13 sierpnia 2018

Dennis LEHANE / WYWIAD z amerykańskim pisarzem, twórcą m.in. "Pokochać noc” oraz „Rzeki tajemnic” / Dobra Komplementarne



Zapraszam Was serdecznie na wywiad z jednym z moich ulubionych (spośród wciąż żyjących) twórców. Dennis Lehane to amerykański pisarz oraz scenarzysta, twórca m. in. cyklu kryminałów z Partickiem Kenziem i Angelą Gennaro (na czele z „Gdzie jesteś, Amando?” – recenzja tutaj) oraz kilku odrębnych powieści: „Rzeka tajemnic” (przeczytaj recenzję) czy „Wyspa skazańców”. Punktem wyjścia do naszej rozmowy było jego najnowsze dzieło, tj. „Pokochać noc”.



Dennis Lehane, czyli… stuprocentowy bostończyk, który kocha swoje miasto. Irlandczyk z pochodzenia. Poza tym, stroniąca od filozofii niespokojna dusza. Uwielbia Hitchcocka. Twierdzi też, że wiele pomysłów przychodzi do niego podczas porannych pryszniców.. Jego powieści zachwycają czytelników na całym świecie. (Mnie np. całkowicie olśniła „Rzeka tajemnic”, moja nieoficjalna ‘powieść życia’ - nie wyobrażam sobie sytuacji, w której zabraknie jej w moich prywatnych zbiorach.) Chyba trudno znaleźć czytelnika, który nie słyszałby o tym świetnym pisarzu albo nie obejrzał przynajmniej jednego filmu powstałego na podstawie jego prozy: adaptacja „Rzeki tajemnic” w reżyserii Clinta Eastwooda zdobyła w 2003 roku Oscara, a „Wyspę tajemnic” wziął na warsztat sam Martin Scorsese; jego najnowsza powieść także zostanie przeniesiona na wielki ekran.

>> RECENZJA "POKOCHAĆ NOC":  KLIKNIJ TUTAJ <<


Lokalny patriotyzm pisarza uwidacznia się w jego kolejnych powieściach, bo to przeważnie w Bostonie rozgrywa się akcja książek Lehane’a. Jego historie cechuje moralna dwuznaczność - gdzie nie ma dobrego ani złego wyboru, zostaje tylko wybór między mniejszym a większym złem - i często otwarte, dzielące czytelników na dwa przeciwstawne obozy, niejednoznaczne zakończenia. Sprawdźcie, co pisarz ma do powiedzenia o Bostonie, ważnych życiowych zmianach, wychowywaniu dzieci, małżeństwie, moralnych dylematach i najnowszej powieści, o której mówi, że „jest jakby bliźniakiem” jego wcześniejszej „Wyspy skazańców”, gdyż w obu protagoniści przechodzą przez globalny wewnętrzny wstrząs… Zapraszam!


Czym różni się dzisiejszy Dennis Lehane od tego debiutującego 24 lata temu powieścią „Wypijmy, nim zacznie się wojna”? Ile razy, przez te lata udanego pisania, dobrobyt uderzył Ci do głowy? Pytam o to, ponieważ w przeszłości otwarcie (i publicznie) ostrzegałeś siebie przed negatywnymi skutkami sławy i bogactwa, mogącymi sprawić, że odrzucisz swoje pochodzenie, a także trudną ale jednocześnie otwierającą oczy przeszłość: życie w biedzie, wychowywanie się w Bostonie, na skrzyżowaniu dwóch zwalczających się frakcji: białego i czarnego Bostonu. Co musiałeś zrobić/co robisz, aby nie poczuć się zbyt potężnym jako jednostka i wciąż twardo stąpać po ziemi? Jakiej rady możesz udzielić innym w podobnym położeniu?
Nie udzielam porad innym ludziom. Mogę mówić tylko za siebie i poprzez własne doświadczenia. A mówiąc o powodzeniu, bogactwie zawsze najważniejsza była dla mnie kwestia definiowania samego siebie przez pryzmat tego, co posiadam lub przez pryzmat tego, co kocham. Szczerze? Nie przywiązuję uwagi do większości posiadanych przeze mnie dóbr. Mam to gdzieś. Tak, lubię mojego Jeepa i prawdą jest, że taszczyłem za sobą – od domu do domu, a nawet przez kilka stanów – biurko, przy którym powstała „Rzeka tajemnic”, ale poza tym wszystko to są tylko rzeczy. W dodatku – całkowicie wymienne rzeczy. A co do poczucia mocy, władzy… niby z jakiej racji miałbym czuć się mocny? Jestem tylko facetem, który zarabia, by opłacić bieżące wydatki. Pisanie to świetna robota (według mnie, najlepsza na świecie) ale nie idzie w parze z poczuciem władzy. Większość czasu spędzam na myśleniu o przyziemnych, domowych sprawach, np. jak poczynają sobie moje córki zarówno w szkole, jak i poza nią; czy właściwie zaplanowałem obiad; czy przygotowałem im lunch następnego dnia, i jak sprawić, by w tej samej godzinie zawieźć jedną na zajęcia z gimnastyki, a drugą na trening koszykówki. Dopiero kiedy o tym nie myślę, zastanawiam się nad nowym scenariuszem lub powieścią. Nie mam zbytnio czasu głowić się nad tym, czy dobrobyt uderzył mi do głowy.

