26
lat. Tyle minęło od momentu ukazania się pierwszego – dwutomowego - polskiego
wydania „Na południe od Brazos” (przez Państwowy Instytut Wydawniczy). A potem
długo, długo nic. Efektem tego książka stała się trudno dostępna, droga i znana
jedynie prawdziwym koneserom. Przypadek tej powieści to doskonały przykład ułomności rodzimego systemu wydawniczego. Cena leciwego wydania dochodziła do
cwaniackich kwot, ale przecież wcale nie chodziło o (jej) przełożenie na wysoką
jakość dzieła, a jedynie skandalicznie małą liczbę egzemplarzy nad Wisłą.
Wreszcie pojawia się wydawnictwo, które coś z tym robi, ratując książkę od
zakurzenia, o zapomnieniu nie wspominając. I tak oto laureat Pulitzera z 1985
r. wraca na polskie półki i, mam nadzieję, do polskich domów – mocarny i
dopracowany w każdym calu. To prawdziwa literacko-wizualna uczta na wiele dni.
To też sposobność, by o książce przypomnieć młodszym pokoleniom – dla nich
będzie to absolutna nowość.
Larry
McMurtry urodził się w Teksasie, zaś potomkowie jego rodu zapisywali bogate
karty kowbojskich tradycji. Od najmłodszych lat ojciec Larry’ego oraz jego
wujowie zasypywali go opowieściami o zanikającej epoce Starego Zachodu (kiedy
bydło było wypędzane z rodzinnego Teksasu) oraz etosie kowboja. Pisarz miał
okazję rozmawiać z ludźmi napełnionymi tamtymi doświadczeniami, stąd też jego
pochodzenie oraz rodzinne tradycje wywarły ogromny wpływ na kształt tej
powieści. Tłem u McMurtry'ego jest XIX-wieczna Ameryka, już po wojnie
secesyjnej. Zaczynamy w Teksasie, krainie kowbojów i bydła. Jego powieść to
kronika ówczesnego Pogranicza, wypełniona przemyśleniami na temat tego, jak
Stary Zachód powoli, ale nieubłaganie zostaje połknięty przez coraz bardziej
zmechanizowaną cywilizację. Jest 1876 r. Przenosimy się do zapomnianego przez
Boga Lonesome Dove (tak też brzmi tytuł powieści w oryginale), usytuowanego na
zakurzonej równinie niedaleko rzeki Rio Grande. To o wiele mniej niż mieścina,
to jedna ulica z pojedynczą kurtyzaną, którą często można spotkać siedzącą w
oknie. Co łatwe do przewidzenia, stanowi ona główną – a właściwie jedyną -
atrakcję tej grupki zabudowań. Warto też wspomnieć o położeniu ów miejsca: na
południu o rzut beretem od Meksyku, zaś na północy wprawdzie już nie tak
liczni, ale wciąż niebezpieczni Indianie.
“Nocami powietrze było zupełnie
czyste: patrząc w gwiazdy, człowiek mógł się nabawić zawrotu głowy. Chmury
widywało się rzadziej niż gotówkę, a gotówka stanowiła wielką rzadkość.”
Tam
też spotkamy osobliwą parę przyjaciół: dwóch byłych Texas Rangers, toczących
niegdyś długie wojny z wyżej wymienionymi grupami, którzy obecnie prowadzą
przedsiębiorstwo wynajmu koni (a jeśli trafił się kupiec, sprzedają też bydło i
wierzchowce). To kapitanowie Augustus "Gus" McCrae i Woodrow F. Call.
Otoczeni przez grupę kowbojów, Meksykanów, hodowców bydła i innych, w tym
zwierzęcy inwentarz, oddają się od wielu lat beztroskiej rutynie. Aż pojawia
się ich stary przyjaciel, szukający schronienia przed ścigającym go szeryfem.
Lekkomyślnie rzucona przez nowo przybyłego uwaga o tym, że Montana to raj dla
hodowców bydła, zasiewa u Calla plan wielkiej zmiany: kapitan pragnie założyć
tam pierwsze ranczo, sprowadzając na dziewicze tereny tyle bydła, ile będzie w
stanie przeprowadzić. Rozpoczynają się przygotowania i kompletowanie zespołu kowbojów.
W trakcie podróży na północ grupa, pełna barwnych jednostek, dostanie więcej
„wrażeń”, niż się spodziewa.
Bohaterowie.
