* |
Z cyklu:
Miło
mi pana poznać…
Leopold TYRMAND
** |
Wszystko zaczyna
się od pociągu do Darłowa i od dwójki obcych sobie pasażerów płci różnej, a
potem od słów:
"-Podoba mi się pański płaszcz – powiedziała.
-Mnie się podoba pani i płaszcz – uśmiechnął się Nowak."
„Wszystko
rozgrywa się na tle malowniczego portowego miasteczka, Darłowa, zanurzonego w
powojennej atmosferze niepewności i strachu w obliczu nowej władzy,
likwidującej krok po kroku prywatną własność. [...] Ona –
historyk sztuki z Warszawy, on – człowiek bez imienia, zwany Nowakiem,
właściwie znikąd, dziennikarz, myślący o ucieczce z komunistycznego kraju.” Rodzące
się uczucie, rywalizacja płci, a w tle
poszukiwania zaginionego tryptyku Eryka Pomorskiego.
Tyrmand przeciwstawia spontaniczne
zauroczenie prozie życia, karierze i obowiązkom. Zmusza bohaterów do dokonywania wyborów. Forma i treść, optymizm i pesymizm, spontaniczność i odpowiedzialność walczą ze
sobą w tej książce nieustannie.
Sugestywne
jest to, iż Tyrmand na początku książki wymienia wszystkich swoich bohaterów (tak też
uczynił w „Złym”), dodajmy do tego mnogość dialogów, kameralność
dzieła, okrojoną 'obsadę', powściągliwe deskrypcje oraz fakt, że akcja rozpościera
się na zaledwie 3 dni, a otrzymamy wyraźne skojarzenie z dramatem.
Książka
wydana blisko 20 lat po napisaniu, jej pierwsza część powstała w 1952 r. po
czym trafiła do szuflady. Pięć lat później, za sprawą warszawskiego „Czytelnika”,
Tyrmand decyduje się dopisać ciąg dalszy. Wydawnictwo wydrukowało książkę, lecz nie wydało jej „na skutek interwencji cenzury. Uzasadnienie konfiskaty:
pornografia i obrona inicjatywy prywatnej”.
A
co na to autor, czyli krytyka komunizmu i zwalczania własności prywatnej:
„Będziemy razem budować nową Polskę. Rzecz jasna, najprzód trzeba tu będzie wiele wyplenić, a nawet zniszczyć. Rzecz jasna, będą o nas mówić rzeczy potworne, przypiszą nam każdą okropność, my jednak wiemy, że liczy się coś innego, a nie plugawa wyobraźnia ziejących nienawiścią przekupek. Lecz ktoś musi zrobić brudną robotę, jeśli chcemy pozostać Polakami. Po czym przystąpimy do budowania.”
Cenzura
zatrzymała książkę za „pornografię”. Zarzut słuszny? Dziś na pewno
śmieszny.
Największą uwagę pisarz poświęca, rzecz jasna, losom dwójki głównych bohaterów oraz zastanej sytuacji politycznej prowadzącej do strachu i niepewności, tj. powoli zamykająca się paszcza komunizmu, mająca wpływ nie tylko na występujące na kartach postacie, ale też na samo Darłowo; poza tym nie ma tu żadnej rzekomej pornografii, jak uważała cenzura; czynów erotycznych jest niewiele, więcej nawet dyskusji o nich: zarówno te damsko-męskie, jak i te pośród samców wypadają bardzo korzystnie. "Siedem dalekich rejsów" to też rozważania o nowej epoce erotyzmu i porównanie ówczesnej z tą minioną. Dziś - to jest w 1950r.- łóżko „zdewaluowało się i upowszechniło”. Modny wtedy duch warietyzmu odchodzi na rzecz „procesu poszukiwania jakiejś etyki”.
Największą uwagę pisarz poświęca, rzecz jasna, losom dwójki głównych bohaterów oraz zastanej sytuacji politycznej prowadzącej do strachu i niepewności, tj. powoli zamykająca się paszcza komunizmu, mająca wpływ nie tylko na występujące na kartach postacie, ale też na samo Darłowo; poza tym nie ma tu żadnej rzekomej pornografii, jak uważała cenzura; czynów erotycznych jest niewiele, więcej nawet dyskusji o nich: zarówno te damsko-męskie, jak i te pośród samców wypadają bardzo korzystnie. "Siedem dalekich rejsów" to też rozważania o nowej epoce erotyzmu i porównanie ówczesnej z tą minioną. Dziś - to jest w 1950r.- łóżko „zdewaluowało się i upowszechniło”. Modny wtedy duch warietyzmu odchodzi na rzecz „procesu poszukiwania jakiejś etyki”.
„Zmieniają się warunki, a wraz nimi formy. […] Dawne reguły gry już nie obowiązują, ale nowych jeszcze nie ma.”
Przekomarzanie
się damsko-męskie, przeciąganie liny – które w „Złym” było wplecione w większą
całość i może dlatego tak bardzo fascynowało, frapowało – stanwowi tutaj praktycznie główną oś książki. Mimo że autor wyraźnie przełamuje schemat stereotypowego romansidła,
to momentami nie udaje mu się uniknąć nastroju tkliwości, ale jest to jak
najbardziej do przełknięcia.
