7 listopada 2017

W jak weltszmerc i wyobraźnia / Ray Bradbury „K jak kosmos“

Z cyklu:
Warto znać. Przyjemnie czytać.


Ray BRADBURY


Ray Bradbury ukończył jedynie liceum, ze względu na kłopoty finansowe w rodzinie (wywołane Wielkim Kryzysem) na studia już nie poszedł. Musiał za to podjąć pracę (gazeciarza), wolny czas spędzając zaś nałogowo w bibliotece – nieprzypadkowo Robert Ziębiński swój artykuł o pisarzu zatytułował: „Ray Bradbury - człowiek biblioteka“ – która siłą rzeczy stała się jego jedynym uniwersytetem. Z perspektywy czasu był wdzięczny za to, że jego wyobraźnia nigdy nie była spętana łańcuchami konwencjonalnego myślenia, które często produkują placówki szkolnictwa wyższego. „K jak kosmos“, czyli zbiór krótkich opowiadań science fiction, jest właśnie miejscem, gdzie unikalna wyobraźnia pisarza zostaje zaprzężona do żywej, precyzyjnej, a przede wszystkim lirycznej prozy.
Przeczytałem już większość dostępnych na polskim rynku dzieł Raya Bradbury’ego, zaś „K jak kosmos“ to trzeci zbiór opowiadań, po który sięgnąłem – teraz została mi jedynie „Październikowa kraina“. Wydawnictwo to pierwotnie ukazało się w 1966 r. Składa się z 16 opowiadań.

W „K jak kosmos“ powracają - wprawdzie nieliczne, ale jednak - akcenty z innych zbiorów pisarza: to „Człowiek“ i „Godzina zero“ znane z „Człowieka ilustrowanego“ oraz utwór „Wycieczka na milion lat“ z „Kronik marsjańskich“.

Ray Bradbury
Zawartość, czyli treści i motywy. Fantastyka, uncja grozy, małe miasteczka i ich mieszkańcy - to materiał, z którego Ray Bradbury lepi swoje wyjątkowe, magiczne historie o naturze człowieka na tle różnych perspektyw czasowych: przeszłości i przyszłości. Opowiadania z tej kolekcji współtworzą niewątpliwy amalgamat. Ludzie przechodzący metamorfozę, podróże w czasie, inwazje obcych, dystopijne wizje losów Ziemi, życie na Marsie, dzieci wtajemniczone w coś ważnego, ale ignorowane przez dorosłych, nostalgia, a nawet kwestie wiary. Sporo jest motywów młodych bohaterów, rodzinnego klimatu; dzieci (lub młodzieży) i rodziców.

To często świat, gdzie błękit nieba przecinają szybujące rakiety, często też świat pewny swego, beztroski, w którym ludzie przywykli do pokoju; bez obaw, że coś może go zakłócić, z zachowaną równowagą sił, brakiem zdrajców bądź przestępców. Będzie też o tłumie niszczącym słynny obraz stanowiący symbol przeszłości, w czasach, gdy po wojnie nuklearnej porzucono dorobek cywilizacji, w tym kulturę. Albo o mężczyźnie w średnim wieku, który utknął w ciele 12-letniego chłopca. Nie zabraknie też historii dzieci z przyszłości, prowadzących antropologiczne studia nad dziwnymi zwyczajami z przeszłości. O „ostatnim martwym człowieku na całym bożym świecie“ też przeczytacie, jak również o świecie bez cmentarzy, gdzie zakazane są pokazy fajerwerków. I o przyszłości, w której każdy mówi prawdę.


Bradbury, jak nikt inny, umie z fantastyki uczynić w mig wysmakowane opowiadania grozy, tak że poczucie niepokoju i strachu towarzyszy nam niemal przez cały utwór. Niewielu było w stanie to tak łączyć, prowadząc czytelnika do skołowania przy jednoznacznej gatunkowej ocenie. I muszę powiedzieć, że np. "Poczwarka" lub „Krzyk kobiety” potrafią wywoływać ciary, o wiele bardziej niż niejeden współczesny horror o wiedźmach... 
Pisarz radzi sobie też dobrze z porażającymi scenariuszami inwazji, choć aż dwa opowiadania („Godzina zero“ i „Zejdź do mojej piwnicy“ ) opiera na bardzo podobnym pomyśle.

