21 maja 2017

Szkoda życia na pop. Uszlachetniona miniatura / Wojciech Gunia „Nie ma wędrowca”

*
Za punkt wyjścia do analizy tej książki posłużyły mi słowa jej autora: 
„Zawsze uważałem, że nawet najbardziej ekstremalna literatura grozy jest zawsze o kilka kroków do tyłu za ludzką inwencją w czynieniu krzywdy bliźnim”.

Co do fabuły, wystarczy przytoczyć skreślone wcześniej przez wydawcę wprowadzenie: „W położonym na odludziu tartaku zwanym Bazą pracę podejmuje nowy stróż nocny. Dręczony nienazwaną traumą mężczyzna szybko wnika w historię pełnego tajemnic życia swojego zmarłego poprzednika, świadka dramatycznych wydarzeń z przeszłości. Tymczasem nadciąga zima, a wraz z nią skryte w zamieci widma; niesione lodowatym wiatrem echa popełnionych tu niegdyś zbrodni. Zima, w której śnieżnych objęciach wędrują ramię w ramię i prawda, i śmierć.”

Wojciech Gunia, którego patronami w pisaniu, jak sam podkreśla, są Ligotti, Kafka czy Truchanowski, i który to zaczynał, będąc jeszcze malcem, od  „Opowieści niesamowitych” E.A. Poe, to absolwent Wydziału Polonistyki UJ. Szerszej widowni zaprezentował się w 2014 r. debiutanckim zbiorem opowiadań „Powrót”, a sądząc po ciepłym przyjęciu zarówno przez ekspertów, jak i zwykłych odbiorców, można śmiało mówić o debiucie przez duże D.
[Podejście] „Piszę powoli, ponieważ jest dla mnie absolutnym priorytetem, aby tekst był spójny zarówno w warstwie fabularnej, jak i „ideowej” oraz emocjonalnej.”  „…to jedyny dostępny mi sposób na przetworzenie emocji i myśli, które nie dają mi spokoju.” **
Być może „Nie ma wędrowca”, ale są słowa – trudne, zapomniane, zakurzone słowa – jakby Gunia chciał wprowadzić wzniosłość, pewną werbalną widowiskowość. Owszem, czasem cierpi na tym płynność i eteryczność tekstu – obserwujemy to zwłaszcza w pierwszej części, gdy obok siebie umieszczono dla wielu być może zupełnie obce słowa. Ale jakże miło było poznać wyraz palimpsest, a potem podziwiać go w praktyce, ponieważ Gunia doskonale wplótł ową ozdobę i nie sposób nie nabrać chęci, aby samemu kiedyś z niej skorzystać i na stałe włączyć do słowniczka. Często też autor używa słowa demiurg - czyżby rezultat inspiracji Truchanowskim?

