30 października 2017

Klasyczna powieść gotycka / Joseph Sheridan Le Fanu „Stryj Silas”

Joseph Sheridan Le Fanu w „Stryju Silasie” przedstawił czasy, w których sam żył, opisał swoją epokę, dodatkowo umieszczając akcję na Wyspach, a przecież sam był Irlandczykiem. Mamy tu do czynienia z rzetelnie oddanym obrazem Anglii z I. połowy XIX w.

Tak jak wiele dzieł Le Fanu, tak i opasły „Stryj Silas” wyrósł z krótkiej noweli, w tym przypadku z piętnastostronicowego utworu z 1851 r., o czym sam autor (Le Fanu) informuje czytelnika już na wstępie.

Jest to wiktoriańska powieść gotycka, wczesny przykład tajemnicy zamkniętego pokoju (prawdziwą mistrzynią „zamkniętego pokoju” była A. Christie), a przynajmniej pochodna owego podtypu, ze znaczącym udziałem sił nadprzyrodzonych. W tym kontekście przewija się także termin „romans grozy”. Poza tym w „Stryju Silasie” podkreśla się rolę okultyzmu, a także wyraźnie zaznaczono idee szwedzkiego naukowca, filozofa i mistyka – Swedenborga.

Ten prawdopodobnie najsławniejszy i najlepszy romans grozy Le Fanu bardzo mocno kojarzy mi się z „Oberżą na pustkowiu” D. du Maurier i w wielu punktach fabuły - prócz zakończenia - jest zbieżny z dziełem kornwalijskiej pisarki, chociaż to autorka popełniła utwór o wiele krótszy, a przy tym bardziej zwarty i konkretny, sam zaś specyficzny, ciężki klimat w przekroju całości utrzymała o wiele skuteczniej niż Irlandczyk.

„Stryj Silas” zaczyna się bardzo obiecująco. Opis relacji ojciec-córka - patriarchat w pełnej krasie - dwójka bohaterów w odludnym domu; surowy, klaustrofobiczny klimat i obecne w powietrzu napięcie, następnie tajemniczy gość pana domu, a wszystko to w czarno-białych barwach. Z czasem ta komplementowana przeze mnie atmosfera nieco się rozmywa, aby powrócić znów, ale dopiero w końcowej fazie.

25 października 2017

Podróże odmieniają / Patrick White "Przepaska z liści"

Patrick White w 1973 r. stał się pierwszym pisarzem australijskim, który otrzymał Nagrodę Nobla za „epickie i psychologiczne mistrzostwo, dzięki któremu odkryty został nowy literacki kontynent”. „Przepaska z liści” powstaje trzy lata później. Autor wykorzystał w powieści autentyczną historię Elizy Fraser, która również doświadczyła katastrofy statku, przeżyła podobne chwile na wyspie, i której także udaje się wrócić do świata cywilizowanego. Wyspa ta odtąd nazywa się „wyspą Frazer”, a położona jest tuż przy wschodnim wybrzeżu Australii.

„Odniosłam tylko wrażenie, że ona czuje się oszukana, ponieważ los odmówił jej jakiegoś najważniejszego przeżycia, chociaż byłaby gotowa, jeśli trzeba, zapłacić za nie cierpieniem.”

Małżeństwo Ellen i Austin Roxburgh odwiedzają w Australii jego brata, a następnie wracają statkiem do Anglii, skąd przybyli. Na początku teraźniejszość, tj. wątki na statku i droga powrotna przeplatają się w książce z retrospekcjami. Jednak im dalej, tym coraz bardziej do głosu zaczyna dochodzić przeszłość. Akcja rozpakowuje się ospale. Nim zdarzy się katastrofa, minie wiele stron, a tymczasem poznamy fragmenty poświęcone temu, jak to Ellen została żoną Austina Roxburgha oraz te o początkach ich małżeństwa, wcześniejszych rodzinnych perypetiach Ellen; relacjach obu braci, wreszcie przebieg wizyty u szwagra w Australii. Miejsce akcji zaś występuje pod nazwą: Ziemia Van Diemena (dzisiejsza Tasmania).

Kornwalijsko-australijska wersja „Z pamiętników młodej mężatki”.