Jaki jest twój stosunek do zmian? Jak na nie reagujesz? Z pewnością jesteś zupełnie inną osobą od tej z początków kariery. Przykładowo, znalazłem ciekawą informację o tym, że jakieś 10 lat temu nie chciałeś tworzyć scenariuszy do filmów opartych na Twoich powieściach – nie uważałeś tego za zbyt atrakcyjne, prawda? Ale czas przyniósł zmianę w tej materii. Właśnie stworzyłeś scenariusz na bazie swojej najnowszej książki, „Pokochać noc”. Co spowodowało taką zmianę w Twoim podejściu, co cię przekonało?
Lubię zmiany. Zmiany są fajne, krew szybciej wtedy płynie, no i wyzwalają się endorfiny. Każdy, kto zdaje sobie sprawę z charakteru mojej pracy, wie, że nie mógłbym znieść pisania dwa razy tego samego i opieram się tworzeniu „marki” dla siebie. Wracając do mojego stanowiska sprzed lat… Kiedy stwierdziłem, że nie będę pisać scenariuszy na podstawie moich własnych książek, miałem na myśli to, że wówczas nie rozumiałem wystarczająco tej formy i nie czułem też, bym mógł dawać sobie z nią radę. Jednak obecnie bardzo dobrze pojąłem istotę tworzenia scenariuszy bądź sztuk telewizyjnych, o wiele lepiej niż 10 czy 15 lat temu, więc teraz z przyjemnością przerabiam moje książki.

Fot. Ashleigh Faye
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że „kiedy piszesz książkę, jesteś Bogiem. Możesz zrobić wszystko”. Czy to dlatego bycie pisarzem jest dla Ciebie tak kuszącym zajęciem? Podzielam Twój punkt widzenia, ponieważ za filmem stoi grupa ludzi i – w opozycji do książki – „wszystko może się zdarzyć z filmem. Nie masz nad tym żadnej kontroli. Zero.” (to także Twoje słowa). Wyjaśnij mi, co jest takiego wspaniałego w pracy w telewizji (niedawno opuściłeś Boston i przeprowadziłeś się do Los Angeles, aby pracować w telewizji)?

