Tłumaczenie: Walentyna Mikołajczyk-Trzcińska |
Mieszkająca
pod Moskwą Anna wraz z synem i partnerem staje w obliczu rozprzestrzeniającej
się epidemii choroby, która dziesiątkuje Rosjan. Kolejne miasta obejmowane są
kwarantanną. Wraz z grupką mniej lub bardziej bliskich osób, bohaterka
podejmuje próbę ucieczki przed tym, co sama nazywa „goniącą ich [śmiercionośną]
falą”.
Rosyjskie
pustkowia. Listopad. Zimno, ciemno, domy z piecem na wagę złota, liczy się
każda kropla paliwa… Czuć z kart książki przejmującą panowanie nad Rosją zimę.
Czytając, czasami aż chce się narzucić coś cieplejszego na siebie.
„Pandemia” to połączenie powieści
postapokaliptycznej, powieści drogi oraz dramatu obyczajowego, przy czym ten
ostatni występuje w największym stężeniu. Nie jest to do końca tradycyjne
postapo, gdyż wyniszczenie i upadek społeczeństwa dzieją się tu i teraz.
Czytelnik znajduje się w samym środku procesu, stojąc jedną nogą w tym, co
było, a drugą w tym, co dopiero nadchodzi.
Podejrzewam,
że dla wielu umiejscowienie akcji w Rosji może być ciekawą odmianą i zadziałać
in plus. Chociaż trudno mi było przyzwyczaić się do charakterystycznych imion
postaci… oraz do tego, kto jakim samochodem przemieszcza się akurat w danym
momencie.
Świat
poznajemy oczami Anny, która pełni także rolę narratorki. Kobieta marzy o
przetrwaniu wraz z dwójką najdroższych jej mężczyzn. Jest to jak najbardziej
pozytywna postać, pełna słabości, lęków i pragnień. Ludzka i niedająca się nie
lubić. Jak na pierwszoosobową narrację dostajemy stosunkowo wyważoną relację
zdarzeń wraz z szerokokątnym obiektywem.
Brak
w „Pandemii” superbohaterów; tu każdy jest „tylko” człowiekiem, każdy się boi,
zaś bohaterscy wydają się ci, którzy mimo strachu postanawiają działać. To
opowieść o grupie ludzi stojących w obliczu klęski. Na dobrą sprawę więcej ich
dzieli, niż łączy i nie potrafią wyzbyć się wzajemnych resentymentów. Potrafią
pokłócić się o to, kto pojedzie którym autem i wypadają w owych utarczkach
całkiem autentycznie. Takie rzeczy są niezmiernie istotne, bo świat właśnie się
skończył i powstaje na nowo, a trzeba przecież zaznaczyć swoją pozycję w
grupie.
Jana
Wagner skoncentrowała się na ludzkich interakcjach, procesach grupowych, ale
także starała przyjrzeć się pojedynczym jednostkom. Całkiem nieźle jej to
wyszło. Wypada odnotować, iż brak w książce wyrafinowanego słownictwa, patosu
czy filozoficznego bełkotu. I to dobrze. Ba, uważam nawet, że bohaterowi są aż
nadto ułożeni i kulturalni jak na sytuację, w której przyszło im funkcjonować.
Zaletą
„Pandemii” jest niewątpliwie to, że nawet chwile, w których pozornie nie dzieje
się wiele, potrafią wzbudzić napięcie połączone z niepokojącym oczekiwaniem.
Również relacje rodzinne Anny są w tej książce udanie nakreślone i to na wielu
płaszczyznach: dotyczą więzów rodzicielskich, małżeńskich, a także
skomplikowanych stosunków z byłą żoną Sierioży, partnera Anny.
