23 lipca 2017

Tajemniczy Łowcy / Marion Zimmer Bradley „Łowcy z Czerwonego Księżyca”


Marion Zimmer Bradley to amerykańska pisarka sf i fantasy, która zasłynęła cyklem „Darkover” - jest to planeta o bogatej historii, zamieszkiwana przez wiele grup humanoidalnych, gdzie zderzają się kultury: ziemska i darkoverska, a akcja części powieści toczy się właśnie na Darkoverze przed przybyciem Ziemian. Innym jej bestsellerem okazały się „Mgły Avalonu” – książka ta stanowi reteliing opowieści arturiańskich. Przyznaję, iż wydawnictwo to stało się moją własnością z przypadku, zyskałem je przy okazji zakupu kilku innych pozycji. Rzadko kupuję lektury w ciemno, lecz tym razem nie żałuję.


Początkowy zarys fabularny przedstawia się następująco: spotykamy pewnego mieszkańca Ziemi, odbywającego właśnie rejs po Pacyfiku, którego jednak nie dokończy. Zostaje porwany w jakieś odległe, nieznane mu miejsce, z dala od rodzimej planety. Wraz z innymi istotami z całej Galaktyki marzy tylko o powrocie do domu i ocaleniu swojego życia. (Natomiast nie podoba mi się opis wydawcy z tyłu – sprawia wrażenie wyrwanego z kontekstu, nie zakreślając przy tym początku fabuły). Główny bohater, czyli niejaki Dane Marsh, to właśnie wspomniany Ziemianin. Marion Zimmer Bradley zdecydowała się w swoim dziele na narrację trzecioosobową, a język, którym się posługuje, należy bez wątpienia do kategorii tych „lekkich i przyjemnych”. Ponadto na kartach książki spotkamy istoty z wielu planet i o wielu kształtach, np. kotoształtnych, emfatów, Mekharów, roboty itd.

Na wstępie warto zaznaczyć, iż „Łowców z Czerwonego Księżyca” należy rozpatrywać „tylko” w kategorii rozrywki, zaś fakt, iż wzbogacono ich o pewne głębsze przemyślenia oraz błyskotliwsze dialogi, uznać za wartość dodaną wydawnictwa.

Jednym z motorów napędowych książki jest bez wątpienia tajemnica tytułowych Łowców-myśliwych. Enigmatyczne postacie pozostają takie aż do końca, będziemy wraz z uczestnikami Łowów (gry o przetrwanie) zastanawiać się, typować kim są, i o co tak naprawdę chodzi w tej makabrycznej rozgrywce. Czy rzeczywiście można wyjść z niej cało?

„Reguły polowania były pozornie sprawiedliwe i honorowe, a naprawdę - okrutne i przewrotne. Aby im sprostać, potrzeba odwagi, nie byle jakiej kondycji fizycznej i inteligencji. Toteż "zwierzyną" były istoty rozumne, porwane z odległych, rozrzuconych po Galaktyce planet”. Wystarczy jedynie przetrwać do kolejnego zaćmienia Czerwonego Księżyca - wtedy nie tylko pozostaje się wśród żywych, ale też wychodzi z batalii niezwykle majętnym, tak przynajmniej obiecują Łowcy.

„Ale kim byli? Ludźmi, zwierzętami czy potworami? Odkrycie tej tajemnicy jest prawdziwym zaskoczeniem dla czytelnika”.

Biorąc pod uwagę zebrany na potrzeby Łowów swoisty tygiel galaktycznych narodów, Ziemianin będzie musiał stawić czoło trudnym pytaniom zadawanym przez tych, którzy Ziemi nie znają jak np. „A czy na twojej planecie ocenia się kobiety według urody?” Jak Dane Marsh z tego wybrnie? Dowiecie się, czytając tę książkę. Warto przy tym zwrócić uwagę, iż w owym dziele Ziemianie traktowani są jako „mieszkańcy jednej z zacofanych światów; zacofani w technice i w naukowych osiągnięciach, a w innych dziedzinach pozostający daleko w tyle”.

Spośród porwanych, na potrzeby Łowów, formują się małe i różnorodne pod kątem nacji grupy. Podobało mi się to, iż wśród członków jednej z takich ekip, której się przypatrujemy, nikt się nie wywyższał, w tym skupisku każdy był równie istotny, pomimo iż to Ziemianina kreowano początkowo na najważniejszą figurę, która miała odegrać znaczącą rolę. A sama autorka nie popełniła częstego błędu, jakim jest robienie z pojedynczej postaci swoistego Mesjasza, superbohatera, który niemal dosłownie jednym posunięciem ratuje pozostałych z opresji, kładąc przeciwnika na deskach i przesądzając losy całej galaktyki itd. Mimo że w „Łowcach z Czerwonego Księżyca” czytelnik znajdzie sporą dawkę tzw. jatki, trzeba też oddać Marion Zimmer Bradley to, że bardzo rzetelnie podeszła do opisów walk. Przebieg starć można relatywnie łatwo odtworzyć w wyobraźni, a fragmenty te czyta się z przyjemnością.