Tak, jako scenarzysta jesteś o wiele dalej od miana decydującego o wszystkim „Boga”. Właśnie napisałem najlepszy scenariusz, jaki kiedykolwiek stworzyłem. Skończyłem go wczoraj i, wierz mi, jestem z tego dumny. Ale jest to duma inna niż ta „książkowa”, ponieważ wiem, że w tej branży nie wszystko zależy ode mnie. Na końcowy wydźwięk mojego scenariusza wpłynie mnóstwo czynników: ostateczne zdanie reżysera, prawdopodobna ingerencja jednego lub kilku innych scenarzystów, a także wkład oraz interpretacja samych aktorów… Wszystko to może radykalnie zmienić mój obecny scenariusz. Zatem nie można tutaj mówić o prawdziwej dumie z posiadania dzieła, ponieważ nie „posiadam” scenariusza w taki sposób, w jaki jestem właścicielem moich powieści. Moje książki nie podlegają reinterpretacji, przepisywaniu, ani przekształcaniu przez osoby trzecie. Piszę je współpracując z redaktorem, dzięki czemu są lepsze – i tyle, nic więcej. Nigdy nie wracam do owego materiału, nie majsterkuję przy nim. Natomiast pomiędzy tymi dwiema formami – scenariuszem i powieścią – mieści się specyfika pracy w telewizji. A w świecie, w którym teraz pracuję, pisarza traktuje się z większym szacunkiem niż scenarzystę, ale z mniejszym niż powieściopisarza. Niby masz większą kontrolę, ale nadal jesteś zależny od interpretacji setek innych osób, począwszy od reżysera, przez projektanta kostiumów, na dekoratorze wnętrz kończąc… Ale po dwudziestu latach pracy w samotności, jako powieściopisarz, polubiłem bardzo pracę z ludźmi, w tym to, że widujemy się każdego dnia, na okrągło. Ponadto telewizja, w której pracuję, produkuje dzieła o tak wysokiej jakości, że jest to bardzo bogate i żyzne dla mnie środowisko. Cieszy mnie to niezmiernie.

Z Twojej najnowszej książki wynika, że małżeństwo to głównie kłamstwa i gra pozorów. Podzielasz ten pogląd osobiście? Wynika on z twoich doświadczeń?
Nie. Moja książka pokazuje, że małżeństwo MOŻE składać się z kłamstw i gry pozorów. Każde małżeństwo jest inne, a większość bardzo trudno scharakteryzować w uproszczeniu. To maraton, a nie sprint. A co do moich własnych doświadczeń, dwa razy zawiodłem na tym polu, więc nie jestem odpowiednim źródłem mądrości w tych sprawach. Chciałbym tylko zacytować Clinta Eastwooda, który powiedział: „Jest jeden klucz do udanego małżeństwa. A kiedy się zorientuję, co to jest, znowu się ożenię”.

Jak sądzisz, ile masek zakłada na siebie, co dzień rano, przeciętny człowiek, by móc wyjść do ludzi i przeżyć w tym świecie (jak Rachel), ukrywając przy tym swoje fobie, słabości, prawdziwe uczucia? Czy izolacja, powodowana brakiem zaufania, jest w dzisiejszych czasach doskonałą bronią, a może przekleństwem dla jednostek? Czy uważasz, że fakt skrywania swoich sekretów przed światem, czyni człowieka silniejszym czy słabszym?
Myślę, że wszyscy przywdziewamy maski i wszyscy posiadamy tajemnice, kwestią sporną pozostaje tylko to, jak głęboko w nie zabrnęliśmy. Nie zaufam jednak nikomu, kto uważa, że ma prawo lub upoważnienie do pouczania mnie w temacie moralności. Przykładowo: osoby zainteresowane nawykami seksualnymi innych, prawie zawsze kryją w sobie jakąś własną tajemnicę seksualną. Ludzie, którzy często używają słów takich jak „haniebny” lub „chory”, sami zazwyczaj są wyrodni lub zaburzeni. Nie ma nic złego w posiadaniu sekretu lub dwóch, chyba że jesteś światowym przywódcą, a twoje sekrety sprawiają, że stajesz się obojętny wobec obcych, despotycznych mocarstw. Wyobraźmy sobie, że jesteś przede wszystkim człowiekiem słabym i przestraszonym, który, powiedzmy, specjalnie przeobraża się w tyrana, by zaimponować i rozpalić wyobraźnię innych, słabych i przestraszonych mężczyzn i kobiet – wtedy tak, twoje sekrety stanowią problem, bo jesteś rodzajem społecznej zarazy. Tajemnice same w sobie są dobre, ale tajemnice, które prowadzą do zepsucia naszych przywódców, zagrażają światu.

