![]() |
Tłumaczenie: Dariusz Ćwiklak |
Miło
znów wrócić do tego młodego autora (w dodatku mojego imiennika), a w
szczególności do cyklu o dwójce prywatnych detektywów Perry-Pritchad…
„Trochę po
północy, w bezksiężycową październikową noc zamordowano człowieka, którego nie
znosiłem. Policja zaczęła szukać podejrzanych ludzi, którzy mieli zatarg z
Jeffersonem. Na szczycie tej listy znalazłem się ja. Prywatny detektyw Lincoln
Perry był wschodzącą gwiazdą policji w Cleveland, ale jego kariera skończyła
się, kiedy pobił szanowanego prawnika. Miał powód: Alex Jefferson odbił mu
narzeczoną. Teraz jednak Jefferson został bestialsko zamordowany, a wdowa
dzwoni do Perry’ego z rozpaczliwą prośbą. Detektyw wie, że nie powinien się
zgadzać, ale nie może odmówić kobiecie, którą kiedyś kochał. Szybko odkrywa,
jak wielki popełnił błąd...”
Pewnie wielu z Was nie wie, że w swojej ojczyźnie, tj. Stanach Zjednoczonych, Michael
Koryta jest bardzo doceniany, o czym mogą świadczyć nagrody w prestiżowych
konkursów literackich oraz liczne wyróżnienia i nominacje. To autor kilkunastu powieści – rocznik ’82. Pierwszą książkę (i pierwszą z tego cyklu) popełnił w
wieku 22 lat! Znalazłem też informację, że jego dzieła przetłumaczono na 20
języków. To, że Koryta to absolwent prawa na pewno nie jest tak ciekawe, jak
fakt, iż wcześniej parał się dziennikarstwem śledczym oraz funkcją… prywatnego
detektywa, czyli dokładnie tak samo, jak dwaj główni bohaterowie jego serii.
Ale wróćmy już do omawianego tytułu.
Na
polskim rynku występują trzy części cyklu Perry-Pritchad, ale tak naprawdę
wyszły już cztery, z tym że ta ostatnia nie została jeszcze przetłumaczona. Mam
nadzieję, że taka sytuacja nie potrwa zbyt długo, choć i tak już trwa… Dobrze,
gdyby Wydawnictwo Amber domknęło ową serię, bo ona zwyczajnie na to zasługuje.
„Martwy
trop” to trzecia, według kolejności powstawania, część cyklu o prywatnych
detektywach. Duży wpływ na fabułę książki mają zdarzenia z pierwszej części („Ostatnie
do widzenia”). Ponadto u detektywa Perry’ego zachodzą spore zmiany, zarówno na
polu zawodowym, jak i osobistym.
To
opowieść o tym, jak jeden żałosny kaprys niszczy kolejno ludzkie życia.
Koryta,
w tworzonych kryminałach, wypracował swój oryginalny styl. Szybko też odnalazł
dla siebie miejsce na literackiej mapie, dostarczając swoimi książkami dowód na
to, że dobrze mu w takiej konwencji, co też zbiegło się z bardzo pozytywnym
odzewem czytelników zza Atlantyku, których proza Koryty wyraźnie
usatysfakcjonowała. Książka nie jest zbyt obszerna - tak samo zresztą, jak inne
części cyklu - w przeciwieństwie do 2 pozostałych tytułów obecnych na naszym
rynku, tj. „Pod cyprysami” oraz „Tajemnica rzeki Lost River”. Dzieje się tak, ponieważ
Koryta pisze w nieco inny sposób, wyraźnie zaznaczając swoje indywidualne
podejście. Jest to pisanie konkretne, zwięzłe oraz bezpośrednie. Nie ma miejsca na
zapychacze i ozdobniki - wszystko podporządkowane jest rozwojowi intrygi i
głównemu nurtowi fabule. Opisy, jeśli są, to w miejscach, gdzie to konieczne
dla zarysowania tło czy wprowadzenia nowej pory dnia itp. Biorąc pod uwagę
poziom (jakościowy) intrygi, brak błędów logicznych oraz, przede wszystkim,
bardzo młody wiek autora – wypada tylko przyklasnąć. I czekać na więcej.