Losy Ellen automatycznie kojarzą mi się z książką Gabrieli Zapolskiej pt. „Z pamiętników młodej mężatki”. Kto czytał, ten wie. Obie pary powstały poprzez połączenie wyżu z niżem, dosłownie i w przenośni. To antynomiczne sfery ekonomiczne i społeczne. Początkowy kontrast między małżonkami widziany w scenie na statku w kajucie – nie sposób odgadnąć tego, że kiedyś było między nimi inaczej.  Bo po kilkunastu latach wydają się zupełnie do siebie dostrojeni i raczej zgodni, a kiedyś tak nie było. Co jeszcze ciekawe, Ellen, tak jak jej polska odpowiedniczka, także pisze swój pamiętnik, z początku nazywając męża i jego rodzinę jako „ich”: to jest „ich dom”, „mieszkam u nich”, co więcej pisane wielką literą. Kontrast małżeński chciał White dodatkowo uwypuklić w listach Ellen - w pewnym momencie czytelnik zauważa rażące błędy ortograficzne i zastanawia się, czy to aby nie wpadka redakcyjna. Oczywiście, że nie.                                                                                                                 

20 października 2017

Tajemnica zielonego piórka / Robert McCammon „Chłopięce lata”

„(…) patrzyliśmy w niebo i rozmawialiśmy o Zephyr i ludziach, którzy tam mieszkają. Wszyscy przyznaliśmy, że jest to czarodziejskie miasto. My też byliśmy zaczarowani, bo urodziliśmy się w nim.”

Dziś, w dobie obrazków, migawek i skrótów rodem z Twittera, w złotej erze seriali i VOD, proponuję Wam literacką historię w odcinkach, napisaną z pasją, niezwykle złożoną i pełną głębi opowieść o entuzjastycznej celebracji pomysłowego, usłanego zagadkami dzieciństwa. Proponuję lekko się wyłamać i tym razem wybrać ten „literacki serial”, o którym sam jego autor mówi tak: To coś więcej niż powieść; to coś, co nazywałbym sfabularyzowaną biografią z domieszką fikcji. W pewnym sensie to historia o mnie i o tym, dlaczego zostałem pisarzem, a w innym ujęciu wierzę, że jest to uniwersalna opowieść o uświadomieniu sobie przez chłopca istnienia mrocznych sił w otaczającym go świecie”. 
To książka dla każdego z Was.

Jednak nim przejdziemy do brutalnego morderstwa, będącego impulsem do rozpakowania całej tej barwnej historii, musimy poznać zarówno miejsce akcji, jak i głównego bohatera. Przenieśmy się do Zephyr – małego miasteczka w południowej Alabamie - gdzie czeka już na nas dumny posiadacz „czarodziejskiej skrzynki" oraz biurka z „siedmioma magicznymi szufladami”; nasz protagonista: syn, kumpel, detektyw i utalentowany pisarsko jegomość - Cory Jay Mackenson. Nic dziwnego, że książki telefoniczne są tu tak niepozorne, skoro Zephyr liczy półtora tysiąca mieszkańców. I zmaga się w 1964 r. z przestępczością oraz nielegalnym handlem alkoholem. W miasteczku tym, położonym w sąsiedztwie bazy lotniczej oraz usytuowanej w dole rzeki „dzielnicy Bruton, gdzie mieszkali wszyscy Murzyni”, spotkamy plejadę osobliwych postaci: od fryzjera, czarnoskórej szamanki (Damy) i mleczarza, przez rzekomego eksrewolwerowca, na swobodnie przechadzającym się ulicami golasie kończąc. Wszyscy się tu znają, często dzieląc ze sobą w dobrej komitywie zarówno radosne święta, jak i nieuniknione tragedie. Małe Zephyr rzeczywiście tętni życiem: wchodząc do fryzjera czy innego lokalu natrafimy na ożywioną rozmowę, innym razem przemknie obok na swoim rowerze Cory, pędząc do kinoteatru „Lirycznego” na spotkanie z kumplami.