Czy „Pokochać noc” to bardziej opowieść o miłości, czy o upadku (psychicznym, zawodowym, moralnym) jednostki? A może to książka o rozczarowaniu i samotności? Bo rozczarowujące dla Rachel okazują się już początkowe poszukiwania ojca, potem jej pierwsze małżeństwo z rozsądku, które paradoksalnie od początku miało jawny cel; następnie drugie małżeństwo… Trudno go nie nazwać kolejnym ciosem i rozczarowaniem… Co więcej, chwila bycia w świetnym, ciepłym i empatycznym związku z Brianem kończy się dla bohaterki jeszcze większym poczuciem osamotnienia, bo Rachel musi sama uporać się z problemami i zagadkami, które zgotował jej Brian – Rachel może liczyć tylko na siebie. Gdzie tkwi źródło nadziei w Twojej książce, jeśli w ogóle?
Myślę, że w książce jest dużo nadziei. To historia o ponownym odkrywaniu siebie, już po tym, jak pozbawiono nas wszelkich złudzeń. Rachel wchodzi w dwa wyobrażeniowe małżeństwa. Jednak dopiero w drugim musi zmagać się z tą częścią siebie, która ignoruje to, co znajduje się tuż przed jej oczami. Pod koniec książki Brian wygłasza przemówienie na temat tego, co oznacza dla niego miłość, z którą to opinią się zgadzam. Być może jego filozofia związku to nieco uszkodzona, pęknięta kombinacja nadziei i złudzeń, ale nigdy w moim życiu nie znałem związku, który nie składałby się właśnie z owych fragmentów, więc trzymam stronę Briana.
Jeśli zaś chodzi o samotność, jest to temat dominujący prawie we wszystkim, co napisałem. Współcześni ludzie – bez względu na płeć – są głęboko samotni. To właśnie Karol Marks i wielu pisarzy science-fiction miało rację – przejście od agrarnego społeczeństwa do przemysłowego techno-świata wyalienowało nas duchowo i fizycznie od pojęcia prawdziwej wspólnoty.


źródło 

W pewnym momencie książki Rachel musi wreszcie zmierzyć się z agorafobią i społecznym lękiem. A przed czym Ty się wzbraniasz? Co wywołuje w Tobie strach i opór? Wysokość? Pająki?
Nie cierpię szczurów.



Zaskoczył mnie fakt, że jednym z pierwszych czytelników „Pokochać noc” był Michael Koryta – ten młody pisarz jest niestety dość anonimowym nazwiskiem w Polsce, ale sam przeczytałem 4 jego książki, w tym te o parze detektywów Perry-Prichard, którą to serię bardzo polubiłem. Zastanawia mnie, jak wygląda Wasza relacja? Jesteś jego literackim mentorem? Czytając podziękowania na końcu książki, często rozmyślam nad tym, co takiego pisarz może wtedy usłyszeć o swoim nowym tworze? Opowiedz, jakie uwagi usłyszałeś a propos „Pokochać noc”?
Michael i ja znamy się dość długo. Wziął też ode mnie kilka lekcji (pisarstwa). Potem poszedł w swoją drogę, poślubiając przy okazji moją asystentkę… Dla niego świetna sprawa, dla mnie niekoniecznie – musiałem przecież znaleźć kogoś na jej miejsce! Koryta jest świetnym, młodym pisarzem. Moim zdaniem, jednym z jaśniejszych punktów w świecie kryminałów. Przeczytał już kilka moich rękopisów, a mam bardzo krótką listę osób, z którymi się nimi dzielę. Zazwyczaj są to pisarze, którzy znali mnie od bardzo dawna, więc znają również moje słabości i nie boją się mówić wprost, wytykać mi błędów. A to dla mnie bardzo cenne.
Większość uwag, które usłyszałem odnośnie „Pokochać noc”, we wczesnych stadiach powstawiania książki, pochodziła od kobiet. Poprosiłem moje koleżanki, które przeczytały rękopis, żeby poszukały miejsc, w których wyraźnie przesadziłem z męskim punktem widzenia, w efekcie czego Rachel nie myślała, ani nie mówiła jak kobieta. Otrzymałem w tej kwestii wartościowy feedback, który zdecydowanie pomógł mojej książce.

Często słuchasz utworu „Since we fell”? Która jego aranżacja jest Twoją ulubioną?
Słucham go od czasu do czasu, a najbardziej podoba mi się wykonanie Johnny’ego Mathisa.