Na
początku, gdy sprawy zaczynają przybierać nieciekawy obrót dla jednego z naszych
bohaterów (detektywów), raziło mnie nieco to, że pozostawał on taki bierny, nie
odgryzając się ani trzeźwym myśleniem, ani logiczną argumentacją, np. w pewnym
momencie nie wspomina o badaniu na obecność prochu albo o tym, że sam zadzwonił
i zawiadomił policję, a mógł to sobie darować i po prostu odejść. Wszystko to
ma istotne znaczenie dla prowadzonego śledztwa. Ale to właściwie jedyne, do
czego miałbym pewne uwagi.
Do tej
pory w Polsce ukazało się łącznie 5 tytułów autorstwa Michaela Koryty: 3, o
detektywach, nakładem Wydawnictwa Amber oraz 2, o których wspominam powyżej, to
zasługa Wydawnictwa Sonia Draga. (Nawet dobrze się stało, że rozdzielono
twórczość pisarza, gdyż seria kryminalna zdecydowanie różni się konwencją oraz
konstrukcją od 2 pozostałych tytułów). Uważam obie decyzje za niezwykle słuszne
i korzystne dla polskiego czytelnika. Dzięki temu miałem okazję i przyjemność
zarówno odkrycia tego pisarza i czytania jego dzieł, jak i możliwość
podzielenia się tym z Wami. Obecnie jego pozycje dostępne są za symboliczne
sumy, zwłaszcza seria Perry-Pritchard. Mam nadzieję, że na tej liczbie (5)
wydawnictw się nie skończy i że Koryta ponownie zawita do naszych księgarń. Oby
jak najszybciej.
Spośród
3 wydanych dotychczas w Polsce części, za najlepszy uważam „Hymn smutku’, dwie
pozostałe są według mnie zbliżone do siebie poziomem, jednak osobiście
przyznałbym 2. miejsce właśnie książce „Martwy trop”. Nie zmienia to faktu, iż
wszystkie pozycje Koryty o prywatnych detektywach są co najmniej bardzo dobre i
warte polecenia. Podziwiam autora za to, że na stosunkowo niewielkiej ilości
stron potrafi zgrabnie zmieścić i poprowadzić zarówno główną kryminalną
intrygę, wzbogaconą o mylne tropy i niejasności, jak i niewielki wątek miłosny oraz sporą
dawkę świetnego, męskiego humoru generowanego zwłaszcza przez naszych
detektywów, a wszystko to napisane rzeczowym i minimalistycznym stylem. Nie mam
wątpliwości, że dla wielu z was ten młody, amerykański autor okaże się odkryciem
jak nie roku, to przynajmniej miesiąca. Warto zanotować sobie to nazwisko.
Ocena: 7/10
Poniżej recenzja "Ostatnie do widzenia" M. Koryty:
Okładka: http://www.wydawnictwoamber.pl/kategorie/sensacja-kryminal/martwy-trop,p300
Zapowiada się bardzo interesująca lektura. Dopisuję ją do listy książek, które chcę przeczytać :)
OdpowiedzUsuńMagdo, na pewno warto dać szansę temu autorowi. A co więcej, warto poznać cały ten cykl ;)
OdpowiedzUsuńNiby prosta historia, ale jest w tym coś intrygującego :)
OdpowiedzUsuńTak, Koryta nie dosć, że pisze prosto, ale zarazem przyjemnie dla czytelnika, to jeszcze wystarczają mu pozornie nieskomplikowane historie, aby przetworzyć to na literaturę wartą poznania, dostarczającą odpowiedniej dawki rozrywki. A wszystko to na relatywnie niewielkiej ilości stron.
Usuń