10 września 2017

Poznajcie Jasińskich / M. J. Chmielewski "Złe"


„Kiedyś na lekcji polskiego nauczycielka spytała o pierwsze, najdalsze wspomnienie, jakie pamiętają. […] Wszyscy relacjonowali swoje pierwsze upadki na chodnikach, płacz za rodzicami w przedszkolu, wizyty w wesołym miasteczku. Kryspin wymyślił historię o jedzeniu kisielu u ciotki, gdy miał sześć lat. W rzeczywistości pamiętał bardzo dobrze, jak któregoś dnia nie zdążył do nocnika i zasikał nowy, pachnący sklepem dywan w salonie. […] Ojciec rozpalał wtedy w piecu kaflowym. Gdy zobaczył, co się stało, uderzył Kryspina pogrzebaczem. Raz w plecy na wysokości łopatek i dwa razy w nerki. Trzy bolesne uderzenia. Pamiętał szał ojca, jego przekrwione oczy.” 

Maratonu z młodymi polskimi autorami ciąg dalszy… Książkę tę poleciła mi osoba w odezwie na moje zapytanie dotyczące książek z motywem, który bardzo lubię i którego nieustannie poszukuję, tj. małomiasteczkowości i związanej z nią wyjątkowości, grozy lub tajemniczości, a najlepiej wszystkiego po trochu. Takim oto sposobem podrzucono mi do rozważenia „Złe”. Jednak niewiele miejsca poświęcono tu miasteczku Jasińskich – Baskin Zachodnie – tak że pod tym względem nic ciekawego na mnie nie czekało, owa mieścina - wspominana parokrotnie i zdawkowo - nie odgrywa żadnej roli. Duży zawód. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak tylko przyjrzeć się kolejnym wątkom.

Poznajcie rodzinę Jasińskich, zamieszkującą dom na wzgórzu w sześciotysięcznym Baskin Zachodnim. 36-letni Andrzej to mąż Iwony i ojciec 16-letniej Justyny, 12-letniego Kryspina i kilkuletniego Michała. Jeden z domowników posiada charakterystyczną cechę – 4 palce u jednej ze stóp, inny wciąż się moczy, chociaż nie powinien, a kolejny wie, kiedy zniknąć, aby samemu nie oberwać od swojego oprawcy. A wszystkich ich wyróżnia jedno – milczenie.

Andrzej, prócz bycia ojcem i głową rodziny, jest także potworem i katem. Tytułuje się mianem „prawdziwego mężczyzny”, w dodatku samozwańczego, narzeka na „ciężkie czasy” – widać, nie czytał debiutu Doctorowa - które nastały i na wszystkie spotykającego go przeciwności, a w szczególności na współmieszkańców domu na wzgórzu. Na pytanie o to, czym zajmuje się jej mąż, Iwona odpowiada: „Jest dyktatorem”. (Swoją drogą, ile razy można w kółko powtarzać w tekście „prawdziwy mężczyzna”? Autor, wzorem swojego Andrzeja, także bywa okrutny…)

W trakcie czytania „Złe” zrobiło mi się głupio, a to dlatego, iż będąc małym chłopcem, nigdy nie wpadłem na to, żeby wycinać postacie superbohaterów z komiksów, naklejać je na tekturki i w ten sposób otrzymywać swoje własne figurki-zabawki. Tak robił jeden z bohaterów tej książki. Widocznie nie stosowałem tego u siebie z dwóch powodów. Po pierwsze, nie czytałem komiksów, a po drugie, miałem prawdziwe zabawki, w przeciwieństwie do książkowego chłopca. Tym np. różni się w miarę normalne dzieciństwo od tego zdeptanego w zarodku…

Na początku swojej działalności twórczej - w drugim wydawnictwie - Chmielewski zabrał się za sprawy poważne, o których słyszy się na co dzień z programów informacyjnych. Ale autor pisze o nich nadzwyczaj lekko, nie zagłębiając się zbytnio w sedno sprawy. Pokazuje jedynie końcowy etap łańcucha patologii. W książce odnajdziemy dość schematyczne postacie – takie, jakie zazwyczaj spotyka się w tego typu rodzinie-domu – brakuje tylko tego, żeby Iwona i Andrzej byli konkubentami. Tak jak „Dziewczyna z sąsiedztwa” nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, jakiego oczekiwałem; nie pozwalając mi zagłębić się w przygotowaną przez Ketchuma masę artystyczną, tak nie dziwi fakt, że również Chmielewski nie powalił mnie na kolana zaserwowanym ładunkiem emocji, prześlizguje się przez temat – za szybko i za płytko. Bo jeśli w książce porusza się kwestie patologii czy wewnętrznej przemiany postaci, oczekuję, żeby język stał się odpowiedni, nawet nieco cięższy i gęstszy. Natomiast sposób, jaki obrał Chmielewski, wykorzystuje się w dziełach typowo rozrywkowych. Mam nieodparte wrażenie, że w tym przypadku miało chodzić o coś więcej.