Czym dla Ciebie jest Boston? Jak byś opisał, przedstawił to miasto komuś, kto nigdy tam nie był? W czym tkwi siła tego miejsca, oraz jego słabości? Często podkreślasz, że „nie ma drugiego takiego miejsca jak Boston”, więc powiedz mi, co jest takiego specjalnego w tym mieście i jego mieszkańcach? W „Gdzie jesteś, Amando?” można znaleźć taki oto frapujący cytat o Bostonie: „Boston: jesteśmy mali, jesteśmy zimni, ale za dobre miejsce parkingowe potrafimy zabić. Zapraszamy. Przyjeżdżajcie z rodziną.”. Czy nadal tak jest?
Tak. Myślę, że dzielnice, zwłaszcza takie jak Dorchester, Roxbury, Mattapan, Chelsea, Lynn, Hyde Park czy Roslindale, pozostały nadal takie same. Ostre. Surowe. Z charakterkiem. Na pewno nie jest to Boston Rachel (z mojej ostatniej książki). I są to te dzielnice, w których nawet teraz czuję się najlepiej, po prostu swojsko. Jestem dość niespokojnym człowiekiem – taką mam naturę. Nawet gdy siedzę nieruchomo, to zawsze coś we mnie buzuje, łomoce. Ale jeśli posadzisz mnie na stołku w spelunce Fields Corner w Dorchester, w tym nieco ryzykownym dla osoby spoza miasta miejscu, czuję się tak wewnętrznie spokojny, jak w żadnym innym miejscu na świecie. Co do tego, jak opisałbym Boston… cholerka, opisuję go przez całą literacką karierę! Ale ok, powiedziałbym, że jest mały, raczej zamknięty dla obcych, intymny, ale nie przyjazny, a mimo to wypełniony najzabawniejszymi istotami ludzkimi, jakie znam. Nieprzypadkowo nieproporcjonalna liczba zarówno cenionych amerykańskich komików, jak i aktorów komediowych pochodzi właśnie z Bostonu. Coś w tym jest.

Którą książkę uważasz za swoją najlepszą, najbardziej dojrzałą i najbliższą perfekcji? Dlaczego? Którą adaptacja twojej książki wypadła według Ciebie najlepiej, z której jesteś najbardziej usatysfakcjonowany?
Najprawdopodobniej moją najlepszą książką pozostaje „Rzeka tajemnic”. Z pewnością odznacza się najmniejszą różnicą między tym, co zrodziło się w mojej głowie, a tym, co znalazło się ostatecznie na papierze. Moja najbardziej niedoceniana książka to prawdopodobnie „Brudny szmal”. Może nie wzbudza wielkiego entuzjazmu dlatego, że jest tak krótka i powstała zaraz po tym, jak napisałem scenariusz, ale dla mnie osobiście to jedna z trzech najlepszych książek, jakie kiedykolwiek stworzyłem. Poza tym, ja rzadko lubię rzeczy, które (pisarsko) powołuję do życia. Jeśli chodzi o adaptacje filmowe, oczywiście mam swoją ulubioną, ale nigdy nie mógłbym wyjawić tego bez sprawiania przykrości grupie osób, które tak ciężko pracowały nad innymi adaptacjami. To coś jak posiadanie dzieci – możesz mieć swoje ukochane, swojego faworyta, ale nigdy nie wyjawisz innym, że go masz.

Wierzysz w drugiego człowieka, czy uważasz, że czeka nas coraz większe zepsucie w obecnym świecie? Korupcja, przemoc, kłamstwa i zbrodnie są nieodłącznym elementem Twoich powieści – tworzysz naprawdę mało przyjemne i optymistyczne scenerie. Czy tak pesymistycznie postrzegasz innych? A może decydujesz się pisać właśnie w ten sposób, bo większość z nas właśnie o tym lubi czytać? Starasz się pokazywać, że mocno zmącony świat składa się jednocześnie z dobra i zła. Czy twoim zdaniem ludzie rodzą się źli, czy stają się źli w toku życia? Jak przedstawiają się owe proporcje w człowieku?
O, rety! Niech ktoś wezwie filozofa! Naprawdę nie wiem. Bardzo trudno uwierzyć mi w to, że ludzie rodzą się źli. Jednostka (w toku życia) może stać się potworem, ale sam moment narodzin nie ma tu nic do rzeczy.