Już od pierwszych stron rzuca się w oczy ta niesamowita znajomość swych postaci
przez McMurty’ego; dosłownie jakby autor był nestorem literackiego rodu, który
w toku życia zdołał poznać do cna członków owej rodziny – to doskonale
zaprojektowani i plastyczni bohaterowie, których praktycznie każdy gest został
odpowiednio umotywowany. McMurtry zdecydował się na liczną paletę, ulepionych z
wielką precyzją i pasją, figur oraz wiele historii, które ostatecznie spotykają
się, tworząc (arcy)western, będący czymś zdecydowanie więcej niż historią
kowbojów i Indian. Mimo że istnieje znaczna liczba postaci z dalszego planu
oraz przecinających się fabuł, autor płynnie je ze sobą splata, jednocześnie
przyciągając uwagę czytelnika i nadając nawet trzeciorzędnej osobie niesamowity
poziom głębi. Krótko mówiąc, pisarz dba o każdego w książce; jest ich
pasterzem; pielęgnuje, karmi i napawa się tym, jak rosną.
Niektórzy,
przynajmniej początkowo, mogą mieć problem z polubieniem tych postaci, a
jeszcze większy z podziwianiem ich. Ale w końcu i tak zapadną nam w pamięć.
Dlaczego? Poprzez swój autentyzm – bohaterowie są niczym osoba, która nie zdaje
sobie sprawy, że jest nagrywana (podsłuchiwana). McMurtry poddaje ich ciężkim
próbom, zawsze pozostawiając wątpliwość, czy przeżyją wyzwania, przed którymi
ich stawia. W rezultacie otrzymujemy
przekonującą lekturę, która sprawi, że będziesz chciał dowiedzieć się, co
stanie się z każdym z nich, bo tak dobrze dają się poznać.
Gus i Call…
“Stanowili idealnie wyrównany tandem:
Call robił więcej, niż było trzeba, a Gus mniej.
Sam Gus często sobie z tego
żartował.
-Gdybyś zginął, może I zacząłbym
więcej pracować – mawiał. – Może twoja śmierć zachęciłaby mnie do tego, żeby
sporządnieć. Ale na razie nikt cię jeszcze nie zabił, więc po co miałbym się
wysilać?”
Ta
para przyjaciół, czyli dwójka (podstarzałych) kowbojów, zapada w pamięć. Połączyły ich wcześniejsze walki z
Indianami, ochrona Pogranicza; obecnie czasy świetności mają za sobą, ale nadal
mogą coś zaoferować otoczeniu, a przede wszystkim oferują wiele samemu
czytelnikowi! Niezwykle powściągliwy i metodyczny kapitan Call to typ prawego
człowieka o purytańskich wartościach, za którego poleceniami podążają inni.
Mowa o często ponurym i niezwykle wymagającym przywódcy-pracoholiku, podczas
gdy Gus jest dobroduszną i beztroską personą, która lubi pić whisky, grać w
karty i spędzać czas z piękną Loreną (kurtyzaną). Nie da się ukryć, że Augustus
to fantastyczna, tętniąca życiem i niedająca o sobie zapomnieć figura
literacka. Choć niektórych i tak zirytuje pewnie jego nienasycona gadatliwość
oraz tubalny głos, zaś Calla z pewnością wyprowadza z równowagi zbytnie
lenistwo przyjaciela. Dodam, że Gusowi jego osobowość nie przynosi korzyści ani
w dowodzeniu, ani w „biznesie” (za to w walce już tak!), zaś charakter kompana
odbija się czkawką na jego życiu osobistym.
Męscy
bohaterowie, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, są niczym jednostki
upośledzone – to nie tylko nieumiejętność czytania i pisania, to też wielki
krater (ułomność) nie tylko, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie, ale o
relacje w ogóle - tak surowi i prostolinijni w swej męskości, jak otaczający
ich krajobraz. Wielki wpływ na to miał fakt, iż kowboje przebywali na okrągło w
męskim gronie, wśród swoich odpowiedników.
“…miał
wrażenie, że gdy kowboje nie są akurat zajęci opowiadaniem rozmaitych
historyjek ani nie fantazjują na temat kurew, najbardziej lubią grać w karty.
Co wieczór, jeśli choć czterech miało wolne, rozkładali przy ognisku derkę I
grali godzinami, przy czym stawką były zawsze przyszłe zarobki.”