Ważne jest, aby pamiętać, że tę kolekcję opowiadań opublikowano, gdy eksploracja kosmosu była wciąż czymś nowym i nie do końca poznanym. W wielu utworach czytamy o Marsie, do którego wiedzie krótka i łatwa podróż; o planecie z odpowiednim dla ludzi powietrzem, mknącymi rzekami i żyzną glebą. Istnieją tam dowody przeszłych cywilizacji jak choćby opuszczone małe miasta. Mars często jawi się jako palimpsest dla człowieka (sic!). Mimo że posiadamy multum fotografii rzeczywistej powierzchni Marsa, jakże rozbieżnych od tych Bradbury’ego, wciąż warto wyobrażać sobie, że mogło być inaczej.

Ostatnie trzy utwory, nie dość, że nijak mają się do wcześniejszych historii, to w dodatku są tak króciutkie, że ich ocena wydaje się zadaniem karkołomnym - to zupełnie jak ze sportowcem, który wchodzi na boisko na ostatnie 5 minut meczu… To raczej impresje, bez grozy i poniekąd bez fantastyki. W „Tramwaju“, który szybciej się kończy, niż zaczyna, główny blask pada na formę i narrację – to tutaj, pod postacią słodkiej nostalgii za dawnym życiem małego miasteczka, skupia się poetyckość stylu, czyli ujmujący nas słowem pisarz. Z tego grona najlepiej wypada ten ostatni, zamykający wydawnictwo, „Ikar Montgolfier “, gdzie Bradbury pokusił się o trójdzielną perspektywę obleczoną w wielkie marzenia i zakusy człowieka co do podboju świata. A motyw przewodni stanowi tu latanie.
- - -
Zbiór ten jest niezwykle różnorodny, głównie pod kątem obranej tematyki, która nawet czasem ma niewiele wspólnego z fantastyką, i pod tym względem, w porównaniu np. z „Kronikami…“, wypada o wiele gorzej, bo te ostatnie prezentują się nieporównanie bardziej spójnie – to niby też zbiór opowiadań, ale tworzących jedną, skondensowaną i wybitnie spisaną całość. Zbiór ten jest też nierówny, podobnie zresztą jak „Człowiek…“, ale w niczym nie ustępuje pod względem jakości swojemu bardziej rozpowszechnionemu i poczytnemu koledze. 

Autor przemyka ze swoimi wizjami-fabułami niczym na pokazie slajdów – często utwory te trwają zdecydowanie za krótko: dopiero zaczynamy odczuwać gorycz, pesymizm tych scen, aż tu nagle historia się urywa. Jedynie „Słup ognia“ jest długim opowiadaniem, podchodzącym nawet pod minipowieść, zaś reszta to naprawdę kilkunastostronicowe dzieła, w których i tak Bradbury, jak mało kto, potrafi zawrzeć mnóstwo detali budujących dany literacki obraz.  Aż chciałoby się, by część z nich trwała o te kilka stron dłużej, by dowiedzieć się więcej o losach bohaterów, by przekonać się, co stało się z tymi fabułami.

Ray Bradbury zazwyczaj nie kończy swoich opowiadań, a przynajmniej nie w sposób dosłowny, zostawiając kwestię zakończenia otwartą, budząc w czytelniku przygnębienie lub strach, a następnie pozostawiając go z tym konkretnym poczuciem. Opowiadania często urywają się w kulminacyjnym punkcie i to też powód, by mieć za złe pisarzowi, że przerywa akurat w takiej chwili. Ale pewnie chodzi o zabawę z czytelnikiem, wcale nie zależy mu na rozstrzygnięciach, tylko na wzbudzeniu uczuć i postaw - na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że mu się to w większości udało.

To pisarz, który z wielkim powodzeniem odnajduje się zarówno powieściach, jak i krótkich formach. Jego opowiadania nie są opisem akcji, a płynącymi - choć momentami aż za bardzo zwięzłymi – fabułami. Potrafi on w krótkich zdaniach uchwycić to, co chce, oddać klimat, istotę rzeczy, a przede wszystkim – zgrabnie ożywić swe niebanalne pomysły. Tu wydarzenia rozgrywają się na oczach czytelnika. Ale też nie o nie w pierwszej kolejności chodzi.

