11 lutego 2018

Jack White / Nick Hasted „Obywatel Jack. O tym, jak Jack imperium z bluesa zbudował”

Jack White

people don't even know me
but 
they know how to show me*

Dziś pisanie biografii o wciąż żyjących “gwiazdach” to norma. Publikacje te – często o osobach jedynie rozpoznawalnych, bez miarodajnych osiągnięć – wyskakują jak grzyby po deszczu. Natomiast 43-letni Jack White wiele już osiągnął, a poznać go można po muzyce…

Jeśli oglądaliście ośmioodcinkowy serial „Foo Fighters: Sonic Highways” – te muzyczne wycieczki, inspirujące badanie historii miast przeplatane wieloma rozmowami z ludźmi z branży muzycznej  - i wam się to podobało, to wyobraźcie sobie, że książka o Jacku Whicie jest właśnie takim literackim serialem, tyle że podniesionym do sześcianu. „Obywatel Jack. O tym, jak Jack imperium z bluesa zbudował” pokazuje, że zarówno White, jak i The White Stripes to nie tylko (odgrywane na każdym stadionie i niemiłosiernie remiksowane) „Seven Nation Army” – to o wiele więcej!


Pamiętam to jak dziś. Dekadę temu na kanale muzycznym leciało akurat „The Hardest Button To Button” The White Stripes, które szybko przykuło moją uwagę. Prędko zorientowałem się, że prostota, surowość i emocje tej dwójki w trójkolorowym anturażu były tym, czego w muzyce od dawna szukałem. Tak się wszystko zaczęło… Najpierw zgłębiłem dorobek tego wyjątkowego projektu, potem byli The Raconteurs i The Dead Weather, następnie obejrzałem film dokumentalny „Będzie głośno” z White’em [reż. D. Guggenheim; 2008], aż wreszcie przyszła kolej na solowe popisy Jacka. Na ogół nie czuję potrzeby sięgania po (auto)biografie, jednak Jack White to jedna z nielicznych współczesnych postaci, które tak bardzo mnie intrygują. Niezwykle cenię sobie jego umiłowanie do tradycji i czerpanie z niej garściami w swojej twórczości. Podziwiam go za pełne zaangażowanie w to, co robi, a także wierność własnym ideom. Bardzo chciałbym się z nim kiedyś spotkać! 
Ocenię tę książkę pod kątem tego, ile (nowego) udało mi się dowiedzieć o Whicie, by lepiej go zrozumieć. Zwrócę też uwagę na to, jak sam Hasted opowiada tę historię.

John Anthony Gillis znany jako Jack White. Ten amerykański muzyk, kompozytor, wokalista, autor tekstów i multiinstrumentalista, a także producent muzyczny, a nawet aktor, wychowywał się w „hałaśliwym, pełnym zabieganych ludzi domu”, „urodzony jako ostatni z rodzeństwa Gillisów często czuł się ostatni we wszystkim” – musiał o wszystko walczyć, będąc „na samym dole tej drabiny”. Jack White, czyli zdyscyplinowany, pracowity perfekcjonista, człowiek cierpiący na „chorobliwą kreatywność”, wyznający „obsesyjno-kompulsywną, magiczną moc trójki”. Urodzony w Detroit, w dzielnicy Mexicantown, „jest prawdziwym synem miasta”, posiadaczem “starej duszy” (podczas jednego z koncertów przed wykonaniem covera “Jolene” wypowiada znamienne słowa: „I’m in a right place and wrong time? That’s what I feel every day!”). Od zawsze niedopasowany, ale też niebanalny!
wszystko, co kochał, ukryte było w puszce Pandory, a on musiał walczyć z pokusą, by jej nie otworzyć  
Historia formowania się Jacka White’a (artysty) naznaczona jest przełomami-olśnieniami, a to za sprawą konkretnych filmów, a następnie odpowiednich piosenek. Od samego początku na malutkim Jacku odciska piętno choćby Bob Dylan (w jednym wywiadzie wyznaje: „mam trzech ojców: biologicznego, Boga i Boba Dylana”) oraz Orson Welles. Zapada w pamięć przede wszystkim rozbrajająca, naiwnie dziecinna szczerość White’a, jak również nieszablonowe rozumowanie oraz specyficzne postrzeganie rzeczywistości. I humor.
postępy, jakie czynił jako muzyk, sprawiały mu prawdziwą radość / Jack: Za każdym razem, kiedy siadałem, żeby pograć, działo się coś nowego
Fascynująco jest czytać o jednym z ulubionych wykonawców muzycznych na tle historii jego miasta. Gdy te dwa składniki łączą się, to jakby obtaczać soczyste mięso w chrupiącej panierce. Czytając o Jacku Whicie, czytam tak naprawdę o Detroit, a przynajmniej o tamtejszej, fluktuującej, wypryskującej wciąż nowymi zespołami, scenie muzycznej na przełomie wieków i wczesnych poczynaniach The White Stripes, którzy, co ciekawe, najpierw podbili Wielką Brytanię, a dopiero potem swoją ojczyznę. I o tamtejszym klubach, z tym najistotniejszym (Gold Dollar) włącznie, czyli niejako przystani The White Stripes. Słowem, muzyka przeplata się z historią, obyczajami, a nawet polityką. Czytając o żyjącym przecież facecie, ma się wrażenie, jakby poznawało się losy postaci literackiej. 
Hasted spotkał The White Stripes po raz pierwszy w 2001 r. Autor jest tu niemal niewidoczny, czasem tylko występuje w pojedynczych zdaniach (w 1. os.), dodając swój komentarz, jednak ogólnie sprawia wrażenie „ducha”, przedstawiając sprawiedliwe i zrównoważone spojrzenie na Jacka White'a i The White Stripes.
[Początki The White Stripes, krótki koncert w klubie Gold Dollar, Detroit. Świetnie oddaje klimat I. poł. książki!]

