24 lipca 2017

(Nie)świadome, smętne drobnoustroje / Damian Zdanowicz „Kamienica panny Kluk”

Zebraliśmy się tu dziś, aby przybliżyć zarówno treść, jak i formę premierowego zbioru opowiadań w duchu weird fiction. Natomiast ja sam zabrałem się za „Kamienicę panny Kluk”, ponieważ W. Gunia, również autor tworzący w klimatach weird, którego zbiór pt. „Powrót” przypadł mi do gustu, nie szczędził komplementów temu wydawnictwu. Co więcej, jako pisarz, językowy purysta i - co najważniejsze – znawca twórczości Ligottiego, a więc czołowego przedstawiciela weird, napisał do zbioru fachowe i wyczerpujące wprowadzenie. Czytałem je parokrotnie – wam również zalecam jako tekst obowiązkowy, doskonały komentarz do zastanych tu opowiadań.

Wnosząc po metryce Zdanowicza, zasadne wydaje się pytanie: czy młody wiek i dojrzałość (artystyczna) albo inaczej, gotowość do skomunikowania innym cząstki swojego świata, mogą udanie iść ze sobą w parze? Debiutancka „Kamienica panny Kluk” Damiana Zdanowicza doskonale nadaje się do przetestowania tej tezy, bo też chcę ostatecznie przekonać się, że mój własny sceptycyzm co do jakości pisarstwa młodych autorów, jawi się jedynie jako wstydliwe przewrażliwienie. Napisałem „ostatecznie”, gdyż Michael Koryta już wcześniej podważył owe założenie. Ten amerykański reprezentant kryminału i sensacji, stał się kilka lat temu moim odkryciem, debiutując nawet nieco wcześniej niż Polak.

Witajcie zatem w „Kamienicy panny Kluk”, gdzie na ostatnim piętrze czyhają czerń i otchłań sięgająca gwiazd; w piwnicy znajdują się manekiny o szklanych oczach, w których odbije się wasze zdumienie i przerażenie; do pokoi na piętrze również nie warto zaglądać; położyć się na łóżku także nie polecam, bo jeśli sen to wręcz pewne nawiedzenie, zaś w obliczu zbliżającej się północy, najlepiej przebywać poza domem, z dala od telefonów, na wypadek, gdyby któryś zadzwonił, a płynący ze słuchawki głos skutecznie obrzydził wam wszelki hedonizm. Co więcej, możemy bezwolnie „zgrzeszyć” samą myślą, a tym samym trafić na listę subskrybentów „koszmarnego magazynu”. Zresztą nieważne, dokąd pójdziemy, gdyż i tak skazani jesteśmy na istnienie, skalani jego grzechem, a więc to, co zrobimy i tak nie ma sensu, bo wszystko zostało już za nas napisane. Przeanalizuję teraz „Kamienicę panny Kluk” pod kątem metody SWOT.

23 lipca 2017

Tajemniczy Łowcy / Marion Zimmer Bradley „Łowcy z Czerwonego Księżyca”


Marion Zimmer Bradley to amerykańska pisarka sf i fantasy, która zasłynęła cyklem „Darkover” - jest to planeta o bogatej historii, zamieszkiwana przez wiele grup humanoidalnych, gdzie zderzają się kultury: ziemska i darkoverska, a akcja części powieści toczy się właśnie na Darkoverze przed przybyciem Ziemian. Innym jej bestsellerem okazały się „Mgły Avalonu” – książka ta stanowi reteliing opowieści arturiańskich. Przyznaję, iż wydawnictwo to stało się moją własnością z przypadku, zyskałem je przy okazji zakupu kilku innych pozycji. Rzadko kupuję lektury w ciemno, lecz tym razem nie żałuję.


Początkowy zarys fabularny przedstawia się następująco: spotykamy pewnego mieszkańca Ziemi, odbywającego właśnie rejs po Pacyfiku, którego jednak nie dokończy. Zostaje porwany w jakieś odległe, nieznane mu miejsce, z dala od rodzimej planety. Wraz z innymi istotami z całej Galaktyki marzy tylko o powrocie do domu i ocaleniu swojego życia. (Natomiast nie podoba mi się opis wydawcy z tyłu – sprawia wrażenie wyrwanego z kontekstu, nie zakreślając przy tym początku fabuły). Główny bohater, czyli niejaki Dane Marsh, to właśnie wspomniany Ziemianin. Marion Zimmer Bradley zdecydowała się w swoim dziele na narrację trzecioosobową, a język, którym się posługuje, należy bez wątpienia do kategorii tych „lekkich i przyjemnych”. Ponadto na kartach książki spotkamy istoty z wielu planet i o wielu kształtach, np. kotoształtnych, emfatów, Mekharów, roboty itd.