„Złe” to także opowieść o ludzkiej znieczulicy. Mieszkańcy Baskin Zachodniego i sąsiedzi Jasińskich po prostu wiodą własne życie…bo to normalne, że mężczyzna czasem zaklnie, popchnie, uderzy, a piwo po pracy, nie mówiąc o czymś więcej, jest właściwie zagwarantowane w kontrakcie dla roli społecznej męża i ojca. I można by tak żyć: z jednej strony katować, z drugiej udawać ślepych i głuchych, aż w końcu doszłoby do zwarcia w przewodach i wywaliło korki. Zabrakło mi natomiast genezy Andrzeja-oprawcy, procesu przemiany w tego, kim się stał. W „Złe” widzimy jedynie efekty, skutki. Końcowy etap drogi na skraj przepaści. Jak dla mnie w książce za w ogóle za mało Andrzeja, i nie chodzi jedynie o zbudowanie zadowalającego portretu jednostki.
„W tym kraju co trzeci facet trenuje w domu boks na członkach rodziny, zwłaszcza gdy jest napędzany wódą. To nikogo nie interesuje, chyba że znudzonych życiem sąsiadów; to zbyt ogólne, ale z takich właśnie ogólników wyławiasz jedną tłustą historię, taką jak ta[…]”
„Złe” to niczym „Miasteczko Peyton Place” tylko kilkadziesiąt lat później: u Chmielewskiego rodzina Jasińskich stanowi rdzeń fabuły, zagarniając dla siebie 90% uwagi czytelnika, podczas gdy u Metalious podobna rodzina jest tylko jednym z wielu wątków – ważnym, ale nie jedynym. Podobieństwa losów i postaci są uderzające, z tą np. różnicą, że w Peyton Place mowa o konkubentach, a u Polaka mamy małżeństwo z krwi i kości – jakże zasadne sformułowanie w przypadku książki „Złe”. Postaci ojca w obu dziełach bardzo zbliżone, w tym także kreacje nastoletnich córek, z tym że jedna schodziła oprawcy z drogi, wiedząc, kiedy to robić, natomiast druga wręcz przeciwnie.

Jak na jeden dom zdecydowanie za dużo wszystkich tych „plag egipskich” i ponadnormatywnych zdarzeń. I to w ciągu jednego dnia! To zupełnie jak z ciosami, które spadają na matkę zaginionego chłopca, Beth Latmier, w „Broadchurch” Erin Kelly. Pamiętam dobrze, że nazwałem Beth „męczennicą”. Jeśli Chmielewski nie rozpisze pasma nieszczęść Jasińskich na tydzień lub dwa, to jestem przekonany, że nawet 12-letni Kryspin tego nie kupi. W rzeczywistości nie doszłoby do wszystkich zaistniałych tu potworności, zdarzyłaby się może ¼ całej puli, zanim wkroczyłoby do akcji państwo. Pisarz im bliżej końca, tym bardziej odlatuje wraz z produktami swojej imaginacji, niemal tak mocno, jak Orbitowski w zakończeniu „Świętego Wrocławia”. Równie dobrze na Jasińskich mogłaby spaść bomba.

Mamy wiele punków widzenia - praktycznie każdej z postaci – ale na szczęście nie jest to drugie „Kiedy umieram” Faulknera ani pod względem zawiłości konstrukcji, ani języka, ani liczby wykorzystanych narracji. U Chmielewskiego jest niezwykle kameralnie; bohaterów, którzy zabierają głos, dosłownie paru, bo trudno do tego grona zaliczyć np. kilkuletniego Michała.

„Złe” budują cztery części, w każdej króciutkie rozdziały zatytułowane imionami bohaterów, sugerujące przyjętą w danej chwili perspektywę postrzegania fabuły. O wspomnianej budowie książki na pewno wie coś Alex Kava -pod tym względem „Złe” bardzo przypominało mi choćby „Dotyk zła”. Pamiętacie może scenę z „Dnia świra”, gdy siedząca naprzeciw Adasia Miauczyńskiego kobieta w przedziale pociągu zarzeka się, że wkładany właśnie do ust chips będzie tym ostatnim? Otóż nie będzie, to samo tyczy się kolejnych rozdziałów czy to u Kavy, czy u Chmielewskiego. „Złe” czyta się niesamowicie szybko, na zasadzie: Taki krótki ten rozdział? No to jeszcze jeden, i jeszcze… I zaraz koniec książki.