[Styl] "Najważniejsze, aby tekst był zwarty, spójny, pozbawiony zbędnych zdań i słów." 
Co do stylu, młody pisarz nie jest specjalistą od zwrotów akcji albo cliffhangerów. Ale to nic. To nawet lepiej. Wojciech Gunia pisze zwyczajnie ciekawie, a jego treść jawi się jako niezwykle dopracowana. Słowa, ba, całe zdania zostały skrupulatnie dobrane, umoszczone pomiędzy siebie – widać, że autor niczym maniakalny purysta wielokrotnie pochylał się nad tekstem, majsterkował, aby uzyskać optymalny efekt, czego dowody znajdziemy na kartach „Nie ma wędrowca”.
„…brak choćby śladowo sympatycznych postaci, […] przewaga introspekcji i monologów wewnętrznych nad samymi fabułami. […] i tasiemcowe zdania […] szybko skręcają w stronę bardzo kameralnych narracji.”
Na dowód wspomnianej kameralności przytoczę jedno z wrażeń, jakie towarzyszyło mi podczas lektury: są takie sceny, gdy bohater przechadza się na cmentarz albo zmierza do kościoła – intymność tych fragmentów kazała mi ujrzeć je wystawione na deskach niewielkiego teatru. Na pierwszym planie, obok któregoś ze wspomnianych miejsc, idzie on-bohater, w tle zaś pagórek zajęty prze kogoś innego – więcej zdradzić nie mogę.
„…narracja zjechałaby w stronę psychologicznych niuansów, w bardzo mroczne rejony różnych traum, lęków, uwarunkowań”
Początkowa konstrukcja fabuły, tj. tartak i losy bohatera w tejże lokalizacji, zanika, ustępując miejsca dialogom, dysputom, polemikom filozoficzno-egzystencjalnym. W środku tej szkatułki – bo mamy do czynienia właśnie z mikropowieścią szkatułkową – kryje się właściwe jądro opowieści, zawarty w niej dramat wojenny, który wielu może chwycić za serce.
[Bohaterowie] Owszem, krótka forma jest dla mnie najbardziej naturalna, ponieważ preferuję kameralne historie rozpisane na maksimum 2-3 postaci […] Więc jeżeli powieść, to bardzo kameralna i oszczędna.”
Ograniczona liczba postaci to fakt. Oczywiście figur naliczymy nieco więcej, ale wyróżniają się trzy, które stanowią oś historii: nowy dozorca, Roszczuk oraz ksiądz. Ten drugi to „arcyfilozof”, ale świeżo zatrudniony wędrowiec także nie stroni od rozmyślań, czyniąc je jednak bardziej przystępnymi. Postać księdza jest tą zbudowaną z przysłowiowej krwi i kości - taką jakich chrześcijaństwo, uważam, potrzebuje, aby przetrwać. Tej jednostki da się posłuchać, i całe szczęście, skoro tak często zabiera w książce głos… Niewątpliwie ma swoje zdanie, np. w pewnym momencie wypowiada bardzo istotną kwestię a propos dobra i zła. Otóż mówi, że najpodlejsi, najbardziej źli są tylko i wyłącznie ci, którzy słuchają  i wykonują rozkazy. Chodzi przede wszystkim o wojny oraz tragedie przeprowadzone na ludzkości. A po chwili dodaje: może dlatego właśnie jestem kiepskim księdzem, może dlatego skończyłem, tutaj, na odludziu… ? Znamienne to i mądre. Automatycznie przywodzi mi na myśl „Wśród nocnej ciszy” Bratnego – tam też był podobny duchowny. Warto także zauważyć, że chyba jeszcze nigdy nie było wiadomo tak mało o głównym bohaterze jak u Guni. Chciało by się, naturalnie, uzyskać nieco więcej informacji o życiu stróża. A tymczasem autor opowiada o tym, jak jeden potwór naprawia skutki działań innych potworów, czyli o efekcie „ludzkiej inwencji” z początku mojego tekstu.
[Kość niezgody, czyli Klasyfikacja] To właśnie owa prawda, choćby skrajnie zsubiektywizowana, jest dla mnie ciekawa, groza jest tylko jej odpryskiem, choć z oczywistych powodów dość widocznym. Nigdy nie interesował mnie horror, w którym groza jest celem nadrzędnym, w którym wszystkie elementy służą temu, by mnie po prostu wystraszyć. […] Horror jest prawdziwy jedynie wówczas, kiedy jest absolutny, kiedy jest czymś, co wynika z samej natury świata – kiedy jest stanem normy, a nie anomalią”
Pytanie brzmi: po co te elementy klasycznego horroru na końcu? Dlaczego pojawia się to, przed czym auto się wzbrania, czego permanentnie stara się unikać w swojej twórczości. Oczywiście sięganie do typowego repozytorium horroru nie stanowi w książce „celu nadrzędnego”, ale jednak wyraźnie występuje.

Dla mnie „Nie ma wędrowca” to dramat (wojenny) zamknięty w szkatułce. Nie do końca wiem, dlaczego występuje jako powieść grozy, być może to potrzeba rynku – potrzeba zaszufladkowania - a może sugestia wydawcy. A skoro już groza to pokuszę się o termin: filozoficzna odmiana horroru, ponieważ Gunia wykorzystał pisanie do zgrabnego przemycenia swojego światopoglądu.
Na podstawie tej książki uważam, że ze swoją ofertą, autor powinien przenieść się do innej ligi (gatunku), ponieważ w takiej konfiguracji zawęża sobie grono odbiorców, a na dodatek większość fanów horroru może nie znaleźć tu tego, czego oczekuje, tj. pojemniczka ze sztuczną krwią wybuchającego zaraz po otwarciu książki. Innymi słowy - wydarłbym tę mikropowieść ze szponów grozy i ulokował przynajmniej w thrillerach psychologicznych. W tej historii ludzie wystarczają mi w zupełności.

[Refleksje] 1) Jesteśmy narzędziami w rękach konieczności. 2) Czasem otrzymanie drugiej szansy nic dla nas nie znaczy, ponieważ szykowaliśmy się już na ostateczne zakończenie, a życie po końcu (ważności życia) to jakby ‘przeterminowanie’. Zjawy to zjawy, a może ludzie? Kim się jest bez przeszłości, bez tożsamości, z kurczącym się podle czasem, jak nie nędzną zjawą? – to jedne z refleksji, które wyłaniają się po lekturze.

[Podsumowanie] W przypadku „Nie ma wędrowca” należy odsiać od siebie dwie rzeczy: pierwszy aspekt dotyczy części, która jest solidna i reprezentuje typową literaturę grozy- momentami nieco przewidywalna, ale nieschodząca poniżej pewnego poziomu; druga część – nietypowa, oryginalna (jak na dzisiejsze realia grozy), z pomocą której autor stara się zaznaczyć swoją odrębność oraz indywidualny styl, a to dzięki zastosowanemu słownictwu (pieczołowitości w jego doborze), zaakcentowaniu tematyki egzystencjalnej, wyjściu poza sferę typowej grozy i zaoferowanie czytelnikowi rozmów o ludzkim okrucieństwie. Stąd to „uszlachetnienie’ w tytułowej miniaturze.
 

