzeby Łowów, formują się małe i różnorodne pod kątem nacji
grupy. Podobało mi się to, iż wśród członków jednej z takich ekip, której się
przypatrujemy, nikt się nie wywyższał, w tym skupisku każdy był równie istotny,
pomimo iż to Ziemianina kreowano początkowo na najważniejszą figurę, która
miała odegrać znaczącą rolę. A sama autorka nie popełniła częstego błędu, jakim
jest robienie z pojedynczej postaci swoistego Mesjasza, superbohatera, który niemal
dosłownie jednym posunięciem ratuje pozostałych z opresji, kładąc przeciwnika
na deskach i przesądzając losy całej galaktyki itd. Mimo że w „Łowcach z
Czerwonego Księżyca” czytelnik znajdzie sporą dawkę tzw. jatki, trzeba też oddać
Marion Zimmer Bradley to, że bardzo rzetelnie podeszła do opisów walk. Przebieg
starć można relatywnie łatwo odtworzyć w wyobraźni, a fragmenty te czyta się z przyjemnością.
Jeśli
chodzi o mankamenty książki oraz to, co wypadałoby poprawić, rzuca się w oczy
nadmierna „oficjalność”, sztywność dialogów. Gdy mamy do czynienia np. z
„wywodami” postaci jaszczura-filozofa wtedy wszystko w porządku, natomiast w
innych przypadkach wygląda to o wiele gorzej. Aż prosi się o większy udział
mowy potocznej oraz swobody w wypowiedziach bohaterów, mniej zaś ugrzecznienia
- chętnie przeczytałbym nawet od czasu do czasu jakiś wulgaryzm, gdyż takowy
znalazłby tu uzasadnienie. Kolejna sprawa to zauważalna potrzeba zdynamizowania
książki, zwłaszcza jeśli rozpatrywać ją w kategorii „źródło rozrywki” – mam tu
na myśli 2/3 historii, gdyż do ostatnich kilkudziesięciu stron nie można mieć
pod tym względem żadnych zastrzeżeń. A skoro już mowa o dynamice, uważam, że
autorka zbyt wiele miejsca i czasu poświęca na przygotowania do tytułowych
Łowów, zamiast na uczestnictwo w nich. I w tym miejscu, zdaje się, jeden mój
argument tłumaczy drugi.
W
związku z tą lekturą przychodzą mi od razu na myśl tak obecnie pochłaniane
przez czytelników „Igrzyska śmierci”, a przecież „Łowcy z
Czerwonego Księżyca” powstali znacznie wcześniej…
Udało
mi się też znaleźć pewien fragment, który może stanowić ESENCJĘ tudzież ZARYS książki
w pigułce:
„W jego najśmielszych wyobrażeniach nigdy nie powstała myśl, że siądzie do obiadu w towarzystwie dwóch pięknych dziewczyn, autentycznie »nie z tej Ziemi«, z dzikim człowiekiem-lwem, jaszczurem-filozofem i do tego pogrąży się w dyskusji nad prawdopodobieństwem istnienia inteligentnego robota. Poczuł przypływ nagłej wesołości. Być może – rzekł półżartem – oznaką inteligencji jest ni mniej, ni więcej zadawanie sobie samemu pytania, czym jest rozum, albo nawet sama możliwość wzięcia udziału w filozoficznej dyskusji nad zagadnieniem inteligencji we wszechświecie”.
Moim
zdaniem, „Łowcy z Czerwonego Księżyca” zasługują na solidną szkolną czwórkę. To
pozycja dobrze skrojona na letnie popołudnia i wieczory – właściwie powinienem nawet
użyć liczby pojedynczej. Można też potraktować ją jako rozgrzewkę przed
najgłośniejszymi dziełami autorki: cyklem „Darkover” oraz „Mgłami Avalonu”.
Ocena: 6/10
Okładka: https://tezeusz.pl/298031,bradley-marion-z-lowcy-z-czerwonego-ksiezyca.html
Nie czytałam żadnej książki tej Autorki. Mimo pewnych mankamentów powieści, przedstawiony świat i fabuła mogą wciągać czytelnika. Sama ostatnio czytałam powieść, w sumie minipowieść, której mam wiele do zarzucenia, ale muszę przyznać, że wciągnęła mnie bez reszty.
OdpowiedzUsuńFascynacja "Igrzyskami Śmierci" powoduje chyba pojawianie się wielu książek o podobnej tematyce... Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Szkoda, że stawiamy na nowinki, a rzadziej sięgamy po dawniejsze tytuły.
Uuu. 6/10 :/. Dzięki za ostrzeżenie. Chyba szkoda mojego czasu na tę pozycję. Warto
OdpowiedzUsuńWarto czytać recenzje :)
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tej autorce, ale nic jeszcze jej nie czytałam. "Łowcy z Czerwonego Księżyca" wyglądają na niezłą lekturę do pociągu. Może się skuszę ;-)
OdpowiedzUsuńRosa - zdecydowanie tak, to niedługa historia, którą przeczta się naprawdę szybko i pasuje też do letniej pory, jaką mamy za oknem. Jest mocno rozrywkowa ale też osnuta tajemnicą. Pełna zgoda - mam wrażenie, że gdybyśmy tylko spoglądali bardziej wstecz, a nie tylko na księgarniane witryny, świat byłby ciut lepszy!
OdpowiedzUsuńTomaszu, to miłe, że tak myślisz... z tymi recenzjami ; )
OdpowiedzUsuńPaulino, uważam, że "Łowcy..." właśnie na początek przygody z autorką nadają się znakomicie - to jedna, zamknięta opowieść, bez podziału na wiele tomów.
OdpowiedzUsuń