14 października 2017

Figiel ewolucji / Maciej Kaźmierczak "Polowanie na kaczki"

Pewnie każdy z Was bujał się choć raz na huśtawce. Znacie to uczucie doskonale, prawda? Góra-dół, ziemia-niebo, stojący obok rodzic-szybujący w powietrzu ptak... Takiej nieustannej, a przy tym nieprzewidywalnej, zmiany perspektyw doświadcza się, czytając nowe „Polowanie na kaczki” M. Kaźmierczaka. Młody autor proponuje nam błyskawiczne, płynne - niczym w ruchu wahadłowym - przejścia pomiędzy dwoma światami, z tym że nie ma tu mowy o stałej amplitudzie ruchów wahadła, o co z powodzeniem dba pisarz przez całą tę historię. Odnalezienie się w wykreowanym środowisku to zadanie tak karkołomne, jak kuszące, zarówno dla bohaterów minipowieści, jak i samego czytelnika. Bo Kaźmierczak zadowalająco opanował umiejętność przechodzenia między scenami z obu światów. Już premierowy przeskok robi naprawdę duże wrażenie, a powstały dzięki temu efekt pierwszeństwa trwa do końca.

Z jednej strony, minipowieść przedstawia odizolowaną, kierującą się wewnętrznymi regułami, osobliwą i będącą w zagrożeniu społeczność, zamieszkującą wioskę na polanie pośrodku lasu, a z drugiej, śledzimy losy pewnej trzyosobowej rodziny, z tym że często nie wiadomo, kiedy jest się w jednym miejscu, a kiedy w drugim.

„[...] ich osada jest ostatnią kolebką pierwotnej zwierzęcej natury, a oni są jeszcze dalszym efektem ewolucji, choć bardzo oddalonym od tych bestii ludzi, żyjących za lasem, w wielkich miastach, z których przyjeżdżają do lasu, aby ich tępić [...]”

Nie ma sensu wspominać o konkretnych postaciach, gdyż ich imiona, kształty – wszystko to fluktuuje. Nie wiadomo do końca, kim są bohaterowie, jak się nazywają. Kim są Myśliwi, a kim Dzieci Lasu? [„Było to zwierzę, człowiek, czy może zdeformowane stworzenie zawieszone pomiędzy tymi ewolucyjnymi końcami?”]

O co tu właściwie chodzi? „[...] dlaczego świat jest zniszczony, dlaczego nie działa już tak jak dawniej?”

8 października 2017

Lubimy Uciekać, Możemy Powracać / William Kennedy „Chwasty”

Trafiłem na tę konkretną książkę przeglądając z ciekawości listę zdobywców Nagrody Pulitzera. „Chwasty” to laureat za rok 1984, o którym w Polsce było i jest cicho. Tym bardziej więc chciałem zapoznać się z tą historią. Niedługo potem obejrzałem też ekranizację. Nie żałuję żadnego z wyborów, to dzieło – choć przygnębiające i momentami chwytające za serce - o którym warto mówić, ale jednak do wielkości – mierzonej Pulitzerem – czegoś zabrakło.

Nie zabraknie natomiast na kartach powieści słowa „lump”, które okazuje się tym najczęściej w „Chwastach” powtarzanym i odmienianym. Wywołując ów wyraz, wywołamy także głównego bohatera, Francisa Phelana, który „w Halloween 1938 roku powraca do rodzinnego miasta Albany, które porzucił w dramatycznych okolicznościach przed dwudziestu laty”.


Przez te 22 lata Francis mieszka na ulicy. Jest żyjącym chwilą lumpem, pijakiem i wyrzutkiem bez stałego miejsca zamieszkania. Właściwie nie pracuje, czasem tylko trafi się jakaś mała fizyczna robótka (na cmentarzu albo jako pomocnik złomiarza), której podejmuje się nie tyle po to, by mieć, co włożyć do ust, ile wlać do spragnionego uzależnieniem gardła. Mały grosz, wpadający okazyjnie do przetartej, brudnej kieszeni, idzie właśnie na alkohol. Od lat włóczy się po świecie w towarzystwie innych pariasów (m.in. z partnerką Helen). Czasem, w celu chwilowego zaspokojenia głodu miską gorącej zupy albo wymianie zniszczonej do cna części garderoby (nawet zdobycie „nowej”, używalnej sznurówki wykracza poza jego możliwości) lub przespania się w humanitarnych warunkach, zachodzi do schroniska. Ale nie na długo – pijanym wstęp wzbroniony. Zazwyczaj więc śpi na łonie natury, w krzakach lub w kartonowym lokum pod mostem, żywiąc się albo wspomnianą zupą, albo śmietnikowymi specjałami. I tak mniej więcej prezentuje się recepta na udany dla lumpa dzień: przespać się, zbytnio – jeśli to w ogóle możliwe – nie zmarznąć, połknąć cokolwiek, poszwendać się z ziomkami, a przede wszystkim zalać smutki wysokoprocentowym trunkiem, uciec w delirium do depczącej po piętach, paskudnej przeszłości i niedużo lepszej przyszłości.