To już chyba taka maniera początkujących, którzy uwielbiają ostrzegać czytelnika o zbliżającym się kluczowym wydarzeniu albo zwrocie akcji (już za chwilę coś się zdarzy, gotowi?) – miałem tak nie tylko u Chmielewskiego, ale też u niedawno czytanego debiutanta, który namiętnie sygnalizował mi, że zaraz dojdzie do czegoś spektakularnego… Wypada mieć nadzieję, iż doświadczenie wybije im z głowy wspomniany nawyk. Jeszcze inna sprawa. Wtrącane od czasu do czasu porównania początkowo drążnia i nie robią takiego wrażenia, jakiego autor zapewne oczekiwał. Innymi słowy, bardziej pretensjonalne niż efektowne, lecz im dalej w las, tym lepiej pisarz odnajduje się w sztuce metafor.

Podsumowując, Chmielewski początkowo interesował się faktami, a nie fikcją, podjął studia dziennikarskie, zajmował się problemami społecznymi, nic więc dziwnego, że jeden z jego bohaterów też jest dziennikarzem. Po drugie, interesowały go historie zasłyszane, ponieważ zawierały w sobie wiele realizmu. Można skomentować to tak: nie dziwi, że wziął na warsztat taką właśnie historię: przemoc w rodzinie i patologię, skoro w Polsce programy informacyjne codziennie donoszą o pojawieniu się nowych Jasińskich, z mniej lub bardziej drastyczną opowieścią. 

Ta książka jest niestety nierealna, choćby pod jednym względem – wszystkie katastrofy wybuchają w jeden dzień, od rana do wieczora. Giną żywe istoty, dochodzi też do innego wypadku. Plagi egipskie, apokalipsa – biblijne odwołania mają tu sens. Wypadałoby zmniejszyć o połowę ogrom tej palety okrucieństw, rozciągając ją w czasie tak, aby historię tę uprawdopodobnić i nie zapominać, że mniej znaczy lepiej. Ale to bardziej esencja, koncentrat tego, do czego dochodzi: wydarzenia, zebrane z tygodni i miesięcy, umieszczone na kilkunastogodzinnej osi czasu. „Złe” to taka soczewka, której zadanie polega na przepaleniu muru, osłony, która zamraża nasz rozsądek, czujność i elementarny humanitaryzm, by samemu nie być tyranem wobec najbliższych. To przestroga, aby się opamiętać, a z drugiej strony nie być biernym, gdy widzi się w swoim otoczeniu choćby zaczątek opisanego tu koszmaru, by reagować, a nie siedzieć bezczynnie na tyłku. Podejrzewam, że autorowi o takie właśnie zaprezentowanie i nakreślenie problemu chodziło. Ale owe sąsiedzkie zobojętnienie zostało już poniekąd wpisane w naszą polskość. To wielki problem zagnieżdżony głęboko w psychice i niezmiernie trudno uruchomić nam proces domina, które ma zapobiec eskalacji domowego zła i ostatecznie, swoją ostatnią płytą, przygnieść kata, który w pełni na to zasługuje.


Ocena: bez oceny

https://geniuscreations.pl/ksiazki/zle-michal-chmielewski/

25 komentarzy:

  1. Sama tematyka książki bardzo przygnębiająca. Nie lubię, gdy cała akcja skupia się w jednym miejscu - rzeczywiście wygląda to wtedy mało realnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Był taki okres, kiedy bardzo często sięgałam po tego typu książki, tę również dorzuciłabym chętnie do biblioteczki. Swoją drogą bardzo udana recenzja, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Akcja książki rozgrywa się w małym miasteczku, a w szczególności w domu Jasińskich. Koncentracja fabuły w 1 miejscu a nierealność historii to, uważam, 2 różne rzeczy. Nierealne jest przede wszystkim nagromadzenie drastycznych zdarzeń w krótkim czasie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tomek - Tak, to prawda. "Złe" to historia bez happy endu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję ;)
    La Petite Polonaise, jak podpowiada mi koleżanka, która ma o wiele większą wiedzę nt. reporrtażu, "dużo bardziej przejmująca w tej tematyce jest literatura faktu niż fikcja" :) Może więc poszukasz podobnych historii, które jednak nie są fikcją.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo zachęca mnie ten wpis, by po taką książkę sięgnąć. Sama dorastałam w małym miasteczku, a motyw znieczulicy, chociaż nie jest przyjemny, przyciąga i zmusza do refleksji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, Klaudio ;) Wielu z nas dorastało właśnie w małych miejscowościach, sam się do takich zaliczam. A znieczulica może wystąpić wszędzie, bez względu na ilość obywateli. "Złe" to duża dawka patologii w krótkim czasie.