Podziel się ze mną swoimi doświadczeniami z wydawcami z innych krajów. Może masz jakieś ciekawe lub zabawne historie z tym związane? Lub, jeśli nie ma żadnych ciekawych anegdot, opowiedz o najbardziej nietypowych wiadomościach, listach od czytelników. Coś, o czym nie zapomnisz przez długi czas.
To proste. Tak więc w każdej księgarni na świecie, bez wyjątku, istnieje lista powodów, które podaje się pisarzowi, gdy nikt nie pokazuje się na jego spotkaniu autorskim. Zanim zostałem pisarzem pełną gębą, przez cztery lata pracowałem w księgarniach, więc dobrze znam tę listę, która jest dostosowana do dosłownie każdej sytuacji. A wygląda to tak: „Przykro mi, nikt nie przyszedł na spotkanie z Tobą, ale to pewnie dlatego, że… pada deszcz /jest za gorąco /jest za zimno /jest zbyt przyjemnie na zewnątrz, by siedzieć w budynku /w mieście jest ważne wydarzenie sportowe/w kinach pokazują teraz bardzo popularny film/wokół panuje grypa…”. Oto sedno sprawy. Zasadniczo nikt nie wie, dlaczego większość takich spotkań nie wypala. Nikt. Ale było jedno takie podpisywanie książek, w którym uczestniczyłem, dokładnie 3 kwietnia 2005 r. w Warszawie, kiedy nikt się nie pojawił, a właściciel księgarni tłumaczył się tak: „Nikt nie przyszedł, ponieważ właśnie zmarł papież”. Wtedy akurat miało to sens i było jak najbardziej trafną obserwacją.
Jeśli zaś chodzi o listy od czytelników, to tymi, którzy zawsze uczą mnie pokory, są ci, którzy przeżyli molestowanie seksualne, którzy silnie reagują na „Rzekę tajemnic” bądź „Gdzie jesteś, Amando?”. Oni zawsze pozostawiają mnie głęboko poruszonego i milczącego.

Jak oceniasz poziom obecnych thrillerów i kryminałów? Podoba ci się to, co aktualnie pojawia się na rynku książki? Bo ja np. uważam, że poziom ten jest zatrważająco niski. Sięgając po nowości, często czuję coraz większe rozczarowanie oraz chęć ponownej lektury dzieł już poznanych, z przełomu wieku, choćby Twoich świetnych powieści („Rzeka tajemnic” i „Modlitwy o deszcz”) albo dzieł T. Harrisa o Hannibalu Lecterze. Możesz podać przykład jakiegoś świeżego tytułu, który dał ci mocno popalić?
Niestety, nie nadążam z tematem. Jestem zbyt zajęty pisaniem, żeby przyglądać się, co robi ktoś inny. Aktualnie, w wolnej chwili, czytam głównie literaturę faktu. Ostatnią powieścią kryminalną, która naprawdę rzuciła mnie na kolana, był [przyp. red.: niewydany jeszcze w Polsce] „The Rage” Gene Kerrigan, z akcją osadzoną w Dublinie.

Jak sądzisz, jak będzie wyglądać Twój pisarski fach i rynek książki za dwadzieścia pięć lat?
Nie mam bladego pojęcia.

Pytanie na koniec: czy planujesz w najbliższym czasie złożyć wizytę polskim czytelnikom?

Mam stałą umowę z moimi córkami, że nie będę podróżować dłużej niż przez 5 dni, dopóki najmłodsza, która ma 6 lat, będzie na tyle duża, by zbytnio nie martwić się moimi długimi wyjazdami. Zakładam więc, że to kwestia co najmniej kolejnych siedmiu lat. Późno dostąpiłem przyjemności rodzicielstwa, ale za to doceniam to o wiele bardziej, niż gdybym został ojcem w wieku np. 30 lat. I zdaję sobie doskonale sprawę z tego, jak cenny jest czas spędzany z moimi dziewczynami, a cenne rzeczy wymagają pielęgnowania. Tak więc nie będę wyjeżdżał poza Stany Zjednoczone przez kolejne siedem lat. Wybaczcie.

