„Odetchnął głęboko upalnym
powietrzem wczesnego sierpniowego popołudnia i postanowił, że raz na zawsze
musi przeciąć nić szaleństwa, która ostatnimi czasy nie pozwalała mu swobodnie
oddychać.”
Stefan
Darda powraca z nową powieścią grozy, która fabularnie mocno nawiązuje do
debiutu pisarza („Domu na wyrębach”) z 2008r. W ciągu minionych 9 lat autor
wydał wiele pozycji na czele z bardzo dobrym cyklem „Czarny Wygon”, w jego
dorobku pojawił się także zbiór opowiadań, a nawet thriller pt. „Zabij mnie
tato”, jako próba sprawdzenia się w innym gatunku. Jednak a propos najnowszego
tytułu nie sposób nie odnieść się do pierwszej książki pisarza, a także
naturalne wydają się być wszelkie porównania „Domu na wyrębach” z „Nowym domem
na wyrębach”.
W
przypadku tej książki wskazana jest
znajomość dzieła z 2008 r. Nie chodzi tu tylko o zbieżność tytułów, ale przede
wszystkim o umiejscowienie akcji, występujących w obu pozycjach bohaterów oraz
przeplatające się wątki fabularne. Z debiutem Stefana Dardy zapoznałem się już
jakiś czas temu. Jednak, aby odświeżyć sobie
wszelkie szczegóły, imiona czy finalne rozstrzygnięcia, nie czytałem ponownie całości. Wystarczyło mi przypomnienie ostatnich kilkudziesięciu stron. Wtedy to owa
historia ponownie stała się aktualna dla omylnej ludzkiej pamięci i z
ciekawością mogłem oddać się lekturze „Nowego domu na wyrębach”.
Ci,
co czytali, z pewnością pamiętają, jak skończył się debiutancki „Dom na
wyrębach” - bardzo pesymistycznie i przejmująco, pisząc wprost. Ale chodzi mi też
o konkretne miejsce, w którym zastaliśmy Huberta po raz ostatni. Otóż następuje
kontynuacja tej właśnie sceny z 19 marca 1996r. Od tego zaczyna się ta
nowa-stara historia. A zaczyna się w tytułowych Wyrębach - „w maleńkim, otoczonym przepastnymi lasami przysiółku” - wśród pięknych,
dziewiczych krajobrazów Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego.
Główny
rdzeń akcji ma miejsce w sierpniu i wrześniu 1996 r. W centrum wydarzeń
znajduje się rodzina Kosmalów, czyli Hubert z żoną Danusią i dwójką synów:
Tomkiem i Michałem. To wokół nich będzie się najwięcej dziać, to ich losy
czytelnik będzie śledził. Przypomnę tylko, że Hubert to przyjaciel zmarłego
Marka Leśniewskiego, który w spadku przekazał mu wszystkie swoje rzeczy, w tym m.in.
dom na wyrębach. Nie wolno też zapomnieć o postaci Ewy Firlej – znajomej z
pracy Huberta i osoby, dla której Marek był kimś znacznie bliższym.
„Minęło kilka miesięcy od dnia, w
którym Hubert Kosmala po raz ostatni odwiedził Wyręby, jednak wydarzenia, które
miały tam miejsce na początku 1996 roku, zaczynają coraz mocniej odbijać się na
jego życiu prywatnym i zawodowym. W pewnym momencie uświadamia sobie, że
ucieczka od opuszczonego domu i związanych z nim wyrzutów sumienia to droga
donikąd, wyjeżdża więc na jakiś czas do Wyrębów, aby zmierzyć się z własnymi
demonami i odzyskać spokój ducha.”