Ale
„Na południe od Brazos” to też – wprawdzie nieliczne, zgodnie z kanonami
westernu - świetne żeńskie kreacje
(Lorena, Klara, Elmira), gdzie McMurtry porusza także kwestię miejsca kobiet w
społeczeństwie. Co ciekawe, tak, jak powieściowi mężczyźni nie są zdolni do
zbudowania satysfakcjonującego małżeństwa, tak panie posiadają ograniczony
wybór między małżeństwem a nierządem.
Właśnie
po to w głównej mierze sięgam po książki – by spotkać tak mistrzowsko powołane
do życia przez mieszankę wyobraźni i doświadczeń autora postacie. McMurtry
sprawi, że przejmą nas losy bandy podróżujących niewykształconych, biednych i
nieuczciwych kowbojów.
Motywy.
Pisarz splata gęstą sieć wątków, tworząc przy tym dokładny obraz życia na
amerykańskim Pograniczu; prezentując nam z jednej strony mrukliwych kowbojów,
których największym lękiem jest to, że będą musieli porozmawiać z kobietą;
groźnych Indian, hazardzistów i prostytutki, a z drugiej, otwarte równiny i
miasta; rzekę Nueces, Platte i Yellowstone. Wszystko w książce wydaje się
prawdziwe – to szczegółowa opowieść o samotnym (zarówno przez położenie swoje,
jak i samych bohaterów), prostackim, pełnym przemocy Zachodzie. To świetnie
oddane realia epoki i mnóstwo anegdot. Dzieło to wypełniają wątki
niebezpiecznego życia na Pograniczu, konfrontacje z Indianami, wielki spęd
bydła, czyli licząca kilka tysięcy mil, okraszona przygodami i doświadczeniami
podróż do Montany, która to niezasiedlona czeka na pierwszych mieszkańców, w
tle zaś - niewybaczająca błędów przyroda. Ponadto autor konwertuje motyw
przestępcy i podążającego za nim szeryfa, jak zresztą wiele innych motywów
typowych dla westernu; pisze o dojrzewaniu oraz przyjaciołach zakochanych w tej
samej kobiecie.
Tę
obszerną historię skonstruowano wokół spędu bydła - epickiej podróży z gorącego
i suchego Teksasu do otwartych pastwisk w Montanie. McMurtry pozwala, by idea
wędrówki niespiesznie i stopniowo obejmowała jego bohaterów. Długa droga
okazuje się niebezpieczna w sposób, jakiego jej uczestnicy sobie nie
wyobrażali. A wszyscy tu skażeni są samotnością i emocjonalną pustką; mentalnie
karłowaci jak roślinność wokół nich. Owa podróż, wraz z jej wszystkimi
“urokami”, jest bogactwem samym w sobie.
Minusy.
Owszem, czasem powieść zbyt mocno zwalnia, nieco usypia. Pisarz jakby za daleko
odchodził na boczny szlak, ale są to jedynie momenty, które może zniwelować
sposób podejścia do tego tomiszcza, czyli odpowiednie dawkowanie owej prozy,
rozłożenie jej w czasie - bycie czytelnikiem długodystansowym.
Styl.
Pisarz bez pośpiechu i precyzyjnie realizuje wspomniane wcześniej tematy, a
sposób, w jaki opowiada swoje dzieło, jest nad wyraz sugestywny i zajmujący, po
prostu – mistrzowski. McMurtry nigdy nie zużywa więcej słów, niż potrzebuje,
aby umiejscowić w umyśle obraz postaci bądź atmosferę danego epizodu, a przede
wszystkim realia amerykańskiego Zachodu. Sceny strzelaniny, spędu zwierząt czy
kradzieży koni są ekscytujące i świetnie zrealizowane. Próżno szukać w tej
bezceremonialnej prozie momentów pretensjonalnego heroizmu i nadętego piękna.
Za to zawsze znajdzie się miejsce na humor, a to poprzez dodanie jakiejś
mniejszej, rozbłyskującej wyraźnie na scenie, postaci, a zazwyczaj dzięki Gusowi
– władcy bon motów!
Podsumowanie.