Rozmawiał i przetłumaczył:  Michał „Leland” Lester


źródło
Wywiad ten przeprowadziłem dzięki uprzejmości i wsparciu Wydawnictwa Prószyński i S-ka

Zarówno wywiad, jak i recenzja książki "Pokochać noc” ukazały się pierwotnie na portalu GRABARZ POLSKI. Linki (odpowiednio) do recenzji i wywiadu: TU i TU.

4 komentarze:

  1. Doskonały profesjonalny wywiad. Jestem pełen podziwu, bo pomysł był genialny, ale trzema mieć jaja z brązu, żeby odważyć się zawracać głowę tak znanemu pisarzowi. Brawa za realizację - pytania są bardzo przemyślane, ale i odpowiedzi bardzo naturalne i ciekawe. No pełen szacun, naprawdę. Chapeau bas.

    Ja sam się nigdy nie odważyłem, u mnie przed laty za zgodą autora pojawił się wywiad Roberta Ziębińskiego z Jamesem Ellroyem, za to w wersji nieocenzurowanej przez redakcję "Newsweeka", która wycięła połowę rozmowy :) Marzyły mi się kiedyś własne wywiady z McMurtrym (póki żyje) albo Doctorowem (póki żył), ale nie mam odwagi na takie akcje, za bardzo jestem nieśmiały.

    By the way, mr. Lehane, I personally think that Your best novel is "The Given Day". "Mystic River" is second best :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z każdym twoim słowem. Z każdym przeczytanym wywiadem Michała utwierdzam się w przekonaniu, że robi to NAJLEPIEJ! To Jego przygotowanie, poznanie autora, widać w pytaniach, a sam sposób przeprowadzenia rozmowy jest wyśmienity.

      Usuń
    2. Michale, dziękuję nie tylko za sam komentarz, ale także - a może przede wszystkim - za jego treść! Twoje słowa dały mi pozytywnego kopa, którego zdecydowanie potrzebowałem ;) Cieszę się, że doceniasz moją wielogodzinną pracę umysłową. Musisz wiedzieć, że historia tego wywiadu jest nieco zagmatwana i z paroma perypetiami - dotąd, przy innych wywiadach, tak nie miałem, ale dzięki temu jestem bogaty w nowe doświadczenia. Wielką sprawą dla mnie pozostaje to, że miałem autonomię w powyższym projekcie, jak również to, że biorę za całość pełną odpowiedzialność. A z tymi "jajami", to już przesada - co miałem zrobić, skoro zostało już niewielu żyjących, cenionych przeze mnie pisarzy, cenionych ponadprzeciętnie. Wybór był dość oczywisty: Lehane. Skoro już uwznioślamy, to napiszę, że spełniło się tym samym 1 z moich marzeń ;)

      Doskonale rozumiem te Twoje marzenia! Bardzo chętnie "odpytałbym" Doctorowa, natomiast przez myśl by mi nie przeszło wypytywać McMurtry'ego - tutaj czułbym się o wiele mniej komfortowo. Fakt, jest czego żałować. Jestem przekonany, że Twoja rozmowa z L.M. byłaby zawstydzająco dobra (wnioskując chociażby po barwnej i wnikliwej przedmowie do Brazos)! ;)

      Co do rankingów i odczuć, trzymam sztamę z Dennisem, sorry :) Rzeka, Rzeka i długo nic :P I bardzo mnie ucieszyło, że Lehane właściwie potwierdził moją optykę - to Rzeka była (i jest) tym wyjątkowym dziełem w jego dorobku. Lepiej być nie mogło, doskonała synchronizacja nam wyszła.

      Może zdradzisz, z kim marzy Ci się wywiad (chociaż 1-2 nazwiska)? Chętnie się dowiem.

      Usuń
  2. Świetna robota! Muszę przyznać, że bardzo spodobał mi się pan Lehane. Bardzo rozsądny facet, do którego idealnie mi pasuje angielskie wyrażenie "with his feet on the ground". Na razie znam jego dorobek tylko ze słyszenia, ale widzę, że trzeba nadrobić.

    Pożeracz

    OdpowiedzUsuń