Jak już wspomniałem, nie sposób uniknąć odniesień do debiutu. Na uwagę zasługuję początek nowej książki. Na uwagę i pochwały. Darda w pierwszych kilkudziesięciu stronach, kreśląc fabułę, opiera się na sugestywnych kontrastach. To z jednej strony piasek plaży, a z drugiej śnieg, mimo kalendarzowej wiosny; albo gwar i plusk basenu skontrastowany z ciszą zmarłych. Przynajmniej początkowo przenosimy się z krainy śniegu do upalnego okresu wakacji. Otwarcie dzieła to niepewność, przeplatająca się naprzemiennie rzeczywistość z koszmarną ułudą oraz porządna dawka rasowej literatury grozy. Natomiast na całej historii odciska piętno niepewność i sceptycyzm samego Huberta, które także czytelnikowi dają się mocno we znaki, do tego stopnia, iż wahanie towarzyszy nam na każdym kroku, nawet w tych teoretycznie mniej istotnych i „groźnych” scenach. Protagonista stoi w światopoglądowym rozkroku: wciąż nie jest przekonany, że notatki Marka znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistości. Fundamentalne pytanie o kwestię wiary, życia i śmierci oraz obecność sił nadprzyrodzonych, które w końcowym kształcie sprowadza się do tego, czy można swobodnie i bezpiecznie udać się do domu na wyrębach. Czy można bez obaw zabrać ze sobą rodzinę, by przeżyć chwilę beztroski, nacieszyć się wszechobecną zielenią, czy też omijać szerokim łukiem ów skrawek wyrwany królestwu drzew?
Tymczasem
im dalej z fabułą, tym bardziej krystalizuje się jedno, konkretne zastrzeżenie.
Otóż po bardzo udanym początku, po mieszaninie elementów grozy ze szczyptą
tajemniczości, po dawce niedomówień, wodzenia czytelnika za nos, nabierania go
– w środkowej części książki doskwiera niedobór elementów typowych dla horroru.
Ta część to bardziej zaznaczone tło obyczajowe, to wprowadzani nowi bohaterowie,
a w końcu to mniej samych Wyrębów, a więcej wypraw Huberta, który podąża w,
momentami nieco sentymentalną, podróż śladami swojego zmarłego przyjaciela-Marka,
ale też odwiedza miejsca, które sam miał okazje wcześniej zobaczyć. Lista
lokalizacji, miasteczek jest spora - to nie tylko tytułowe Wyręby i Lublin.
Na
podstawie całej tej książki, a zwłaszcza początku, widać wyraźnie, iż Darda celniej
niż w debiucie ujmuje to, co chce w danym momencie przekazać. Lepiej kreśli
sceny, stosuje różnorodne środki stylistyczne. Jest bardziej konkretny oraz
zwięzły w porównaniu z „Domem na wyrębach”. Nie wikła się w niepotrzebne
szczegóły, a częste wyprawy poza Wyręby, wtedy przeze mnie krytykowane (bo
rozmywały klimat), teraz są przemyślane i uzasadnione fabularnie. O wiele
korzystniej wypadają sceny w Lublinie, gdzie ponadto spotykamy nowe osoby, a
poza tym zło już dawno wyściubiło nos poza Wyręby, stąd też stolica lubelskiego
nie jest zbędnym, nudnym elementem, tylko ciekawym przystankiem na
fabularnej ścieżce. Co do kwestii formalnych, autor wzbogaca swoje najnowsze
dzieło „Codziennostkami”, czyli krótkimi zapiskami w formie dziennika jednego z
bohaterów.
Po
pierwsze, Darda powraca do większości postaci znanych z debiutu, a osoba samego
Marka unosi się, niczym duch, nad nową książką. Po drugie, autor udanie
wprowadza do powieści nowych bohaterów, na czele z dwójką istotnych dla
historii jednostek: losy jednej z nich okażą się niezwykle tragiczne, drugą zaś
od samego początku otacza mgiełka tajemnicy.
Pisarz w swojej nowej powieści mocno zarysowuje tło obyczajowe. Kładzie nacisk na
ukazanie realiów małomiasteczkowego życia, poddaje pod osąd rozważania „o tym, jak różni księża pełnią posługę
kapłańską” i jaką rolę dla prowincjonalnego bytu odgrywają religia oraz
wierzenia ludowe. Pisarz przemyca też odrobinę humoru, choćby za sprawą
policjantów albo samego Huberta.