Ta książka ma wszystko, czego każdy może oczekiwać od powieści. Dużymi
fragmentami ogląda się ją jak film. To coś znacznie więcej niż western: tu
poruszające historie miłosne zderzają się z nieprzyjemnym i nieprzewidywalnym
dzikim krajobrazem, który McMurtry bez wysiłku ożywia. Tworząc swoje dzieło,
Amerykanin sięgnął bardzo głęboko do sedna sprawy. Czasami zabawne i
porywające, a czasami smutne, „Na południe od Brazos” to książka z charakterem,
a przy tym uniwersalna, z fabułą, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Bo
McMurtry układa obok siebie zarówno nadzieje, jak i rozpacz zwykłych osób.
Ukazuje świat obfitujący w nieszczęścia, ale i niezłomnego ludzkiego ducha.
Książka
ta, będąca efektem wielkiej wyobraźni i doświadczenia autora, jest jednocześnie
hołdem dla ludzi, którzy, nim osiągną swoje marzenia, przechodzą przez
niezwykle barwne, ale i trudne czasy, w nieco szalonej Ameryce, gdzie
praktycznie każdy mógł zebrać trochę bydła i ruszyć przed siebie, w dzicz, by
zaliczyć wielką przygodę lub szybko zginąć.
Publikacja
zawiera wszystko to, co potrzebne (poza samą prozą oczywiście): jest wnikliwy i
obszerny komentarz M. Stanka na końcu, są też niezwykle klimatyczne zdjęcia,
pogłębiające i wzbogacające wrażenia po lekturze. Wreszcie - doceniony od
samego początku (od pierwszego wydania) przekład M. Kłobukowskiego.
Ocena: 9/10
Larry McMurtry, Na południe od Brazos (Lonesome Dove); tł. Michał Kłobukowski. Wyd. 2; Wydawnictwo Vesper, 2017.
Larry McMurtry, Na południe od Brazos (Lonesome Dove); tł. Michał Kłobukowski. Wyd. 2; Wydawnictwo Vesper, 2017.
Kupiłam mężowi pod choinkę. Mam nadzieję, że później mi pożyczy 😆
OdpowiedzUsuńŚwietna z Ciebie żona, Małgorzato! ;) Ja też mam nadzieję, że książkę przeczytacie oboje! ;)
UsuńTo brzmi jak idealna książka na czas świąteczny. Zapewne jej nie kupię, ale jestem pewna, że w mojej bibliotece jest to pierwsze, legendarne wydanie :D Zresztą z tymi wydaniami to rzeczywiście bieda: jest taka książka historyczna, zwykły tom o fortyfikacjach, nic szczególnego. Dlatego została wydana w bardzo małym nakładzie, może nawet nie więcej niż 100 sztuk. Próbuję ją zdobyć od roku, ale ceny nie schodzą poniżej 200 zł, bo to przecież taki biały kruk :c Dobrze, że chociaż w tym wypadku Vesper poszedł po rozum do głowy i to wydał. Co do tego wydawnictwa mam mieszane uczucia, jeżeli chodzi o jakość książek, ale za to bardzo trafnie dobierają je pod względem treści :)
OdpowiedzUsuńIdealna na czas świąteczny, bo bez problemu wypełni go swoją treścią :)
UsuńNiestety tak jest - sądzę, że każdy, kto czyta więcej niż przeciętny odbiorca, i w dodatku robi to od dłuższego czasu, ma na swojej liście pożądane, choc drogie i trudno dostępne wymarzone tytuły... Moim zdaniem już kwota 100 zł jest znacząca, a co dopiero jej dwukrotnośc...
Mam nadzieję, że uda Cie się zdobyc pierwsze (białe) wydanie w swojej bibliotece, życzę powodzenia!
Jak wpadnie mi w ręce, chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńBardzo dobra recenzja jeszcze lepszej książki :) Zgadzam się w całej rozciągłości, ale z zastrzeżeniem, że te odejścia od głównej historii, momenty spowolnienia, wcale mi nie przeszkadzały.
OdpowiedzUsuńCo do spędu... Czy nie uważasz, że w pewnym sensie jest to powieść drogi?
Jakubie, mi też te spowolnienia nie dały się mocno we znaki. Według mnie chodzi tutaj o tempo czytania oraz odpowiednie rozłożenie sobie dzieła w czasie - im szybciej i więcej na raz chcemy przeczytac, tym książka, moim zdaniem, smakuje mniej.