„-Co mu się stało?
-Upadł.
-Gdzie upadł?
-Upadł na ziemię.
-Do diabła, ja upadam na ziemię dwa razy dziennie i jeszcze żyję.
-Tak ci się tylko wydaje – powiedział Francis.”

6 października 2017

Spotkanie z magikiem / Ray Bradbury „Jakiś potwór tu nadchodzi”


Z cyklu: 
Warto znać. Przyjemnie czytać.

 Ray BRADBURY 


O zdarzeniach, które jednym tchnieniem na zawsze zmieniają nasze życie, słyszymy najczęściej w kontekście filmów bądź książek. Jak dowodzi przypadek Bradbury’ego, występują one również na co dzień. W dzieciństwie pisarza doszło do niesamowitego spotkania, poprzedzonego… śmiercią. Otóż gdyby nie pogrzeb wujka, z którego wracał tej pamiętnej, wrześniowej soboty, młody chłopiec pewnie nie dostrzegłby rozłożonego nad jeziorem Michigan wesołego miasteczka, a w nim m.in. namiotu, gdzie występy dawał magik Mr. Electrico. „Pan Electrico był fantastycznym twórcą cudów.” – wspomina po latach Bradbury. Młodzieniec oglądał popisy iluzjonisty, a podczas jednego z nich, Mr. Electrico „dotarł do mnie, wskazał mieczem na moją głowę i dotknął mojego czoła. […] Wtedy krzyknął do mnie: "Żyj wiecznie!". To zdarzenie zainspirowało Bradbury’ego do pozostania pisarzem. Ponadto zaintrygowało go wówczas pojęcie życia wiecznego. Odtąd zaczął pisać…* 
[Dziękuję ci, Magiku, żeś go wtedy tym mieczem smyrgnął!]

Ray Bradbury
Zanim przejdę do tej konkretnej książki, chciałbym odwołać się do artykułu R. Ziębińskiego pt. „Ray Bradbury - człowiek biblioteka”, gdzie wyczytamy m.in., że „Ray Bradbury to jeden z najwybitniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich, który wciąż czeka w Polsce na odkrycie.”, zaś inny fragment donosi, iż „tytuły takie jak «Kroniki marsjańskie», «Słoneczne wino» czy «Ilustrowany człowiek» znajdują się na listach lektur szkolnych w każdym anglojęzycznym kraju. I nie tylko – powieści i opowiadania Bradbury’ego otoczone są kultem we Francji, Niemczech, a nawet w Rosji. Tylko Polska zdaje się być nieczuła na twórczość tego pisarza”. Wszystko to prawda, smutna prawda, bo mimo że artykuł ten pochodzi sprzed 8 lat (w międzyczasie autor zmarł), nadal mocno zastanawiam się, czy coś zmieniło się (na korzyść) w tej materii. Czy oprócz niezwykle popularnego zarówno wśród wytrawnych odbiorców literatury, jak i niedzielnych czytelników, „451° Fahrenheita”, jakieś inne dzieło Amerykanina zadomowiło się w polskiej świadomości? Śmiem wątpić.

Recenzując kolejnego dzieła Bradbury’ego, spróbuję to zmienić. Pora na gwóźdź programu…

„Po pierwsze, był październik, wyjątkowy miesiąc w życiu każdego chłopca.” Dla dwójki trzynastoletnich przyjaciół, Jima i Willa, z pewnością taki będzie. Przeżyją ‘przyspieszone Halloween’, gdy do ich miasteczka zawita pewien lunapark, wzbudzając oczywistą, młodzieńczą ekscytację. Ale nie tylko. Podejrzany jest zarówno sam czas pojawienia się wesołego miasteczka (październik), jak i charakterystyka jego osobliwej trupy. Rodzinnemu miastu nastolatków zagrożą siły zewnętrzne, a z pomocą w walce ze złem przyjdzie im ojciec Willa.