2 grudnia 2017

Gus i Call, i cała reszta / Larry McMurtry „Na południe od Brazos”

26 lat. Tyle minęło od momentu ukazania się pierwszego – dwutomowego - polskiego wydania „Na południe od Brazos” (przez Państwowy Instytut Wydawniczy). A potem długo, długo nic. Efektem tego książka stała się trudno dostępna, droga i znana jedynie prawdziwym koneserom. Przypadek tej powieści to doskonały przykład ułomności rodzimego systemu wydawniczego. Cena leciwego wydania dochodziła do cwaniackich kwot, ale przecież wcale nie chodziło o (jej) przełożenie na wysoką jakość dzieła, a jedynie skandalicznie małą liczbę egzemplarzy nad Wisłą. Wreszcie pojawia się wydawnictwo, które coś z tym robi, ratując książkę od zakurzenia, o zapomnieniu nie wspominając. I tak oto laureat Pulitzera z 1985 r. wraca na polskie półki i, mam nadzieję, do polskich domów – mocarny i dopracowany w każdym calu. To prawdziwa literacko-wizualna uczta na wiele dni. To też sposobność, by o książce przypomnieć młodszym pokoleniom – dla nich będzie to absolutna nowość.


Larry McMurtry urodził się w Teksasie, zaś potomkowie jego rodu zapisywali bogate karty kowbojskich tradycji. Od najmłodszych lat ojciec Larry’ego oraz jego wujowie zasypywali go opowieściami o zanikającej epoce Starego Zachodu (kiedy bydło było wypędzane z rodzinnego Teksasu) oraz etosie kowboja. Pisarz miał okazję rozmawiać z ludźmi napełnionymi tamtymi doświadczeniami, stąd też jego pochodzenie oraz rodzinne tradycje wywarły ogromny wpływ na kształt tej powieści. Tłem u McMurtry'ego jest XIX-wieczna Ameryka, już po wojnie secesyjnej. Zaczynamy w Teksasie, krainie kowbojów i bydła. Jego powieść to kronika ówczesnego Pogranicza, wypełniona przemyśleniami na temat tego, jak Stary Zachód powoli, ale nieubłaganie zostaje połknięty przez coraz bardziej zmechanizowaną cywilizację. Jest 1876 r. Przenosimy się do zapomnianego przez Boga Lonesome Dove (tak też brzmi tytuł powieści w oryginale), usytuowanego na zakurzonej równinie niedaleko rzeki Rio Grande. To o wiele mniej niż mieścina, to jedna ulica z pojedynczą kurtyzaną, którą często można spotkać siedzącą w oknie. Co łatwe do przewidzenia, stanowi ona główną – a właściwie jedyną - atrakcję tej grupki zabudowań. Warto też wspomnieć o położeniu ów miejsca: na południu o rzut beretem od Meksyku, zaś na północy wprawdzie już nie tak liczni, ale wciąż niebezpieczni Indianie. 


“Nocami powietrze było zupełnie czyste: patrząc w gwiazdy, człowiek mógł się nabawić zawrotu głowy. Chmury widywało się rzadziej niż gotówkę, a gotówka stanowiła wielką rzadkość.”

Tam też spotkamy osobliwą parę przyjaciół: dwóch byłych Texas Rangers, toczących niegdyś długie wojny z wyżej wymienionymi grupami, którzy obecnie prowadzą przedsiębiorstwo wynajmu koni (a jeśli trafił się kupiec, sprzedają też bydło i wierzchowce). To kapitanowie Augustus "Gus" McCrae i Woodrow F. Call. Otoczeni przez grupę kowbojów, Meksykanów, hodowców bydła i innych, w tym zwierzęcy inwentarz, oddają się od wielu lat beztroskiej rutynie. Aż pojawia się ich stary przyjaciel, szukający schronienia przed ścigającym go szeryfem. Lekkomyślnie rzucona przez nowo przybyłego uwaga o tym, że Montana to raj dla hodowców bydła, zasiewa u Calla plan wielkiej zmiany: kapitan pragnie założyć tam pierwsze ranczo, sprowadzając na dziewicze tereny tyle bydła, ile będzie w stanie przeprowadzić. Rozpoczynają się przygotowania i kompletowanie zespołu kowbojów. W trakcie podróży na północ grupa, pełna barwnych jednostek, dostanie więcej „wrażeń”, niż się spodziewa.