Natomiast absolutnie nie godzę się na termin „miłość” w kontekście tej książki. Zauroczenie, a nawet pożądanie? To już inna sprawa. Zważywszy na tak krótki czas akcji, tę rzekomą „miłość” należy uznać za rzecz umowną, symboliczną.
Natomiast absolutnie nie godzę się na termin „miłość” w kontekście tej książki. Zauroczenie, a nawet pożądanie? To już inna sprawa. Zważywszy na tak krótki czas akcji, tę rzekomą „miłość” należy uznać za rzecz umowną, symboliczną.
Autor na szczęście nie wniósł do swojego dzieła niczego amerykańskiego: ani
doskonałych, bezbłędnych bohaterów, ani idealnych, lukrowych i koszmarnie przewidywalnych zakończeń.
To książka świetnie
skrojona, zero zbędnych scen. Do tego niezmiernie kameralna – wpływ na to miało nie
tylko samo Darłowo, ale także niewielka liczba żywych, wyrazistych bohaterów.
Rzeczywiście, jest lekko zabawna, a Tyrmand pisze jakby od niechcenia, zgrabnie,
o sprawach ważkich, umiejętnie o nieprzewidywalności życia i jego dwóch twarzach. Innymi słowy, raz
szara proza, kiedy indziej poezji doza.
„-Jaka pani jest śliczna… Nie ciągnie panią do wielkiego miasta?-Po co?-Szybkość życia, różnorodność zmian, kawiarnie, kina, interesujący mężczyźni…-Proszę pani, u nas, w Darłowie, jest kino. Dwa razy w tygodniu.”
Dla
mnie ta historia jest nieskalana terminem „DZISIAJ”, a konkretniej całe jej
tło, gdyż przypadkowe poznanie się jej i jego, gdzieś w pociągu, w małej
mieścinie, jest wciąż możliwe, jednak otoczka zgoła różna od tej zaproponowanej
przez Leopolda Tyrmanda.
Dzieło na
pewno nie dorównuje rozmachem „Złemu”, ani też ciężarem gatunkowym „Dziennikowi
1954”. To tytuł wskazany dla połykaczy niebanalnych historii damsko-męskich.
„Siedem dalekich rejsów”, wybaczcie mi truizm, powinien poznać każdy fan tudzież fanka twórczości tego niepospolitego rodzimego pisarza. To też, jak
wskazują pozory, książka bardziej dla pań niż panów. Ale to pozory! W rzeczywistości panowie
są tu również mile widziani; nie zamkną tego dzieła z poczuciem przesłodzenia.
Obawiałem
się - przyznaję - iż książka będzie znacznie słabsza od sztandarowych dzieł
autora i nie wiązałem z nią wielkich oczekiwań. Co się okazało? „Siedem
dalekich rejsów” spełniło moje oczekiwania z nawiązką. Ta nieszablonowa historia przypadkowego spotkania kobiety i mężczyzny na tle realiów powojennej Polski jest z jednej strony
tylko dodatkiem do twórczości autora, a z drugiej, pełnoprawną, niezasługującą na lekceważenie pozycją, która broni się sama, zwłaszcza jeśli będziemy
pamiętać o słowach autora zamieszczonych na początku, które to wiele nam
wyjaśnią:
„Jest to powieść porozumiewawczych tonacji, interesujących chyba tych tylko, którzy pamiętają pewną grupkę ludzi z końca lat czterdziestych w Polsce. Łatwo tę powieść oskarżyć, że jest rewią kulturowych mód, smaczków, nastrojów, stylów, konwencji, być może już przebrzmiałych. Jej seksualne sentymenty nie chronione przez reguły gry, mogą się wydać autoparodią. Nie ma w niej realizmu, który broniłby jej intencji, nie ma postaci zdolnych zapewnić jej literacką niezależność, są postawy absorbujące uwagę tylko tych, którzy mają dla nich cierpliwość. Nie ma w niej rzeczywistości, jest natomiast umowność, która nie odczytana właściwie, skazuje ją z góry na klęskę.”
Ocena: 7/10
* http://www.wydawnictwomg.pl/siedem-dalekich-rejsow-2/
** http://www.wydawnictwomg.pl/leopold-tyrmand/
Leopold Tyrmand nie należy do pisarzy łatwych. Warto się jednak czasem wysilić i poświęcić czas na coś co nie jest papką intelektualną ;-) Zapisuję tę pozycję do mojej listy: warto przeczytać. Dzięki za recenzję!
OdpowiedzUsuńMnie już Tyrmand przeciągnął na swoją stronę (szybko i efektownie), co nie znaczy, że w dalszym recenzowaniu jego książek zagubię gdzieś swój obiektywizm. Jeśli trafię na coś słabszego, nie omieszkam podzielić się tym z innymi. Miłych chwil z Leopoldem!
OdpowiedzUsuń