Na wstępie warto zaznaczyć, iż „Łowców z Czerwonego Księżyca” należy rozpatrywać „tylko” w kategorii rozrywki, zaś fakt, iż wzbogacono ich o pewne głębsze przemyślenia oraz błyskotliwsze dialogi, uznać za wartość dodaną wydawnictwa.

Jednym z motorów napędowych książki jest bez wątpienia tajemnica tytułowych Łowców-myśliwych. Enigmatyczne postacie pozostają takie aż do końca, będziemy wraz z uczestnikami Łowów (gry o przetrwanie) zastanawiać się, typować kim są, i o co tak naprawdę chodzi w tej makabrycznej rozgrywce. Czy rzeczywiście można wyjść z niej cało?

22 lipca 2017

Niezbadane małomiasteczkowe ścieżki / Jerzy Edigey „Śmierć czeka przed oknem”

Mała podwarszawska miejscowość – Podleśna. Tamtejszy komendant posterunku MO zostaje zamordowany, ktoś znajduje go na końcu jednej z ulic, tuż nad lasem. Z tego też powodu w Podleśnej panuje niezdrowe i rozplotkowane ożywienie. Mijają dni, tygodnie. Opinia publiczna domaga się od milicji zadowalających wyników śledztwa, zresztą mundurowym tak samo, a może nawet bardziej zależy na ukaraniu zabójcy jednego z nich.
Komenda Główna wysyła na miejsce swojego człowieka - majora Bronisława Niewarownego, który oficjalnie ma przejąć obowiązki komendanta posterunku w Podleśnej, a nieoficjalnie przeprowadzić dyskretn śledztwo w sprawie morderstwa kolegi po fachu. 

Niewarowny – detektyw-indywidualista, jest ‘trudny’ w kontaktach interpersonalnych, trochę nieprzystosowany do otaczającej go rzeczywistości. To wyznawca starej szkoły, gdzie w śledztwie liczy się przede wszystkim 'milicyjny nos’ – intuicja, zaś wszelkie nowinki techniczne są mu obce i nie kwapi się do ich wykorzystania. Bywa też nieco nerwowy i przewrażliwiony na swoim punkcie. 
„Już się do niczego nie nadaję. ‘Major Niepotrzebny’, jak mnie w tym gmachu nazywają. Dziękuję, że chociaż widzicie mnie na stanowisku kaprala w Podleśnej, a nie na przykład jako nocnego stróża w którymś z domów wczasowych. Choćby w ‘Mazurskim Dworku’ pod Ełkiem”.

Po objęciu nowej funkcji major musi odnaleźć się w specyficznej społeczności oraz zyskać sobie przychylność miejscowych, nieufnych elit, tzw. High-life’u. 
„Major obawiał się, że takich fałszywych wiadomości i zagmatwanych śladów prowadzących donikąd będzie miał jeszcze wiele. Bez względu na to, kto był zabójcą, mały światek notabli Podleśnej był zgrany ze sobą i solidarny w jednym – w niedopuszczaniu do wtrącania się w jego sprawy”.

17 lipca 2017

Oni wrócili! / Wojciech Gunia "Powrót"

Bezimienny, poddany władzy bohater otrzymuje pięknie wykaligrafowane przez jednego z urzędników wezwanie do magistratu. Historia dzieje się wówczas, gdy w mieście szarogęsi się ponura jesień. Protoplasta udaje się niezwłocznie z owym kwitem w podane miejsce, zastanawiając się po drodze, dlaczego wokół panuje taka przejmująca cisza, dlaczego napotykani ludzie albo milczą, albo tylko szepcą. Zauważa, że nie tylko z mieszkańcami coś jest nie tak, ale przede wszystkim z samym miastem. Przy okazji autor odmalowuje portret burmistrza-demiurga. Ponury, czasem odrażający, klimat szarości i zwątpienia; zepsucie, brzydota, rozkład, smród i zgnilizna - prawdziwe opowiadanie grozy. Takim oto akcentem zaczyna się debiutancki zbiór opowiadań Wojciecha Guni. Otwierające całość „Wezwanie”, choć dedykowane Truchanowskiemu, początkowo odznacza się klimatem rodem z Kafki. Jest przepyszne w swej ohydności.

Patrząc często na debiutantów, aż korci, żeby przyczepić się do ich stylistycznych wycieczek donikąd. Tu zbyt obszernie, tam styl zbyt ubogi. A w debiucie Guni mamy sytuację zgoła odmienną. Tu styl się podziwia, absolutnie nie rozpatrując go jako słabego punktu wydawnictwa. To estetyka, która wyprzedza debiut, może nawet o kilka pozycji. „Powrót” stylistycznie jest niczym walec rozprawiający się z twitterowymi zapędami dzisiejszych mas, które to wkradają się bezczelnie łatwo w naszą codzienność. Gunia czasem kreśli wizje, krajobrazy, sceny, które zahaczają nawet o fantastykę. Każde opowiadanie wyrzeźbiono z tej samej materii; dopracowanej, zainspirowanej wielkimi pisarzami i odcinającej się od dzisiejszej pulpy.

15 lipca 2017

Ostatni rejs / Yrsa Sigurdardóttir „Statek śmierci”

Pewnego wieczoru w porcie zbiera się grupka ludzi. Wszyscy oczekują wpłynięcia luksusowego jachtu, żeby powitać swoją rodzinę i przyjaciół. Jednak zamiast serdecznych przywitań i uścisków, na twarzach oczekujących maluje się trwoga i zdumienie. Otóż jacht jest kompletnie opustoszały. Wskutek tego, do prawniczki Thory zgłaszają się bliscy rodziny, która uczestniczyła w feralnym rejsie, w tym pewnego bankowca, który miał dopilnować, aby statek wrócił bezpiecznie do Islandii. Chodzi oczywiście o ustalenie, co stało się z pasażerami i czy będzie możliwe wypłacenie ubezpieczenia oraz jaki los czeka małą dziewczynkę, której rodzice zaginęli i pozostała tylko z dziadkami.

Mały jacht, z nietypową załogą (zamiast wykwalifikowanego członka załogi płynie bankowiec z rodziną), zdany na łaskę potężnego, niewybaczającego błędów, żywiołu. To moje czwarte spotkanie z najsłynniejszą islandzką autorką. Jak zwykle, kolejność czytania poszczególnych części cyklu nie jest istotna, nie trzeba więc kierować się datą wydania. Akurat ten wolumin pojawił się jako szósty. „Statek śmierci” to w równym stopniu kryminał, jak i przysparzający mocnych wrażeń thriller, czyli stan normalny u tej pisarki.

14 lipca 2017

Podróż i przygoda / Ransom Riggs „Miasto cieni”

Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska    *









Jak najkrócej scharakteryzować „Miasto cieni” Ransoma Riggsa? PODRÓŻ I PRZYGODA. Albo inaczej: podróż, której efektem będzie fascynująca i wyjątkowo osobliwa przygoda.









Kontynuacja „Osobliwego domu pani Peregrine” (recenzja tutaj) rozpoczyna się tym samym zdjęciem, którym skończyła się część pierwsza, a więc z marszu powracamy w głąb tej osobliwej historii. Miałem wręcz wrażenie, że autor napisał od razu dwie części – około 700 str. - a potem jakby gdyby wziął nożyczki i przygotowany materiał przeciął mniej więcej na pół. Argumentem za jest też fakt, iż poziom, jak i styl Riggsa w ogóle nie uległy zmianie. Jednak charakter książki i zmiana akcentów już tak.

Proporcje gatunkowe przechylają się w stronę baśni, przynajmniej w początkowej fazie i to też dla mnie osobiście nie było idealne rozwiązanie, choć trzeba przyznać, iż autor rozsądnie dozuje dawkę danego gatunku.

Osobliwą gromadkę nie tylko pozbawiono domu – symbolu ostoi i bezpieczeństwa, ale także ukochanej pani Peregrine – ich opiekunki i mentorki. Mali bohaterowie zmuszeni są wyjść z dotychczasowej strefy komfortu, zdani tylko na siebie, w długiej i wyczerpującej podróży w nieznane. Niewątpliwą cechą „Miasta cieni” jest to, iż niemal każda z osobliwych postaci otrzyma przysłowiowe „pięć minut” na to, aby wykazać się swoimi umiejętnościami, a tym samym dopomóc grupie w dalszej wędrówce.

9 lipca 2017

Królik ma dość / John Updike „Uciekaj, Króliku”

*




„Własne życie wydaje mu się sekwencją groteskowych póz pozbawionych jakiegokolwiek celu, magicznym tańcem bez wiary.”

„Przez cały dzień trzymało go z dala od domu przekonanie, że gdzieś czeka na niego coś lepszego”





John Updike był amerykańskim pisarzem i poetą, autorem realistycznych powieści z życia amerykańskiej małomiasteczkowej klasy średniej, który jako jeden z trzech, obok Tarkingtona oraz Faulknera, otrzymał nagrodę Pulitzera więcej niż raz. Zasłynął serią o Króliku, którego prawdziwe imię to Harry Angstrom. „Uciekaj, Króliku” rozpoczyna ów cykl, zaś kolejne części („Jesteś bogaty, Króliku” oraz „Królik odpoczywa”) wyróżniono właśnie wspomnianą nagrodą.

W „Uciekaj, Króliku” obserwujemy z dystansu codzienne zmagania z problemami rzeczywistości przeciętnego amerykańskiego obywatela, jakim jest młody Harry „Królik” Angstrom. Pewnego dnia ten mąż i ojciec, przytłoczony codziennością i pod wpływem IMPULSU, postanawia porzucić wszystko i wszystkich i uciec. Z tyłu książki znalazłem tak piękne sformułowanie, że aż przytoczę: „Królik ucieka przed jałową egzystencją typu konsumpcyjnego, przed wegetacją, w której gimnastyka seksualna zastępuje uczucia”.

Updike zaprezentował chyba najbardziej żałosną próbę UCIECZKI, z jaką spotkałem się w literaturze. Jego tytułowy Królik nawet uciec nie potrafi, bo zamiast udać się do innego miasta tudzież stanu, on zmienia miejsce pobytu ledwie o kilka przecznic. Tym samym zabiera mi nadzieje na podróż bohatera po Ameryce i dążenie do zdefiniowania siebie, odnalezienia odpowiedzi na odwieczne pytania. Fabuła obiera jednak inny kierunek, wpisany, jak się potem okaże, w główny nurt książki. I tu wspomnę, że przynajmniej pierwsza część utworu kojarzy mi się z cenionym przeze mnie filmem „Fargo” braci Coen.

8 lipca 2017

Goniąca fala / Jana Wagner „Pandemia”

Tłumaczenie: Walentyna Mikołajczyk-Trzcińska 
Mieszkająca pod Moskwą Anna wraz z synem i partnerem staje w obliczu rozprzestrzeniającej się epidemii choroby, która dziesiątkuje Rosjan. Kolejne miasta obejmowane są kwarantanną. Wraz z grupką mniej lub bardziej bliskich osób, bohaterka podejmuje próbę ucieczki przed tym, co sama nazywa „goniącą ich [śmiercionośną] falą”.

Rosyjskie pustkowia. Listopad. Zimno, ciemno, domy z piecem na wagę złota, liczy się każda kropla paliwa… Czuć z kart książki przejmującą panowanie nad Rosją zimę. Czytając, czasami aż chce się narzucić coś cieplejszego na siebie.

„Pandemia” to połączenie powieści postapokaliptycznej, powieści drogi oraz dramatu obyczajowego, przy czym ten ostatni występuje w największym stężeniu. Nie jest to do końca tradycyjne postapo, gdyż wyniszczenie i upadek społeczeństwa dzieją się tu i teraz. Czytelnik znajduje się w samym środku procesu, stojąc jedną nogą w tym, co było, a drugą w tym, co dopiero nadchodzi.
Podejrzewam, że dla wielu umiejscowienie akcji w Rosji może być ciekawą odmianą i zadziałać in plus. Chociaż trudno mi było przyzwyczaić się do charakterystycznych imion postaci… oraz do tego, kto jakim samochodem przemieszcza się akurat w danym momencie.