Bohaterowie. Już od pierwszych stron rzuca się w oczy ta niesamowita znajomość swych postaci przez McMurty’ego; dosłownie jakby autor był nestorem literackiego rodu, który w toku życia zdołał poznać do cna członków owej rodziny – to doskonale zaprojektowani i plastyczni bohaterowie, których praktycznie każdy gest został odpowiednio umotywowany. McMurtry zdecydował się na liczną paletę, ulepionych z wielką precyzją i pasją, figur oraz wiele historii, które ostatecznie spotykają się, tworząc (arcy)western, będący czymś zdecydowanie więcej niż historią kowbojów i Indian. Mimo że istnieje znaczna liczba postaci z dalszego planu oraz przecinających się fabuł, autor płynnie je ze sobą splata, jednocześnie przyciągając uwagę czytelnika i nadając nawet trzeciorzędnej osobie niesamowity poziom głębi. Krótko mówiąc, pisarz dba o każdego w książce; jest ich pasterzem; pielęgnuje, karmi i napawa się tym, jak rosną.
Niektórzy, przynajmniej początkowo, mogą mieć problem z polubieniem tych postaci, a jeszcze większy z podziwianiem ich. Ale w końcu i tak zapadną nam w pamięć. Dlaczego? Poprzez swój autentyzm – bohaterowie są niczym osoba, która nie zdaje sobie sprawy, że jest nagrywana (podsłuchiwana). McMurtry poddaje ich ciężkim próbom, zawsze pozostawiając wątpliwość, czy przeżyją wyzwania, przed którymi ich stawia.  W rezultacie otrzymujemy przekonującą lekturę, która sprawi, że będziesz chciał dowiedzieć się, co stanie się z każdym z nich, bo tak dobrze dają się poznać. 

Gus i Call… “Stanowili idealnie wyrównany tandem: Call robił więcej, niż było trzeba, a Gus mniej.
Sam Gus często sobie z tego żartował.
-Gdybyś zginął, może I zacząłbym więcej pracować – mawiał. – Może twoja śmierć zachęciłaby mnie do tego, żeby sporządnieć. Ale na razie nikt cię jeszcze nie zabił, więc po co miałbym się wysilać?”

Ta para przyjaciół, czyli dwójka (podstarzałych) kowbojów, zapada w pamięć. Połączyły ich wcześniejsze walki z Indianami, ochrona Pogranicza; obecnie czasy świetności mają za sobą, ale nadal mogą coś zaoferować otoczeniu, a przede wszystkim oferują wiele samemu czytelnikowi! Niezwykle powściągliwy i metodyczny kapitan Call to typ prawego człowieka o purytańskich wartościach, za którego poleceniami podążają inni. Mowa o często ponurym i niezwykle wymagającym przywódcy-pracoholiku, podczas gdy Gus jest dobroduszną i beztroską personą, która lubi pić whisky, grać w karty i spędzać czas z piękną Loreną (kurtyzaną). Nie da się ukryć, że Augustus to fantastyczna, tętniąca życiem i niedająca o sobie zapomnieć figura literacka. Choć niektórych i tak zirytuje pewnie jego nienasycona gadatliwość oraz tubalny głos, zaś Calla z pewnością wyprowadza z równowagi zbytnie lenistwo przyjaciela. Dodam, że Gusowi jego osobowość nie przynosi korzyści ani w dowodzeniu, ani w „biznesie” (za to w walce już tak!), zaś charakter kompana odbija się czkawką na jego życiu osobistym.

Męscy bohaterowie, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, są niczym jednostki upośledzone – to nie tylko nieumiejętność czytania i pisania, to też wielki krater (ułomność) nie tylko, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie, ale o relacje w ogóle - tak surowi i prostolinijni w swej męskości, jak otaczający ich krajobraz. Wielki wpływ na to miał fakt, iż kowboje przebywali na okrągło w męskim gronie, wśród swoich odpowiedników.

“…miał wrażenie, że gdy kowboje nie są akurat zajęci opowiadaniem rozmaitych historyjek ani nie fantazjują na temat kurew, najbardziej lubią grać w karty. Co wieczór, jeśli choć czterech miało wolne, rozkładali przy ognisku derkę I grali godzinami, przy czym stawką były zawsze przyszłe zarobki.”