W ostatnim rozdziale autor zwraca się ku tym elementom literatury grozy, przed którymi sam się wcześniej wzbraniał, jednakowoż sądzę, że na koniec zostaną w czytelniku zwłaszcza ludzkie okrucieństwa, nawet jeśli ktoś nie lubi gatunku, jakim jest horror. Praktycznie większość moich uwag tyczy się wykorzystania atrybutów typowych dla grozy – wprowadzenia elementu paranormalnego – pozostałe aspekty jawią się co najmniej dobrze. Jak już wcześniej wspominałem, w tej niedługiej historii ludzie – a konkretniej ich uczynki – w zupełności wystarczają, bo przecież obaj z autorem zgadzamy się, że:
Historia całego życia na naszej planecie, nie tylko historia ludzkości, to historia pisana krwią i wyciem. Kronika rzezi i hekatomb” 
Wojciech Gunia jakby przeniósł do swojej mikropowieści klimat znany z bloga, który prowadzi. „Nie ma wędrowca” to wielki dramat ludzki, który, niczym czarna dziura wisząca nad tartakiem i okolicą, wchłania resztki szumu wokół, wypluwając tylko bezdenną, zimną ciszę. 

[A na deser] Na zadane kilka lat wcześniej pytanie z wywiadu: „kim byłbyś w idealnym wszechświecie?”, Wojciech Gunia odpowiedział tak:
„Prawdopodobnie kimś, kto nie zadawałby sobie tego pytania, bo by nie istniał. Myślę, że idealny wszechświat, to jakaś elegancka, zimna, absolutna mechanika, w której nie ma miejsca na przypadek, a tym samym – na życie. Jesteśmy, nie tylko jako gatunek, ale w ogóle, jako istoty żywe, produktem przypadku. […] Skoro jednak istniejemy, trzeba się z tym zmierzyć i jakoś sobie z tym istnieniem radzić.”
Ocena: 7/10

** W tekście wykorzystano fragmenty wypowiedzi autora „Nie ma wędrowca” – Wojciecha Guni - z dwóch wywiadów opublikowanych kolejno: 8 lipca 2014 roku w carpenoctem.pl oraz 14 października 2014 roku w literaturajestsexy.pl:


Zacytowałem fragmenty wypowiedzi W. Guni, ponieważ, moim zdaniem, znajdują doskonałe odzwierciedlenie w recenzowanej książce i oddają styl autora. Ponadto zachęcam do lektury obydwu ww. wywiadów - można tam znaleźć garść niebanalnych refleksji.

* http://www.taniaksiazka.pl/nie-ma-wedrowca-wojciech-gunia-p-795067.html

5 komentarzy:

  1. Z literaturą grozy nie jestem za pan brat, ale planuję to zmienić, jednak nie interesują mnie zbytnio powieści pisane tylko dla przerażającej rozrywki, dlatego właśnie zainteresowałam się Gunią - zdaje się, że ta filozoficzna warstwa jego prozy jest tym, co trafi w mój gust. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie to ujęłaś. Jeśli chcesz spróbować literatury grozy w nietypowym wydaniu, ten autor to dobry kierunek :) Zresztą Wojciech Gunia sam interesuje się taką właśnie literaturą, być może więcej inspiracji znajdziesz na jego blogu "Labirynt z liści", gdzie pojawiają się recenzje różnych, ciekawych książek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, nie wiedziałam, że prowadzi bloga, poczytam sobie. ;)

      Usuń
  3. Bardzo podoba mi się pomysł z wykorzystaniem słów samego autora w Twojej analizie. Ponadto, cóż mogę dodać? Moje zdanie na temat książki znasz, więc dodam tylko, że Twój tekst świetnie się czytało, co chwilę przytakując ruchem głowy. Odnośnie zmiany gatunku przez Gunię- również przyszło mi to do głowy, tylko za licho leśne nie mam pojęcia gdzie by go umieścić. Być może jest to początek zupełnie nowego gatunku ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Joanna, pisanie według schematów, wtłaczanie wrażeń z różnych książek do jednej - ciągle tej samej - formy znudziło by mnie prędko. Cieszę się, że doceniłaś formę, jaką powyżej zastosowałem :) A co do zmiany gatunku, wielkie "poruszenie" pewnie nie jest potrzebne - wystarczy trzymać się klasycznego weird fiction, przynajmniej jeśli chodzi o opowiadania, a co do form dłuższych....tutaj autor na pewno dobrze wie, w którym kierunku podąży :)

    OdpowiedzUsuń