Jeśli chodzi o mankamenty książki oraz to, co wypadałoby poprawić, rzuca się w oczy nadmierna „oficjalność”, sztywność dialogów. Gdy mamy do czynienia np. z „wywodami” postaci jaszczura-filozofa wtedy wszystko w porządku, natomiast w innych przypadkach wygląda to o wiele gorzej. Aż prosi się o większy udział mowy potocznej oraz swobody w wypowiedziach bohaterów, mniej zaś ugrzecznienia - chętnie przeczytałbym nawet od czasu do czasu jakiś wulgaryzm, gdyż takowy znalazłby tu uzasadnienie. Kolejna sprawa to zauważalna potrzeba zdynamizowania książki, zwłaszcza jeśli rozpatrywać ją w kategorii „źródło rozrywki” – mam tu na myśli 2/3 historii, gdyż do ostatnich kilkudziesięciu stron nie można mieć pod tym względem żadnych zastrzeżeń. A skoro już mowa o dynamice, uważam, że autorka zbyt wiele miejsca i czasu poświęca na przygotowania do tytułowych Łowów, zamiast na uczestnictwo w nich. I w tym miejscu, zdaje się, jeden mój argument tłumaczy drugi.

W związku z tą lekturą przychodzą mi od razu na myśl tak obecnie pochłaniane przez czytelników „Igrzyska śmierci”, a przecież „Łowcy z Czerwonego Księżyca” powstali znacznie wcześniej…
Udało mi się też znaleźć pewien fragment, który może stanowić ESENCJĘ tudzież ZARYS książki w pigułce: 
„W jego najśmielszych wyobrażeniach nigdy nie powstała myśl, że siądzie do obiadu w towarzystwie dwóch pięknych dziewczyn, autentycznie »nie z tej Ziemi«, z dzikim człowiekiem-lwem, jaszczurem-filozofem i do tego pogrąży się w dyskusji nad prawdopodobieństwem istnienia inteligentnego robota. Poczuł przypływ nagłej wesołości. Być może – rzekł półżartem – oznaką inteligencji jest ni mniej, ni więcej zadawanie sobie samemu pytania, czym jest rozum, albo nawet sama możliwość wzięcia udziału w filozoficznej dyskusji nad zagadnieniem inteligencji we wszechświecie”.
Moim zdaniem, „Łowcy z Czerwonego Księżyca” zasługują na solidną szkolną czwórkę. To pozycja dobrze skrojona na letnie popołudnia i wieczory – właściwie powinienem nawet użyć liczby pojedynczej. Można też potraktować ją jako rozgrzewkę przed najgłośniejszymi dziełami autorki: cyklem „Darkover” oraz „Mgłami Avalonu”.
Ocena: 6/10

Okładka: https://tezeusz.pl/298031,bradley-marion-z-lowcy-z-czerwonego-ksiezyca.html

7 komentarzy:

  1. Nie czytałam żadnej książki tej Autorki. Mimo pewnych mankamentów powieści, przedstawiony świat i fabuła mogą wciągać czytelnika. Sama ostatnio czytałam powieść, w sumie minipowieść, której mam wiele do zarzucenia, ale muszę przyznać, że wciągnęła mnie bez reszty.
    Fascynacja "Igrzyskami Śmierci" powoduje chyba pojawianie się wielu książek o podobnej tematyce... Przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Szkoda, że stawiamy na nowinki, a rzadziej sięgamy po dawniejsze tytuły.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuu. 6/10 :/. Dzięki za ostrzeżenie. Chyba szkoda mojego czasu na tę pozycję. Warto

    OdpowiedzUsuń
  3. Słyszałam o tej autorce, ale nic jeszcze jej nie czytałam. "Łowcy z Czerwonego Księżyca" wyglądają na niezłą lekturę do pociągu. Może się skuszę ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rosa - zdecydowanie tak, to niedługa historia, którą przeczta się naprawdę szybko i pasuje też do letniej pory, jaką mamy za oknem. Jest mocno rozrywkowa ale też osnuta tajemnicą. Pełna zgoda - mam wrażenie, że gdybyśmy tylko spoglądali bardziej wstecz, a nie tylko na księgarniane witryny, świat byłby ciut lepszy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Tomaszu, to miłe, że tak myślisz... z tymi recenzjami ; )

    OdpowiedzUsuń
  6. Paulino, uważam, że "Łowcy..." właśnie na początek przygody z autorką nadają się znakomicie - to jedna, zamknięta opowieść, bez podziału na wiele tomów.

    OdpowiedzUsuń