Ale „Na południe od Brazos” to też – wprawdzie nieliczne, zgodnie z kanonami westernu - świetne żeńskie kreacje (Lorena, Klara, Elmira), gdzie McMurtry porusza także kwestię miejsca kobiet w społeczeństwie. Co ciekawe, tak, jak powieściowi mężczyźni nie są zdolni do zbudowania satysfakcjonującego małżeństwa, tak panie posiadają ograniczony wybór między małżeństwem a nierządem.
Właśnie po to w głównej mierze sięgam po książki – by spotkać tak mistrzowsko powołane do życia przez mieszankę wyobraźni i doświadczeń autora postacie. McMurtry sprawi, że przejmą nas losy bandy podróżujących niewykształconych, biednych i nieuczciwych  kowbojów.

Motywy. Pisarz splata gęstą sieć wątków, tworząc przy tym dokładny obraz życia na amerykańskim Pograniczu; prezentując nam z jednej strony mrukliwych kowbojów, których największym lękiem jest to, że będą musieli porozmawiać z kobietą; groźnych Indian, hazardzistów i prostytutki, a z drugiej, otwarte równiny i miasta; rzekę Nueces, Platte i Yellowstone. Wszystko w książce wydaje się prawdziwe – to szczegółowa opowieść o samotnym (zarówno przez położenie swoje, jak i samych bohaterów), prostackim, pełnym przemocy Zachodzie. To świetnie oddane realia epoki i mnóstwo anegdot. Dzieło to wypełniają wątki niebezpiecznego życia na Pograniczu, konfrontacje z Indianami, wielki spęd bydła, czyli licząca kilka tysięcy mil, okraszona przygodami i doświadczeniami podróż do Montany, która to niezasiedlona czeka na pierwszych mieszkańców, w tle zaś - niewybaczająca błędów przyroda. Ponadto autor konwertuje motyw przestępcy i podążającego za nim szeryfa, jak zresztą wiele innych motywów typowych dla westernu; pisze o dojrzewaniu oraz przyjaciołach zakochanych w tej samej kobiecie.
Tę obszerną historię skonstruowano wokół spędu bydła - epickiej podróży z gorącego i suchego Teksasu do otwartych pastwisk w Montanie. McMurtry pozwala, by idea wędrówki niespiesznie i stopniowo obejmowała jego bohaterów. Długa droga okazuje się niebezpieczna w sposób, jakiego jej uczestnicy sobie nie wyobrażali. A wszyscy tu skażeni są samotnością i emocjonalną pustką; mentalnie karłowaci jak roślinność wokół nich. Owa podróż, wraz z jej wszystkimi “urokami”, jest bogactwem samym w sobie.

Minusy. Owszem, czasem powieść zbyt mocno zwalnia, nieco usypia. Pisarz jakby za daleko odchodził na boczny szlak, ale są to jedynie momenty, które może zniwelować sposób podejścia do tego tomiszcza, czyli odpowiednie dawkowanie owej prozy, rozłożenie jej w czasie - bycie czytelnikiem długodystansowym.

Styl. Pisarz bez pośpiechu i precyzyjnie realizuje wspomniane wcześniej tematy, a sposób, w jaki opowiada swoje dzieło, jest nad wyraz sugestywny i zajmujący, po prostu – mistrzowski. McMurtry nigdy nie zużywa więcej słów, niż potrzebuje, aby umiejscowić w umyśle obraz postaci bądź atmosferę danego epizodu, a przede wszystkim realia amerykańskiego Zachodu. Sceny strzelaniny, spędu zwierząt czy kradzieży koni są ekscytujące i świetnie zrealizowane. Próżno szukać w tej bezceremonialnej prozie momentów pretensjonalnego heroizmu i nadętego piękna. Za to zawsze znajdzie się miejsce na humor, a to poprzez dodanie jakiejś mniejszej, rozbłyskującej wyraźnie na scenie, postaci, a zazwyczaj dzięki Gusowi – władcy bon motów!

Podsumowanie. Ta książka ma wszystko, czego każdy może oczekiwać od powieści. Dużymi fragmentami ogląda się ją jak film. To coś znacznie więcej niż western: tu poruszające historie miłosne zderzają się z nieprzyjemnym i nieprzewidywalnym dzikim krajobrazem, który McMurtry bez wysiłku ożywia. Tworząc swoje dzieło, Amerykanin sięgnął bardzo głęboko do sedna sprawy. Czasami zabawne i porywające, a czasami smutne, „Na południe od Brazos” to książka z charakterem, a przy tym uniwersalna, z fabułą, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Bo McMurtry układa obok siebie zarówno nadzieje, jak i rozpacz zwykłych osób. Ukazuje świat obfitujący w nieszczęścia, ale i niezłomnego ludzkiego ducha.
Książka ta, będąca efektem wielkiej wyobraźni i doświadczenia autora, jest jednocześnie hołdem dla ludzi, którzy, nim osiągną swoje marzenia, przechodzą przez niezwykle barwne, ale i trudne czasy, w nieco szalonej Ameryce, gdzie praktycznie każdy mógł zebrać trochę bydła i ruszyć przed siebie, w dzicz, by zaliczyć wielką przygodę lub szybko zginąć.
Publikacja zawiera wszystko to, co potrzebne (poza samą prozą oczywiście): jest wnikliwy i obszerny komentarz M. Stanka na końcu, są też niezwykle klimatyczne zdjęcia, pogłębiające i wzbogacające wrażenia po lekturze. Wreszcie - doceniony od samego początku (od pierwszego wydania) przekład M. Kłobukowskiego.


Ocena: 9/10

Larry McMurtry, Na południe od Brazos (Lonesome Dove); tł. Michał Kłobukowski. Wyd. 2; Wydawnictwo Vesper, 2017.

21 komentarzy:

  1. Kupiłam mężowi pod choinkę. Mam nadzieję, że później mi pożyczy 😆

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetna z Ciebie żona, Małgorzato! ;) Ja też mam nadzieję, że książkę przeczytacie oboje! ;)

      Usuń
  2. To brzmi jak idealna książka na czas świąteczny. Zapewne jej nie kupię, ale jestem pewna, że w mojej bibliotece jest to pierwsze, legendarne wydanie :D Zresztą z tymi wydaniami to rzeczywiście bieda: jest taka książka historyczna, zwykły tom o fortyfikacjach, nic szczególnego. Dlatego została wydana w bardzo małym nakładzie, może nawet nie więcej niż 100 sztuk. Próbuję ją zdobyć od roku, ale ceny nie schodzą poniżej 200 zł, bo to przecież taki biały kruk :c Dobrze, że chociaż w tym wypadku Vesper poszedł po rozum do głowy i to wydał. Co do tego wydawnictwa mam mieszane uczucia, jeżeli chodzi o jakość książek, ale za to bardzo trafnie dobierają je pod względem treści :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idealna na czas świąteczny, bo bez problemu wypełni go swoją treścią :)
      Niestety tak jest - sądzę, że każdy, kto czyta więcej niż przeciętny odbiorca, i w dodatku robi to od dłuższego czasu, ma na swojej liście pożądane, choc drogie i trudno dostępne wymarzone tytuły... Moim zdaniem już kwota 100 zł jest znacząca, a co dopiero jej dwukrotnośc...
      Mam nadzieję, że uda Cie się zdobyc pierwsze (białe) wydanie w swojej bibliotece, życzę powodzenia!

      Usuń
  3. Jak wpadnie mi w ręce, chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobra recenzja jeszcze lepszej książki :) Zgadzam się w całej rozciągłości, ale z zastrzeżeniem, że te odejścia od głównej historii, momenty spowolnienia, wcale mi nie przeszkadzały.

    Co do spędu... Czy nie uważasz, że w pewnym sensie jest to powieść drogi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakubie, mi też te spowolnienia nie dały się mocno we znaki. Według mnie chodzi tutaj o tempo czytania oraz odpowiednie rozłożenie sobie dzieła w czasie - im szybciej i więcej na raz chcemy przeczytac, tym książka, moim zdaniem, smakuje mniej.

      Oczywiście - nie ulega wątpliwości, że to powieśc drogi :)

      Usuń
  5. Czytam, idzie mi powoli, ale to raczej przez nieporęczność tej książki, a nie nieciekawą fabułę czy coś w tym stylu. Jestem na bodajże 240 stronie i jak na razie nie mam żadnych "ale", tylko pozytywne odczucia. Nigdy nie czytałam westernu, oglądać raczej też mi się nie zdarzyło, więc jest to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, ale zorientowałam się już, że bardzo mi się to podoba. Lubię powieści historyczne, a "Na południe od Brazos" w pewnym sensie nią jest, przynajmniej tak sobie myślę podczas czytania. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, choc nowe wydanie jest trwałe i skrupulatnie przygotowane, to jednak książka, głównie przez swoją objętośc, powoduje to, że troszkę gorzej obcuje się z nią "fizycznie" - bo ciężka i obszerna - mi też to sprawiało nieco kłopotów i czytałem wolniej, ale jak sama zaznaczasz, sama treśc wypada bardzo pozytywnie. Tak, można powiedziec NPOB to w"w pewnym sensie" powieśc historyczna ;)

      Usuń
  6. No tak, nazwisko McCarthy przychodzi mi do głowy od razu, bez większego zastanowienia. Ale, chociaż McCarthy'ego uwielbiam, nie czytałam jego Trylogii Pogranicza, bo tematy kowbojskie trochę mnie odstraszają. Stąd też ta powieść (pomimo że kusi), nadal pozostaje w raczej odległych planach czytelniczych. No i jeszcze ta objętość!

    PS Ja się pytam - gdzie jest recenzja "Harfy traw"?! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Olga! Skojarzenie z Cormac'iem jak najbardziej zasadne, też ta to czuję ;) I jest jeszcze coś, co nas łączy - przede mną również Trylogia Pogranicza, mimo dużej sympatii dla tego świetnego pisarza.
      Objętośc rzewczywiście "robi wrażenie", ale liczę, że wreszcie znajdziesz tydzień (lub dwa) na NPOB,a potem zrecenzujesz :)

      PS Hahaha - taka była właśnie moja pierwsza reakcja i podziw za pamiec i dociekliwośc :p Otóż "Harfa traw' będzie jeszcze w tym roku - a jak nie, to zgolę się na łyso! :D Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Ech, czytam te recenzje, wszyscy się rozpływają (zwykle tego nie lubię, ale tym razem coś mi mówi, że to jednak zasadne;)) - pewnie znajdę tydzień, lub dwa, lub miesiąc ;)

      Poproszę w takim razie zdjęcie przed i po, jak już zgolisz się na łyso :P. Do końca roku pozostało 11 dni - rozpoczynam odliczanie :P

      Usuń
    3. 2 tygodnie będą w sam raz! :)
      Mogłaś oczywiście nie wiedziec, ale moja fizjognomia jest pilnie strzeżoną tajemnicą i, jak sama rozumiesz, zrobię wszystko, by dotrzymac terminu...bo inaczej będzie mi łyso! #YesIcan!
      Do zobaczenia! :)

      Usuń
    4. Ekhm, ekhm - to ja się tylko przypomnę. Z tego co mi się wydaje, ktoś tu obiecał się zgolić na łyso ;).

      Usuń
    5. Masz pamięć, masz, nie powiem!
      W przerwie świątecznej musiałem(!) oddać swojego peceta do naprawy i to już kompletnie mnie pokonało... przepraszam, nie udało się o czasie :(
      Ale wiedz, że byłem niedawno u fryzjera i....obciął mnie naprawdę bardzo krótko! :p
      A owa recenzja pojawi się, ale w nieco innej niż dotychczas formie, i w momencie, gyd poczuję, że już lepiej jej napisać nie potrafię.

      Usuń
  7. Nie bardzo lubię westerny, ale tę książkę z pewnością przeczytam; wygląda na naprawdę zajmującą i interesującą pozycję.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jedna z książek, na które najbardziej czekam. Pod choinką się nie znalazła, może chociaż na nory rok ktoś o niej pomyśli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak, niech pomyśli! I to poważnie :)
      Liczę, że możliwie szybko się z nią zapoznasz, Pawle!

      Usuń
  9. Uwielniam tego typu książki, westerny oglądałam z dziadkiem. Każda niedziela była nasza, zasiadalismy przez telewizorem i zaczynał się nasz maraton. Brakuje mi tego i brkauje mi dziadka, ale miłość do westernów została :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo lubię westerny, tu podoba mi się okładka

    OdpowiedzUsuń