Jest ludzki dramat, jest motyw drogi, są niespodzianki na owej trasie (od „małych
cudów” po odrażające sceny), zwroty akcji, sprawnie wprowadzane momenty
napięcia. Nikt tutaj (prócz bohaterów rzecz jasna) nie pędzi na łeb na szyje i
nie próbuje z ludzkiego dramatu zrobić np. taniej sensacji. Niby elementy są na
swoim miejscu, całość pozornie w porządku, ALE wszystkiego za mało tzn. w za
małej dawce, w za małym natężeniu, bez wystarczającej wyrazistości. Jakby
autorka, wpadając na jakiś trafiony zabieg, realizowała go do połowy i na tym
poprzestawała. Jak gdyby bała się przekroczyć wyznaczoną prędkość, zapuścić się
głębiej w pewne sceny i zobaczyć, co zastanie na ich końcu. Bo Wagner napięcie
zbudować potrafi, trochę gorzej z momentami kulminacji. Bohaterowie mają, rzecz
jasna, problemy zarówno osobiste, jak i grupowe, doznają pewnych strat i
cierpień, ale mimo wszystko los okazuje się dla nich stosunkowo łaskawy.
Jeśli
chodzi o zakończenie… Tu nie ma czegoś takiego. Zakończenie – gdybym na siłę miał użyć tego
słowa – zostało tak napisane, jakby na pewno miała powstać kontynuacja. Trudno
mówić o postawieniu finalnej kropki, gdyż historia zapewne trwałaby w
najlepsze, gdyby nas z niej bez pytania nie wyproszono. Zabrakło mi w
„Pandemii” pewnego punktu kulminacyjnego, czyli wracamy do tego, o czym
wspominam powyżej.
Próżno spodziewać się powiewu gatunkowej świeżości czy też nowych rozwiązań
fabularnych. Otrzymujemy z grubsza to, czego się spodziewamy: ludzi
zachowujących się irracjonalnie, popadających w obłęd, gotowych przekroczyć
wiele granic, aby tylko przetrwać kolejny dzień; anarchię, skrajnie trudne
warunki, opustoszałe miasta oraz siłę mięśni i broń jako te, które dają
przewagę w walce o zasoby.
Jana
Wagner wprawdzie akcentuje wszechogarniające zagrożenie, ale nie pokazuje, do
czego może doprowadzić w skrajnych przypadkach. W tym momencie zatrzymuje się i
posuwa historię dalej, rozwijając następny wątek. Podczas lektury doskwierał mi
niedostatek większej liczby mocnych i emocjonujących akcentów. Mam wrażenie, że
znajdzie się część osób, która uzna tę książkę za niewystarczająco „doprawioną”
(i nie mam tu na myśli ani brutalności, ani lejącej się z kart krwi), ale dla
tych, którzy lubią sięgnąć po coś łagodniejszego, będzie w sam raz. Mimo to, książka
napisana prostym językiem, czyta się lekko i prędzej czy później wciągnie
każdego.
Ocena: 6,5/10
http://www.taniaksiazka.pl/pandemia-jana-wagner-p-522737.html
Bardzo lubię klimat postapo i zauważam, że coraz więcej powstaje takich książek, które ukazują właśnie początki apokalipsy i zachowanie ludzi jeszcze zupełnie do tego nieprzyzwyczajonych. A koniec świata w Rosji... chyba kojarzy mi się to z bardzo znanym cyklem książek ;)
OdpowiedzUsuńO i szkoda, że więcej w tym obyczajówki. Ja tam lubię brutalne sceny i śmierć, i flaki lecące na prawo i lewo dużo bardziej od skomplikowanej sytuacji rodzinnej.
Tak jak napisałem, w "Pandemii" czytelnik nie odnajdzie ani elementow drastycznych, ani tych rodem z amerykańskiego horroru. Masz rację w tym, że ukazanie zachowania ludzi wobec początków apokalipsy jest dla mnie ciekawym wyborem, a zwłaszcza, jesli autor wzbogaci swoje dzieło elementy psychologii.
OdpowiedzUsuń