UsuńOczywiście - nie ulega wątpliwości, że to powieśc drogi :)
Czytam, idzie mi powoli, ale to raczej przez nieporęczność tej książki, a nie nieciekawą fabułę czy coś w tym stylu. Jestem na bodajże 240 stronie i jak na razie nie mam żadnych "ale", tylko pozytywne odczucia. Nigdy nie czytałam westernu, oglądać raczej też mi się nie zdarzyło, więc jest to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, ale zorientowałam się już, że bardzo mi się to podoba. Lubię powieści historyczne, a "Na południe od Brazos" w pewnym sensie nią jest, przynajmniej tak sobie myślę podczas czytania. :D
OdpowiedzUsuńOwszem, choc nowe wydanie jest trwałe i skrupulatnie przygotowane, to jednak książka, głównie przez swoją objętośc, powoduje to, że troszkę gorzej obcuje się z nią "fizycznie" - bo ciężka i obszerna - mi też to sprawiało nieco kłopotów i czytałem wolniej, ale jak sama zaznaczasz, sama treśc wypada bardzo pozytywnie. Tak, można powiedziec NPOB to w"w pewnym sensie" powieśc historyczna ;)
UsuńNo tak, nazwisko McCarthy przychodzi mi do głowy od razu, bez większego zastanowienia. Ale, chociaż McCarthy'ego uwielbiam, nie czytałam jego Trylogii Pogranicza, bo tematy kowbojskie trochę mnie odstraszają. Stąd też ta powieść (pomimo że kusi), nadal pozostaje w raczej odległych planach czytelniczych. No i jeszcze ta objętość!
OdpowiedzUsuńPS Ja się pytam - gdzie jest recenzja "Harfy traw"?! ;)
Cześć, Olga! Skojarzenie z Cormac'iem jak najbardziej zasadne, też ta to czuję ;) I jest jeszcze coś, co nas łączy - przede mną również Trylogia Pogranicza, mimo dużej sympatii dla tego świetnego pisarza.
UsuńObjętośc rzewczywiście "robi wrażenie", ale liczę, że wreszcie znajdziesz tydzień (lub dwa) na NPOB,a potem zrecenzujesz :)
PS Hahaha - taka była właśnie moja pierwsza reakcja i podziw za pamiec i dociekliwośc :p Otóż "Harfa traw' będzie jeszcze w tym roku - a jak nie, to zgolę się na łyso! :D Pozdrawiam!
Ech, czytam te recenzje, wszyscy się rozpływają (zwykle tego nie lubię, ale tym razem coś mi mówi, że to jednak zasadne;)) - pewnie znajdę tydzień, lub dwa, lub miesiąc ;)
UsuńPoproszę w takim razie zdjęcie przed i po, jak już zgolisz się na łyso :P. Do końca roku pozostało 11 dni - rozpoczynam odliczanie :P
2 tygodnie będą w sam raz! :)
UsuńMogłaś oczywiście nie wiedziec, ale moja fizjognomia jest pilnie strzeżoną tajemnicą i, jak sama rozumiesz, zrobię wszystko, by dotrzymac terminu...bo inaczej będzie mi łyso! #YesIcan!
Do zobaczenia! :)
Ekhm, ekhm - to ja się tylko przypomnę. Z tego co mi się wydaje, ktoś tu obiecał się zgolić na łyso ;).
UsuńMasz pamięć, masz, nie powiem!
UsuńW przerwie świątecznej musiałem(!) oddać swojego peceta do naprawy i to już kompletnie mnie pokonało... przepraszam, nie udało się o czasie :(
Ale wiedz, że byłem niedawno u fryzjera i....obciął mnie naprawdę bardzo krótko! :p
A owa recenzja pojawi się, ale w nieco innej niż dotychczas formie, i w momencie, gyd poczuję, że już lepiej jej napisać nie potrafię.
Nie bardzo lubię westerny, ale tę książkę z pewnością przeczytam; wygląda na naprawdę zajmującą i interesującą pozycję.
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć! Baw się dobrze :)
UsuńJedna z książek, na które najbardziej czekam. Pod choinką się nie znalazła, może chociaż na nory rok ktoś o niej pomyśli.
OdpowiedzUsuńTak, tak, niech pomyśli! I to poważnie :)
UsuńLiczę, że możliwie szybko się z nią zapoznasz, Pawle!
Uwielniam tego typu książki, westerny oglądałam z dziadkiem. Każda niedziela była nasza, zasiadalismy przez telewizorem i zaczynał się nasz maraton. Brakuje mi tego i brkauje mi dziadka, ale miłość do westernów została :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię westerny, tu podoba mi się okładka
OdpowiedzUsuń