      Usuń
  7. Świetna, głęboko przemyślana recenzja. Nie pogniewaj się jednak - to książka nie dla mnie. Ale chyba recenzje sż po to, żeby wiedzieć, czy coś nas zainteresuje czy nie. W tym przypadku interesuje, ale mam dość tematów tego typu na co dzień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Peany, przybywajcie! Jak mógłbym się pogniewać?! :) Ja również nieczęsto sięgam po tego typu historie. Ten, który polecał mi tę książkę, wprowadził mnie niestety w błąd. Zdarza się ;)

      Usuń
  8. Książka mnie chyba do siebie nie przekonała, za to chylę czoło za recenzję:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Twoja recenzja niezbyt zachęciła mnie do przeczytania omawianej przez Ciebie pozycji. Wydaje mi się ona zbyt ponura i depresyjna i nie jestem pewien, czy jest to coś, czego aktualnie potrzebuję. Ale hej, od tego jest recenzja właśnie, by dowiedzieć się, czy coś się chce, czy nie i ten aspekt wyszedł Ci idealnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje ostatnie zdanie jest niezwykle trafne. Nie piszę o ksiązkach tylko po to, by zawsze zachęcać i wychwalać. Chcę przedstawić dany tytuł takim, jakim jest - czasem prowadzi to do tego, że bardziej niż zachęcać, odradzam jakiś tytuł. Myślę, że tak ma właśnie być ;)

      Usuń
  10. Byłem prawie pewien, że to kolejny z setek blogów o książkach, który przejrzę i zaraz sobie odpuszczę. Skoro udało Ci się utrzymać mnie przy czytaniu do końca artykułu i przeglądam już kolejne to znaczy, że blog jednak ma coś w sobie! Gratuluję.
    Książka przerażająca ale nie mówi o niczym nowym lub wyjątkowym, niestety. Pozdrawiam, Bartek z www.bartekwpodrozy.pl.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bartku, sprawiłeś mi swoim komentarzem dużą przyjemność, dzięki. Pełna zgoda - to już było, nie tylko jako literacka fikcja ;)

      Usuń
  11. Przy odpowiednim nastroju może bym się pokusiła sięgnąć po książkę, coś jednak mnie do niej przyciąga, zapisuję, ale z pewnością jeszcze nie teraz się z nią spotkam. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izabelo, dołaczyłaś właśnie do grona osób, ktore po ukazaniu tej receznji pisały mi, że jest coś w tej książce, co ich przyciąga i każe zapisać ją na czytelniczą listę ;)

      Usuń
  12. Tematy poruszane często w książkach. Ale nierealność zdarzeń sprawia, że nie wie się, czy przeczytać, czy ominąć. Tytuł przyciąga ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, nierealny natłok negatywnych zdarzeń może niektórych skutecznie zniechęcić do tej lektury. Nie każdemu spodoba się to, co przygotował Chmielewski

      Usuń
  13. Ogólnie lubię czytać książki o podobnej treści, ta wydaje się bardzo ciekawa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mario, dodam tylko, że masz do wyboru zarówno wersję papierową, jak i e-book ;)

      Usuń
  14. Mam wrażenie, że ta książka świetnie wpasowuje się w nurt rzeczy pisanych ,,pod zamówienie społeczne". Rząd powinien dofinansowywać takie rzeczy, tak świetnie wpasowują się w jego obecne kampanie. Niestety, ja w tym widzę raczej kolejną ,,pozytywistyczną" produkcję, skrojoną tak, by nie była przypadkiem za głęboka ani zbyt trudna tylko trochę zszokowała, trochę ,,otworzyła oczy" a najlepiej dotarła pod strzechy i sprawiła, że ten zły mąż się poprawi i na kolanach przeprosi żonę i dzieci. Nie jestem pozytywistą, nie wierze w takie rzeczy, ale jak komuś czytanie tego sprawia przyjemność, to niech czyta...

    OdpowiedzUsuń
  15. Jako ktoś, kto już zna książkę, pozwolę sobie wybrać z Twojej wypowiedzi trafiający w punkt fragment, będący jednocześnie dobrą puentą do szeregu powyższych komentarzy: "to produkcja skrojoną tak, by nie była przypadkiem za głęboka ani zbyt trudna tylko trochę zszokowała, trochę otworzyła oczy".
    Dziękuję za ten komentarz!

    OdpowiedzUsuń
  16. Często tak w życiu bywa, jak w tej książce. Dzięki Tobie wiem, że nie chcę jej czytać. Dziekuję :)

    OdpowiedzUsuń