Hasted analizuje scenę rockową Detroit w momencie, gdy Jack był w pieluchach a nawet czasy przed nim. Kładzie podkłady pod kluczowe tematy związane z Jackiem bądź The White Stripes. To nie jest okrojona historia o pojedynczym człowieku, a Hasted bynajmniej nie wybiera drogi na skróty, wręcz przeciwnie – on rozwija obyczajowo-kulturowy dywan o Detroit i jego scenie, będąc przy tym mocno dygresyjny oraz pozwalając nieustannie dochodzić do głosu istotnym w danym okresie osobom (muzykom, producentom, dziennikarzom etc.). To publikacja o wiele bardziej rozbudowana, wykraczająca poza losy samego White’a bądź jego projektów. Autorowi wyraźnie przyświecał cel ukazania szerszej perspektywy, przygotowania makiety wydarzeń, by dopiero potem ustawić na niej samego Jacka. Hasted potrafi też zapomnieć o Whicie, oddając głos – i to na kilka stron – innym osobom, zespołom, kreśląc ich charakterystykę oraz krótką historię, przewija się tu mnóstwo „minirecenzji” i analiz przeróżnych bandów. Najlepsze recenzje muzyczne odznaczają się tym, że analizując jedną płytę, tak naprawdę otwierają drzwi do następnych, równie świetnych. „Obywatel Jack...” to jak megarecenzja, bo wręcza nam klucze do nieprzeniknionych źródeł muzycznych inspiracji - prawdziwa gratka dla melomana, zwłaszcza sceny rockowej. To książka dla tych, którzy upodobali sobie cofanie się w dorobku muzyki, by szperać w tej wielkiej graciarni celem odkrycia kolejnej perełki, czyli zabawa na wiele tygodni i mnóstwo składów czekających na odkrycie. 


Natomiast w 5. rozdziale znajdziemy to, na co czytelnik-fan pewnie najbardziej wyczekuje, czyli pewne majowe popołudnie 1997r., kiedy to - w tak banalny i kameralny sposób(!) - rodzą się The White Stripes. Tę historię – głosu, perkusji i gitary - pochłania się z wielką radością!

Na koniec: „Obywatel Jack. O tym, jak Jack imperium z bluesa zbudował” udowadnia, jak fantastyczna może być opowieść o muzyce: pobudza wyobraźnię, rozbudza apetyt poszukiwania i smakowania nowych dźwięków pełnych pasji. Niezwykle wnikliwa, obszerna i mozaikowa biografia; poszerzająca, a nie zawężająca perspektywę skarbnica muzycznych inspiracji. Publikacja Hasteda wcale nie jest laurką wystawioną White’owi – pokazuje go takiego, jakim był i jest. Autor dość szczegółowo ukazuje 40 lat życia artysty (zwłaszcza dorastanie), począwszy od relacji panujących w jego licznej rodzinie, stosunkowo trudnym dzieciństwie i warunkach panujących w dzielnicy, na twórczości kończąc. Hasted maluje obraz człowieka, który z niczego osiągnął wielki sukces, wybił się ze specyficznego środowiska, które tak łatwo nie wypuszcza swoich mieszkańców na szczyt.

Ta książka jest niczym guma do żucia: można długo żuć, a i tak nie traci swego smaku, wręcz przeciwnie – im dłużej żuta, tym bardziej nęci podniebienie. To też dowód na to, że prawdziwą esencją, magicznym, tętniącym artystycznym życiem, tworem byli The White Stripes – to od nich biła najmocniejsza łuna spośród wszystkich projektów White’a, a rozdział z okolicznościami zawiązania się dwuosobowego zespołu pozostaje prawdopodobnie tym najbardziej urokliwym i wciągającym w całej książce. Przekonujemy się też, jak mocno White - ta na wskroś intrygująca i utalentowana postać współczesnej sceny rockowej - zespolony jest (na dobre i złe) ze swoim miastem, z Detroit.
Jack: Jeśli podstępem doprowadzamy do tego, że piętnastoletnie dziewczyny śpiewają tekst utworu Sona House’a, to udało nam się dokonać czegoś naprawdę wielkiego
Publikację, którą dużymi odcinkami czyta się niczym powieść, poprzetykano dwoma wkładkami z fotografiami Jacka z różnych okresów – łącznie kilkadziesiąt zdjęć. Ponadto na końcu znajduje się dyskografia artysty. Do ideału brakuje chyba tylko twardej oprawy. To pozycja obowiązkowa zarówno dla wszystkich fanów twórczości tego niezwykłego faceta, jak i dla osób interesujących się życiorysami nieprzeciętnych jednostek.  