Zauważalny
jest również charakterystyczny dla Dardy zabieg budowania fabuły na notatkach
przyjaciela, tak jak w „Słonecznej dolinie” albo w debiucie; w miejsce jednego
bohatera, który ginie przychodzi drugi, będący przyjacielem zmarłego, i jakby wchodzi
on w buty swego poprzednika-kumpla, przejmując po nim pałeczkę, w celu dalszego
rozwiązywania sprawy i pokonania zła. Druga kwestia to sporządzanie zapisków
przez jedną z postaci, a następnie odkrywanie ich i podążanie według wskazówek
tam zawartych. To właśnie to, co wyróżnia autora i co jest namacalne także w
jego najnowszej książce.
Darda,
analogicznie do Kinga, zdecydował się na napisanie kontynuacji swojego
wcześniejszego utworu. Amerykanin po wielu latach od „Lśnienia” wydał dzieło pt.
„Doktor Sen”, któremu udaje się przywrócić i utrzymać klimat doskonałego
pierwowzoru jedynie przez około 100 str. Pamiętając o zachowaniu rozsądnych
proporcji, z Polakiem sprawa ma się inaczej – poza poprawą warsztatu i naturalnie
większą dojrzałością pisarską, „Nowy dom na wyrębach” niezwykle udanie
przywraca wymowę i nastrój dzieła z 2008 r. Ma się wrażenie, jakby obu książek
wcale nie dzieliły te wszystkie lata, a co najwyżej kilka miesięcy.
Stefan Darda ponownie proponuje nam podróż do czasów, kiedy sięgało się po przebrzmiałe
już marki piwa, a kieszeni nie wypychały smartfony, bo dzwoniło się z budek
telefonicznych, zaś CPN oferował benzynę po przeraźliwie niskich (jak na
obecne realia) cenach.
To
książka starannie zaplanowana, przemyślana, o czym najlepiej świadczy
przygotowane przez autora zakończenie, stanowiące raczej skupisko pytań aniżeli
gotowych odpowiedzi. Domyślam się też, że zarówno końcowe zdanie, jak i sposób,
w jaki kończy się książka, mocno Was zaskoczą. Właściwie jedynym większym
mankamentem jest to, iż momentami fan grozy może poczuć się niedopieszczony.
Czytelnik
odnajdzie wszystko to, czym odznacza się proza Stefana Dardy: oddanie walorów
przyrody, wierzenia ludowe, swojskość, klimat, realizm i prostotę w dobrym tego
słowa znaczeniu. [„wszystko bez zmian.
Gościnne podwoje domu na wyrębach stoją przed tobą otworem”.] Nie ma żadnej
rewolucji (bo też nie była potrzebna), jest co najwyżej ewolucja. To ten sam Stefan
Darda – nic się nie zmieniło, więc jeśli czytelnik zna inne książki pisarza, z
pewnością będzie wiedział, czego się spodziewać.
Dobrze
jest poznawać książkę wieczorową porą przy uchylonym oknie i akompaniamencie
żabiej filharmonii oraz ptasich nawoływań – ja akurat dostąpiłem tej
przyjemności.
Jako
że historia domu na wyrębach rozrosła się już do dwóch woluminów, to poniekąd
można pozwolić sobie na porównanie jej do wcześniejszego cyklu autora - „Czarny
wygon”. Otóż osobiście nieco bardziej cenię czteroczęściową opowieść o wiosce
na Roztoczu, ale z drugiej strony doskonale zdaję sobie sprawę, że jeśli chodzi
o faworytów, to głosy czytelników pozostają podzielone, i wielu z was świetnie
bawiło się przy okazji debiutu pisarza. Wniosek - jest z czego wybierać, gdy
mowa o twórczości Dardy.
Ocena: 7/10
Dziękuję autorowi za udostępnienie mi egzemplarza do recenzji.
Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń