Pewnie wielu z Was zaciekawi fakt, że
„HEX”, który niedawno pojawił się na półkach polskich księgarń to właściwie
druga, można by rzec, zamerykanizowana wersja na wskroś holenderskiego
pierwowzoru sprzed 4 lat. Książki różnią się przede wszystkim lokalizacją (zamiast holenderskiej wioski, amerykańskie
miasteczko) oraz zakończeniem, nie wspominając już o nieco zmienionych
nazwiskach bohaterów. Pierwszy „HEX” spodobał się na tyle, że znaleźli się
chętni do przetłumaczenia książki na angielski, co pozwoliło tej historii na
zaprezentowanie się szerszemu gronu odbiorców, a samemu autorowi otworzyło
drzwi do pomajsterkowania przy swoim oryginale. Uważam, że warto o tym
wspomnieć, gdyż takie zabiegi przy beletrystyce nie należą do codzienności. Jak
zapewnia autor, jego „HEX 2.0” (sam wychodzi z propozycją takiej nazwy), jest
lepszy: bardziej dopracowany i straszniejszy. Niestety nie miałem okazji
porównania obu wersji; szkoda też, że po raz kolejny nie dane było polskiemu
czytelnikowi zasmakować powieści grozy rozgrywającej się w małym, europejskim
kraju, zanurzyć się w rodzinnej „krainie depresji” pisarza. Ale takie to już
czasy, gdzie najlepiej sprzedają się mroczne opowieści o amerykańskich
miasteczkach. Zatem witajcie w pozornie uroczym Black Spring, usytuowanym
nieopodal Nowego Jorku, w dolinie rzeki Hudson.
Mieszkańcy miasteczka żyją normalnym
życiem: pracują, uczą się i spotykają wieczorami przy kolacji. Jest tylko jeden
problem - ludzie stamtąd są przeklęci, a cała historia sięga XVII w. Wtedy to Katherine została oskarżona o czary
i skazana na śmierć; jednak od lat, już jako wiedźma, wędruje po mieście,
„ubrana” w łańcuchy, z zaszytymi oczami i ustami. Miasteczko zmieniło się diametralnie,
odkąd Katherine po raz pierwszy rozpoczęła swój widmowy spacer. Dziś to grupa w
większości świeckich ludzi, nie wierzących już w duchowy świat, a jednak
zobowiązanych do zachowania tajemnicy, bo gdyby owa sensacja rozlała się po
wielkim świecie, prędzej czy później znalazłby się chętny do uwolnienia wiedźmy
i otwarcia jej oczu oraz ust, których spojrzenie i szept, jak twierdzą lokalni,
niesie jedynie pewną zgubę. Robią więc, co mogą, czuwając nad poczynaniami
Katherine dzięki zaawansowanemu systemowi nadzoru i specjalnie oddelegowanej do
tego grupie osób. A wszystko po to, by ukryć wiedźmę przed niemającymi o niczym
pojęcia ludźmi z zewnątrz. I było tak przez ponad 350 lat, dopóki wewnątrz
grupy nie pojawili się buntownicy gotowi złamać powszechnie obowiązujące zasady
bezpieczeństwa: zarówno ci młodsi, jak i starsi.