…nie wiem tylko, dlaczego wszyscy w tej książce tak szydzą z Britney Spears? : )

Ocena: 9/10



PS. Można też pokusić się o alternatywne podsumowanie losów White’a, pochylając się choćby nad transformacją jego tekstów na przestrzeni lat. Po lewej mamy odzwierciedlenie jego młodzieńczych lat i początków w The White Stripes. Po prawej zaś widać, jaką drogę przeszedł detroicki artysta, i do jakiego punktu doszedł w swej muzycznej wędrówce (ku przeszłości). Drugi tekst stanowi też wyraźną aluzję do mentalności ludzi z Detroit.



Za możliwość przeczytania dziękuję:

Nick Hasted, Obywatel Jack. O tym, jak Jack imperium z bluesa zbudował (Jack White. How he built an empire from the blues); przeł. Paweł Bulski. Czerwonak: In Rock, 2017.

* fragment "Why Can't You Be Nicer To Me?", The White Stripes
https://vesper.pl/muzyka/517-obywatel-jack-o-tym-jak-jack-imperium-z-bluesa-zbudowal-nick-hasted-oprawa-miekka-9788364373459

16 komentarzy:

  1. Szczerze mówiąc nie znam tego muzyka. Może kwestia tego, że nie mój klimat. Rzadko też czytam biografię, jednak muszę przyznać, że Twoja recenzja sprawiła, że mam ochotę po jakąś sięgnąć. Bo fajnie jest poczytać o człowieku, którego podziwiamy, którego twórczość w jakiś sposób nas poruszyła, a o to w tym chodzi aby się inspirować.
    Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam pojęcia kim on jest ale puściłam sobie na YT piosenkę z 2009r (na kanale) i tak się zastanawiam czy nie kojarzę. Ogólnie fajnie móc czytać o kimś kogo się zna i lubi a np. ktoś taki jak ja może poznać takie osoby :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Znam niewiele utworów tego wykonawcy, ale zawsze miło jest zobaczyć dobrą biografię muzyka, bo jego fanów z pewnością ucieszy taka pozycja w księgarniach ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam, ale mam ochotę poznać dzięki takiej zachęcie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam czytać biografie i mam nadzieję, że uda mi się zabrać i za tą, tym bardziej że klimaty moje :) Świetna recenzja!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie znam ani muzyka ani jego biografi. Przeczytałam i jestem o krok do przodu z muzyką:-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Już kiedy zobaczyłam zapowiedź na fb, wiedziałam, że będę czytać. Teraz jestem przekonana jeszcze bardziej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wyłamię się z tłumu ignorantów ;) Ja Jacka znam i lubię, ale słuchałem głównie pewien czas temu. Zaczęło się, jak zapewne dla wielu, od "Seven Nation Army", a potem zasłuchiwałem się w album "Get Behind Me Satan". To taki rock, jaki lubię - z pazurem. Podobnie zresztą jak wspomniani tu Foo Fighters.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcona komentarzem postanowiłam sprawdzić "Get Behind Me Satan" i chociaż zwykle skłaniam się ku cięższym brzmieniom płyta wpada w ucho. Ma w sobie to coś, co przyciąga jak magnes :)

      Usuń
  10. Świetny tekst - w dodatku bardzo zachecający do sięgnięcia po tę książkę. Ja akurat nałogowo wręcz czytam biografie :) Nie wiem, dlaczego mi umknęła - uwielbiam zarówno solowe, jak i zespołowe dokonania pana Jacka (po fazie The White Stripes miałam gigantyczną fazę na The Raconteurs). Czyli koniecznie muszę nadrobić!

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie znałam dotychczas tego muzyka, aczkolwiek Twoja bardzo obszerna recenzja pozwoliła mi nieco go poznać. Jednakże nie jest to ani mój typ muzyki, ani gatunek książek. Raczej nie czytam biografii

    OdpowiedzUsuń
  12. Jack White jest tą postacią w przemyśle muzycznym, którą każdy zda, bądź chociaż o niej słyszał, a to za sprawą (jak sam to zresztą podkreśliłeś) "Seven Nation Army". Sam książki jeszcze nie czytałem, ponieważ niezbyt często sięgam po biografie sławnych ludzi: moją pierwszą i jedyną była napisana przez Michaela Jacksona pozycja — "Moonwalk", ale w przyszłości chętnie po nią sięgnę. Może po premierze nowej płyty Jacka?

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedyś zaczytywalam sie w biografiach muzyków, poźniej przestałam. chyba czas wrócić do starego hobby!

    OdpowiedzUsuń
  14. Biografie muzyczne to nie moja bajka, ale bardzo fajna recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Kurcze jakoś nie mogę się przekonać do biografii, choć Twoja recenzja mocno zachęca... ;)

    OdpowiedzUsuń