Ku mojemu zaskoczeniu znalazłem informacje, iż to zbiór opowiadań dedykowany wówczas - w latach 60. - grupie odbiorców, którą dziś nazwalibyśmy young adult, jako taki wstęp do twórczości Bradbury'ego. Wprawdzie od połowy wydawnictwa przewija się coraz więcej młodych bohaterów (wraz z rodzinami), ale zapewniam Was, że to książka – może poza najbardziej baśniowym w stawce „Niewidzialnym chłopcem“ - jak najbardziej dla „adult“! To wizje, które - swoim pesymizmem, goryczą, weltszmercem, jednoznaczną cenzurką wystawioną człowiekowi: niesamowicie cierpką i przytłaczającą oceną - zrobią wrażenie na każdym dorosłym. Bo książka ta sama w sobie stanowi recenzję człowieka i jego poczynań. Bo „wszyscy jesteśmy tylko nędznymi insektami, miotającymi się na maleńkiej jak łepek od szpilki planecie“.

– Za czym się tak wciąż rozglądasz, tatusiu?
– Szukam ziemskiej logiki, zdrowego rozsądku, dobrych rządów, pokoju i odpowiedzialności.
– Wszystko to gdzieś jest?
– Nie. Nie zauważyłem. Już nie ma. Możliwe, że nigdy nie będzie. Może oszukiwaliśmy się, że kiedykolwiek było.

Mimo że historie różnią się jakością i zdolnością do odciskania na nas piętna, to w zbiorze tym znajduje się wystarczająco dużo interesujących, pomysłowych opowieści, aby była warta przeczytania. Jedno jest pewne. Bradbury był żarliwym defetystą co do przyszłości człowieka i Ziemi: wojny atomowe, opresyjne społeczeństwa i cały pakiet ludzkich, jakże znajomych i paskudnych, atrybutów, które wypłyną wszędzie, nawet na Marsie!

Powinieneś już poznać Ziemian. Nie cofną się przed niczym – świętokradztwo, kłamstwo, oszustwo, kradzież, rozbój, aby tylko dopiąć swego. Cel uświęca środki.

W swych krótkich formach Ray Bradbury jawi się jako twórca niezwykle precyzyjny, a jego wyobraźnia – jak zwykle! – pracuje na wysokich obrotach. Warto też wypatrywać szczypty liryczności w tych szesnastu mgnieniach prozy. To duży smaczek, bo każdy z owych utworów Bradbury spryskuje paroma kroplami jedynych w swoim rodzaju plastycznych metafor.
Zapraszam zatem do zasmakowania kalejdoskopowej prozy Bradbury'ego.

Ocena: 7/10


Książkę czytałem, a następnie recenzowałem w tym samym czasie razem z Jakubem z bloga Qbuś pożera książki. Tam też znajduje się druga recenzja owego zbioru. Link TUTAJ

Poczwarka (Chrysalis) – przeł. Zofia Uhrynowska-Hanasz.                    7,5
Słup ognia (Pillar of Fire) – przeł. Marek Cegieła.                                  8
Godzina zero (Zero Hour) – przeł. Ewa Kieruzalska.                               6,5
Człowiek (The Man) – przeł. Marek Marszał.                                         6
Czas ucieczki (Time in Thy Flight) – przeł. Marek Marszał.                     6 
Samotny przechodzień (The Pedestrian) – przeł. Ewa Kieruzalska.          8,5
Witaj i żegnaj (Hail and Farewell) – przeł. Zofia Uhrynowska-Hanasz.     7-7,5
Niewidzialny chłopiec (Invisible Boy) – przeł. Ewa Kieruzalska.               5     
Zejdź do mojej piwnicy (Come into My Cellar) – przeł. Marek Marszał.      7
Wycieczka na milion lat (The Million-Year Picnic) – przeł. Adam Kaska.     7
Krzyk kobiety (The Screaming Woman) – przeł. Marek Cegieła.                6,5
Uśmiech (The Smile) – przeł. Marek Marszał.                                           6  
Ciemnoskórzy byli i złotoocy (Dark They Were, and Golden-eyed) – przeł. Zofia Uhrynowska-Hanasz.                                                                           7
Tramwaj (The Trolley) – przeł. Marek Cegieła.                                         6
Latający człowiek (The Flying Machine) – przeł. Marek Marszał.                5
Ikar Montgolfier (Icarus Montgolfier Wright) – przeł. Marek Marszał.          6-6,5

Ray Bradbury, K jak Kosmos (S is for Space). WarszawaWydawnictwo "Iskry"1978Fantastyka-Przygoda.