Świat poznajemy oczami Anny, która pełni także rolę narratorki. Kobieta marzy o przetrwaniu wraz z dwójką najdroższych jej mężczyzn. Jest to jak najbardziej pozytywna postać, pełna słabości, lęków i pragnień. Ludzka i niedająca się nie lubić. Jak na pierwszoosobową narrację dostajemy stosunkowo wyważoną relację zdarzeń wraz z szerokokątnym obiektywem.

Brak w „Pandemii” superbohaterów; tu każdy jest „tylko” człowiekiem, każdy się boi, zaś bohaterscy wydają się ci, którzy mimo strachu postanawiają działać. To opowieść o grupie ludzi stojących w obliczu klęski. Na dobrą sprawę więcej ich dzieli, niż łączy i nie potrafią wyzbyć się wzajemnych resentymentów. Potrafią pokłócić się o to, kto pojedzie którym autem i wypadają w owych utarczkach całkiem autentycznie. Takie rzeczy są niezmiernie istotne, bo świat właśnie się skończył i powstaje na nowo, a trzeba przecież zaznaczyć swoją pozycję w grupie.

2 lipca 2017

Klimat mrocznej Kornwalii / Daphne du Maurier „Oberża na pustkowiu”

*
Z cyklu:
Warto znać. Przyjemnie czytać.

Daphne du MAURIER


Mary po śmierci matki, zgodnie z wolą zmarłej, udaje się pod opiekę do swojej ciotki Patience, do Oberży „Jamajka”. Tam bowiem osiedlili się wraz z mężem Jossem (jej wujem). Miejsce akcji to ciesząca się złą sławą oberża, położona na odludziu, ukryta wśród torfowisk Kornwalii, gdzie nocą zbiera się szemrane towarzystwo. Dziewczyna dostaje zadanie pomocy w kuchni i przy barze. Niestety, szybko wychodzi na jaw, że przeprowadzka nie była najlepszym pomysłem. Wuj Joss okazuje się niemiłym, władczym gburem, zaś nocami w okolicy dzieją się różne podejrzane rzeczy. Mary, postawiona za barem jest świadkiem dziwnych strzępków rozmów i kłótni. Ciekawość dziewczyny nie pozwala jej długo siedzieć bezczynnie i wkrótce zaczyna dochodzić prawdy, narażając się przy tym na wielkie niebezpieczeństwo. Atmosfera grozy narasta. Jaką tajemnicę kryje tytułowa oberża?

Książka powstała w latach 40. XX w. Natomiast akcja toczy się pod koniec XIX w. Nie jest to typowa powieść gotycka, choć wiele wspólnego z nią ma. Gatunek ten istniał w XVIII i XIX w. zwłaszcza w literaturze angielskiej. Jedną z jej odmian jest właśnie powieść grozy, a zamiast klasztorów czy zamków mamy tutaj ponurą oberżę.  Ponadto, pod osłoną nocy, panuje nastrój tajemniczości, sensacji... i jakieś nieokreślone zło. Postacie typowe dla tej powieści to osoby niewinne i uciśnione, a na drugim biegunie występne i zbrodnicze. Chociaż z drugiej strony można powiedzieć, że w „Oberży ma pustkowiu” dochodzi do połączenia wątku sensacyjnego, kryminalnego i miłosnego z powieścią grozy.

Daphne du Maurier   **
Jednym ze znaków rozpoznawczych książek pisarki jest tworzony przez nią klimat, czego daje nam tutaj wyraz. Dziewiętnastowieczna Anglia, odludzie, zdradliwe torfowiska oraz ciemność i mgła wokoło. Tutaj żaden dyliżans nie przyjedzie, chyba że pod przymusem. Mrok przyciąga tylko pewien określony typ osób. Daphne du Maurier świetnie łączy sceny opisów przyrody z nagłymi zwrotami akcji i wkomponowuje je w taki sposób, aby potęgowały gęsty, niepokojący klimat książki, zaś sama oberża jest równie wiarygodnie opisana i naprawdę łatwo jest wczuć się w atmosferę powieści. Stąd też moje automatyczne skojarzenie choćby z „Psem Baskervillów” A.C. Doyle’a.