9 komentarzy:

  1. Oj, przerywanie opowiadań w kulminacyjnych punktach- nieładnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie - to nie tak! Jest bardzo ładnie stylistycznie i pomysłowo :) Chodziło mi jedynie o często zbyt małą objętość utworów, zaś to przerwanie w ważnym momencie mogę spokojnie przeboleć, gdyż i tak główny sens danej historii wyłania się wcześniej niż fabularne rozstrzygnięcia ;)

      Usuń
  2. Recenzja człowieka i jego poczynań brzmi intrygująco. O autorze do tej pory nie czytałam, ale opisałaś sposób prowadzenia jego opowieści tak ciekawie, że chyba najwyższa pora to zmienić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, najwyższa pora poznać twórczość Bradbury'ego! Są 4 zbiory opowiadań oraz chyba tyle samo powieści, zależy co lubisz: dłuższą czy krótszą formę ;) Z ową "recenzją człowieka" mamy przede wszystkim do czynienia w wybitnych "Kronikach marsjańskich", choć i w "Człowieku ilustrowanym" też tego wątku nie zabraknie. To zbiory, a z powieści zwróć uwagę na "451° Fahrenheita"

      Usuń
  3. Na początek mego dyskutowania krótkie pytanie: czy nie wydaje Ci się może, że po prostu w tamtych czasach osoby z przedziału wiekowego "young adult" były nieco bardziej dojrzałe, wiodły inne życie?

    Pożeracz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, że w trakcie pisania o tym akurat zbiorze, nie zastanawiałem się nad tą kwestią. Ale moje odpowiedź teraz może być tylko jedna: oczywiście, że byli dojrzalsi, bardiej odpowiedzialni, szybciej wchodzili w dorosłe życie. Zupełnie inne czasy, bez udogodnień technologicznych, gdzie trudnego wyrazu szukało się w papierowym słowniku, a i listy były na porządku dziennym.

      Usuń
    2. Gdy do tego dodać zimnowojenne fobie, które musiały odciskać piętno i na młodszych, to może część tego pesymizmu nie będzie tak odstawać od potencjalnych odbiorców.

      Widzę, że względnie nisko oceniłeś "Niewidzialnego chłopca". Przyznam, że i mi nieco on odstawał od tego zbioru. Krótki to dość tekst, ale jak na prezentowaną treść, miałem wrażenie, że zyskałby na jeszcze większym skróceniu.

      Usuń
    3. "Niewidzialny..." jest, tak jak wspimniałem, najbardziej baśniowym utworem zbioru i najbliżej mu właśnie do dedykowanej grupy odbiorców, czyli "young adult", albo i nawet dla jeszcze młodszej.

      Zapomniałem też dodać, że według mnie opowiadanie "Ciemnoskórzy byli i złotoocy" mogłoby, a nawet powinno znaleźć się w "Kronikach marsjańskich", bo doskonale wpisuje się w nie, jak żaden inny utwór powyższego zbioru. A co sam sądzisz?

      I tak jak w "Kronikach..." od razu rzuciły mi się w oczy wątki sylwetek/nazwisk wielkich pisarzy grozy, tak tutaj umknęło mi to, w przeciwieństwie do Ciebie, chociaż z drugiej strony, może zostałem przez autora do tego przyzwyczajony...w każdym razie ujawnia się to w największym stopniu, w czym jesteśmy zgodni, w "Słupie ognia" : )

      Usuń
    4. Względem "Niewidzialnego..." - zdecydowanie, tak. To w zasadzie opowieść po części pokrewna baśniom w stylu "Jasia i Małgosi". Choć wydźwięk końcowy może i jest nieco bardziej mroczny, niczym w oryginalnych wersjach baśni, ale i tak mi to opowiadania niezbyt tu pasuje.

      Względem "Ciemnoskórzy byli i złotoocy"... też się zgadzam. Pesymistyczne spojrzenie na ludzkość i przewrotność opowiadania sprawiają, że to tekst ten do "Kronik..." na pewno by pasował. Swoją drogą zawsze intrygował mnie kontrast pomiędzy pogodnym i łagodnym usposobieniem Bradbury'ego (np. antypatia do wulgaryzmów) z jego brutalną oceną człowieka.

      Usuń